W niedalekiej przyszłości Mars jest pełnoprawną, ziemską kolonią. Jako uznany geolog otrzymujesz zlecenie zbadania próbek na powierzchni Czerwonej Planety. Rutynowa robota szybko zamienia się w fascynujące śledztwo, kiedy otrzymujesz enigmatyczną wiadomość od Marii – dawnej kumpeli mieszkającej na Marsie.
W dobie badań, które ludzie prowadzą na Marsie za sprawą łazików Curiosity i Perseverance wizja kolonizacji Czerwonej Planety jest realniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Naszą fantazję od wielu lat rozpalają liczne dzieła science-fiction, czy to w formie książek („Marsjanin”), filmów („Pamięć Absolutna”) czy też gier wideo („Doom”, „Survivng Mars”). Również parę planszówek odnosi się do tego tematu, chociażby moja ukochana „Terraformacja Marsa”. Brakowało jedynie jakiegoś escape roomu i tu z pomocą przychodzi Egmont, który niedawno wprowadził na rynek „Tajemnicę Marsa”. Jako geek szczerze wierzący, że dożyję podróży komercyjnej w kosmos nie mogłam przepuścić okazji zrecenowania tego tytułu.
Jak wypada na tle innych Escape Questów? Najpierw przypomnę Wam, że każda część jest niezależna, a łączy je jedynie mechanika. Escape Questy to gamebooki, czyli gry książkowe. Mamy zatem w nich zarówno fabułę (choć znacznie bardziej uproszczoną niż w tradycyjnych powieściach) jak i łamigłówki, dzięki którym poznajemy kolejne fragmenty historii.
Tajemnica Marsa – mało oryginalna fabuła, ale i tak porywająca
Nasz bohater George to w nie ciemię bity geolog, który na prośbę naukowców dokonujących odwiertów na Marsie udaje się na Czerwoną Planetę, by zbadać nowe próbki z wnętrza ziemi. Jedyną nietypową rzeczą w tym zleceniu jest fakt, że całość utrzymywana jest w dużej tajemnicy, a sam George nie otrzymuje nawet wizy pozwalającej swobodnie poruszać na zewnątrz stacji orbitalnej. Od czego ma się jednak starych znajomych. Tak się składa, że na Marsie od lat żyje Maria – Twoja znajoma i zarazem doświadczona policjantka. Gdy udaje Wam się spotkać, kobieta prosi Cię o pomoc w śledztwie, które łączy się z Twoją pracą.
Cóż takiego skrywa w sobie Mars? Czy ma to coś wspólnego z badaniami pod powierzchnią ziemi? Nie zamierzam Wam tu niczego zdradzać, bo to właśnie owa tajemnica popycha całą akcję do przodu i stanowi sporą przyjemność w obcowaniu z grą. Natomiast nie będę Was oszukiwać, że będzie to coś, czego się sami nie domyślicie. Temat Marsa był już tyle razy wałkowany w różnych mediach, że nie wydaje mi się, by ktokolwiek mógł być tutaj zaskoczony. To jednak, co mi się w fabule podobało to moralny wydźwięk, związany po części z ekologią.
Fabuła w pewnym momencie rozdziela się na dwie ścieżki, które finalnie się ze sobą łączą i prowadzą do jednego z dwóch zakończeń. Jest to zabieg znany już z innych Escape Questów i choć trudno powiedzieć, by wpływał on na regrywalność (bo nie sądzę, by komukolwiek chciało się grę przechodzić jeszcze raz, dla rozwiązania paru innych zagadek) to i tak zawsze dobrym pomysłem jest moim zdaniem dawanie czytelnikowi odrobiny więcej swobody, niż w zwykłej książce. Podsumowując kwestię historii – jak na Escape Quest jest w porządku, choć z racji ograniczonego formatu dość krótko i miejscami trywialnie.
Tajemnica Marsa – poziom zagadek, przy którym wysiadłam
Tak jak i w pozostałych Escape Questach tak i tutaj znajdziemy 38 różnorodnych zagadek. Ich wynikiem jest zawsze liczba kierująca do odpowiedniej strony – zazwyczaj w formie cyfrowej, ale czasem też i słownej (np. „strona trzydziesta pierwsza”). Plus jest zatem taki, że niejako wiemy zawsze czego się spodziewać. Nie myślcie jednak, że jest to jakieś wielkie ułatwienie bo delikatnie ujmując, poziom trudności tej części jest w moim odczuciu abstrakcyjnie wysoki. Na te 38 łamigłówek bez żadnej podpowiedzi rozwiązałam ledwo osiem.
Cała reszta była tak skonstruowana, że nawet ze wskazówką (te umieszczone są jak zwykle na końcu książki) bezradnie rozkładałam ramiona i zastanawiałam się, czy to ja jestem głupia, czy autor za bardzo poszalał. Podam Wam parę przykładów. Rozwiązaniem powyższej łamigłówki jest 59. Dlaczego? Bo należało policzyć wszystkie litery. Inny przykład, to zadanie prezentujące dwa symbole obcego języka. Jak można je przełożyć na liczby? Sugerować się ich kształtem? Głowiłam się nad tym okrutnie, ostatecznie okazało, że rozwiązanie polega na policzeniu przecięć linii, z jakich symbole są złożone.
Bardzo mało jest tu takich klasycznych zagadek na logikę, deszyfrację, czy obserwację, a sporo właśnie takich abstrakcyjnych, które niewiele mają wspólnego z dedukcją. To tak, jakby ktoś w bazgrołach kazał Wam szukać rozwiązania, a potem powiedział, że prawidłową odpowiedzią jest „niebieski” bo mają one takie kolor. I żeby nie było – te wszystkie zagadki pokazywałam także Grześkowi, który miał identyczne odczucia. Ten aspekt w naszym mniemaniu wypada najgorzej ze wszystkich wydanych do tej pory Escape Questów.
Oczywiście, było tu parę ciekawszych łamigłówek, które wymagały manipulowania obiektami wydartymi z książki, „rozegraniu” partii szachów, albo bazujących na naszej uwadze przy czytaniu. Zawsze podkreślam, że odbiór puzzli jest mocno subiektywny i to, co nas frustrowało, Was wcale nie musi. Swoją drogą to zabawne, bo przy „Sam w Salem” marudziłam, że zagadki były zbyt proste, no to proszę… Dostałam, co chciałam ;-). Jeżeli lubicie zagadki związane z szukaniem wzorców czy ciągami to istnieje szansa, że będziecie się przy nich lepiej bawili niż my.
Mało Marsa na tym Marsie
Akurat przechodzę ponownie całą trylogię „Mass Effect” i jestem na bieżąco ze stylistyką kosmiczną. Jest ona specyficzna – minimalistyczna, surowa, pokazująca, że w przyszłości, w trakcie kolonizowania planet nie ma miejsca na dekorację. A jednak, gdy myślimy o Czerwonej Planecie i tym, jak może wyglądać na niej nasze życie, to na pewno widzimy oczyma wyobraźni coś więcej niż kawałek rdzawej skały. W „Tajemnicy Marsa” nie pokuszono się o tak adekwatne i pełne detali grafiki jakie występowały w „Sam w Salem” czy „Poszukiwaczach Zaginionego Skarbu”. Jest tu zaledwie 5 ilustracji, które przedstawiają coś innego niż schematy, cyfry czy symbole. To… trochę mało, bo piękna okładka sugeruje, że w środku znajdziemy jakieś modele kopuł, ulice miast, statki kosmiczne czy choćby krajobrazy.
Ani przez chwilę nie czuje się, że akcja rozgrywa się na innej planecie. Gdybyśmy wycięli z fabuły słowa związane z Marsem to całość mogłaby się równie dobrze dziać na Ziemi. To taki największy zarzut, jaki mam do kwestii oprawy i scenariusza. Moim zdaniem nie wykorzystano tu potencjału jaki niesie ze sobą tak fantastyczne i rozbudzające wyobraźnię miejsce. „Tajemnica Marsa” nie została moją ulubioną częścią, ale jeżeli Wy macie dużo niższe oczekiwania bo tematyka kosmosu Was specjalnie nie kręci i macie ochotę po prostu na kawałek sensacyjnej przygody okraszony zagadkami na bardzo wysokim (IMHO, nawet za wysokim) poziomie to śmiało możecie po nią sięgnąć.
Tajemnica Marsa - Ocena końcowa
-
5/10
-
5/10
-
6/10
-
9/10
Tajemnica Marsa - Podsumowanie
Jeżeli szukasz gamebooka o tematyce marsjańskiej to… nie masz za dużego wyboru, bo ten jest póki co jedyny. Scenariusz jest lekki, sensacyjny, ale wciągający, choć po prawdzie Marsa w nim niewiele. W porównaniu do innych Escape Questów ten ma bardzo trudne zagadki, niekiedy ocierające się wręcz o absurd. Z tego względu nie polecam go na pewno osobom początkującym, lecz głównie tym, które mają ochotę na wymagające wyzwania.
Gamebook powinien Ci się spodobać jeżeli:
- zależy Ci na rozgrywce bez smartfonu i dostępu do sieci
- lubisz ciężkie zagadki w stylu odgadywania wzorców, ciągów znaków itd.
- szukasz gry na podróż
Gamebook może Ci się nie spodobać jeżeli:
- liczysz na głębokie SF
- nie lubisz zagadek, w których jest mniej logiki, a więcej prób odgadnięcia „co autor miał na myśli”
- preferujesz lżejsze, ale satysfakcjonujące łamigłówki (sprawdź -> „Sam w Salem”, „Poszukiwacze Zaginionego Skarbu”)
User Review
( vote)Za udostępnienie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu Egmont