Czytaliście „Kod Leonarda da Vinci” Dana Browna (lub chociaż oglądaliście film) i myśleliście „Ależ ten Langdon ma łeb! Ja to bym w życiu na to nie wpadł…”? Otóż to łamania szyfrów nie trzeba być jakimś matematycznym geniuszem. Wystarczy tylko (i aż) znać większość z ich mechanizmów. I o nich właśnie opowiada książka Dominika Robakowskiego.
To znaczy, żebyśmy się dobrze zrozumieli – nie mam tu na myśli kodów na skalę Enigmy, choć po lekturze „Małej księgi wielkich szyfrów” zrozumiecie czym jest system polialfabetyczny, na którym opierała się owa maszyna. Chodzi o szyfry używane w historii, które do dzisiaj funkcjonują w grach detektywistycznych, łamigłówkach logicznych i escape roomach. Jeśli przyłożycie się do lektury, wykonacie ćwiczenia i zapamiętacie najważniejsze informacje, to istnieje duża szansa na to, że będziecie potrafili poradzić sobie z większością szarad kryptologicznych.
Nie uważam się za jakiegoś speca. Naturalnie, wiem, czym jest szyfr Cezara i szyfr książkowy, a im więcej chodzę po escape roomach, tym szybciej dostrzegam pewne zależności, ale na widok ciągu cyfr zwykle się poddaję. Przed lekturą tej książki sądziłam, że z powodu grania w gry detektywistyczne czy „Dzienniki”, pewnie nie dowiem się wielu nowych rzeczy. O, jakże się pomyliłam!
Nie miałam pojęcia, że istnieje tak wiele rodzajów szyfrów! Nigdy w życiu nie słyszałam chociażby o atbaszu, którym w Biblii zaszyfrowano dwa słowa. Nie spotkałam się z szachownicą Polibiusza czy bifidem. Pigpen widziałam wielokrotnie w zagadkach, ale nie wiedziałam, że to szyfr masoński. A jako, że nigdy nie należałam do harcerstwa przyznam, że i GADERY POLUKI zrobiły na mnie wrażenie. Autor zaskoczył mnie już w początkowym rozdziale wprowadzającym, gdy wykazał czym jest rak, na przykładzie wiersza Kochanowskiego (dlaczego na języku polskim o tym nam nikt nie wspomniał?).
Pierwsze rozdziały czytałam z żywym zainteresowaniem. Odnosiły się one nie tylko do szyfrów używanych przez szpiegów czy władców próbujących ukryć wiadomości. Miło było poczytać również o systemach znanych z popkultury – szyfrze Sherlocka Holmesa i szyfrze z opowiadania „Złoty Żuk” Edgara Alana Poe. Później autor zagłębia się w trudniejsze systemy, które w dużej mierze są tylko rozwinięciem poprzednich, więc i trudniej wokół nich zbudować większe zainteresowanie.
Najważniejsze jest jednak to, że Dominik Robakowski napisał „Małą księgę wielkich szyfrów” w sposób lekki, który tłumaczy jak krowie na rowie na czym polega ta cała kryptologia. Każdy szyfr poparty jest nie tylko przykładami ułatwiającymi zrozumienie, ale i ćwiczeniami, które można wykonać, by utrwalić sobie wiedzę (naturalnie, każde zadanie na końcu książki ma też odpowiedź, więc można zweryfikować swój tok myślenia).
Szkoda tylko, że autor urywa swą opowieść na XX wieku. Nie poznamy zatem z jego książki ani historii Enigmy, ani innych maszyn szyfrujących. Po cichu liczyłam właśnie na wyjaśnienie laikom czym jest kryptografia w ujęciu blokchain czy sposobach, w jakie hakerzy hakują hasła. Więc po tych 104 stronach odczuwam lekki niedosyt, ale być może autor pokusi się o stworzenie drugiej części książki?
Na ten moment mogę śmiało polecić „Małą księgę wielkich szyfrów” wszystkim osobom, które chcą poszerzyć swoją wiedzę o kryptologii. Jeśli czujecie się amatorem tego tematu to po lekturze poczujecie się jakbyście weszli na kolejny poziom wtajemniczenia. Z pewnością pozwoli Wam ona na sprawniejsze rozwiązywanie zagadek w escape roomach czy innego typu grach. No i być może, któregoś dnia, umiejętne zaszyfrowanie wiadomości pomoże Wam wyjść cało z opresji!
Książkę otrzymałam bezpłatnie do recenzji od wydawnictwa Helion. Wydawnictwo nie miało wpływu na treść i wyrażoną opinię.