Jeśli lubicie gry takie jak „Splendor”, czy „Point Salad”, w których zbieracie zasoby, by zbudować sobie silniczki pozwalające zdobywać punkty, to w „Point City” się zakochacie. To prosta, przyjemna i niegłupia karcianka w przyjemnej dla oka, minimalistycznej wektorowej oprawie.
Spośród setek gier, które mam w domu, szczególnym względem darzę te, które w kompaktowej formie dają nam wrażenia zbliżone do obcowania z „pełnoprawną”, dużą planszówką. „Point Salad”, będące prequelem „Point City”, zabieram ze sobą zawsze na urlop od ponad dwóch lat i przez ten czas ani razu mnie nie zawiodła. Gdy Lucky Duck Games zaproponowało mi patronat nad jego następcą, byłam wielce podekscytowana, choć i nie ukrywam, że zaniepokojona. Bo z planszówkami jest jak z każdym innym medium – sequele raz się udają naprawdę dobrze (patrz -> „Duże Sumy”), a innym razem wydają się przekombinowane i niepotrzebne (patrz -> „Welcome to…Nowe Las Vegas”). Na szczęście „Point City” wypada na tle swojego poprzednika rewelacyjnie.
Point City – wykonanie
Zacznijmy od samej oprawy, bo ta już na pierwszy rzut oka jest ciekawsza. Choć jeśli chodzi o karty, to zastosowano tu tę samą paletę soczystych i ciepłych barw, a ilustracje nadal są wektorowe, to wizualnie „Point City” stawia poprzeczkę wyżej choćby z tego powodu, że na każdym rewersie znajduje się inny budynek z przestrzeni miejskiej – a to posiadłość, a to bank, a to fabryka, ale są też i pola golfowe, planetaria, szklarnie, mosty czy dzieła sztuki. Ikonografia i layout są bezbłędne, a to turkusowe tło wywołuje miłe dla oka wrażenie. Może nie użyłabym tu określenia „zachwycająca” grafika, ale na pewno „nowoczesna/ przyjemna/ schludna”.
W przeciwieństwie do „Point Salad”, która składała się tylko z talii kart, tutaj znajdziemy jeszcze 22 żetony publiczne. Każdy z nich zawiera dodatkowe możliwości punktowania (wielce pożądane!), a ponieważ w pojedynczej grze używa się ich maksymalnie 14, to dobrze wpływają one na regrywalność.
Bardzo fajnie, że w pudełku znalazły się też dwa żetony rynku, bo choć przy czytaniu instrukcji wydawały mi się one zbędne, bo jak można zapomnieć, czy przed chwilą zabrana karta leżała awersem czy rewersem (to istotne, bo uzupełnia się je na zmianę) to w praktyce jednak okazało się, że faktycznie jest z tym problem, a żetoniki są doskonałą pomocą.
Point City – na czym polega gra
W grze występuje 5 zasobów oraz joker, który zastępuje dowolny z nich. Naszym celem jest zbudowanie miasta, które przyniesie najwięcej punktów. Same zasoby nie przynoszą punktów, ale służą do pozyskiwania budynków z rynku. Rynek to 16 kart o polu 4×4. Początkowo znajdują się tam wyłącznie zasoby, ale za każdym razem, gdy dobierzemy zasób, uzupełnia się jego miejsce budynkiem (te znajdują się na rewersie kart). Działa to też w drugą stronę – w miejsce budynku, zawsze wchodzi nowy zasób.
W swojej turze możemy dobrać 2 karty zasobów ze stosu (widzimy wtedy tylko 1 z góry, druga leci w ciemno) ALBO dwie karty z rynku. Tu jednak obowiązują dwie zasady – karty te muszą stykać się sobą bokami ORAZ musi być je na nas stać. O ile w przypadku zasobów to drugie nie ma znaczenia, bo zasoby są całkowicie darmowe, tak budynki mają już swoje wymagania. Gdy chcemy przenieść budynek z rynku do naszego miasteczka, musimy odrzucić wymagane do niego zasoby z kart. Tu jednak, podobnie jak w „Splendorze”, spora część budynków po wybudowaniu generuje nam trwałe zasoby. Takich kart nie usuwa się już z własnej puli. Innymi słowy – im więcej budujemy budynków, tym więcej generujemy zasobów, które pozwalają na wybudowanie coraz to bardziej fikuśnych kart.
W tym przykładzie, by wybudować pole golfowe potrzebujemy 3 energie i 3 przemysły – foodtruck i bankomat generują po1 zasobie, więc odrzucamy tylko 4 karty jednorazowych zasobów. Samo pole golfowe daje 3 punkty na koniec i generuje ekologię.
Część budynków daje nam czyste punkty, inne dają mniej punktów, ale generują zasoby. Są jeszcze takie, które same w sobie nie przynoszą żadnej z tych rzeczy, ale pozwalają dobrać żeton publiczny. Te zaś dają dodatkowe bonusy za spełnienie odpowiednich warunków np. mogą dawać ekstra punkty za dwóch zasobów trwałych, czy też za każdy typ budynku, którego mamy więcej niż 3 sztuki itd. Gra kończy się, gdy w talii zabraknie już kart, czyli nie da się uzupełnić rynku.
Point City – wrażenia z gry
Bakcyla załapaliśmy od samego początku. W mechanice nie ma niejasności, można wręcz powiedzieć, że tak naprawdę nie przynosi ona w sobie nic odkrywczego, ale te ciułanie zasobów i budowanie silniczka pod coraz bardziej wymagające karty wypada zgrabnie i lekko. Podobnie jak w „Point Salad” czuć tu obecność innych graczy, którzy „podkradają” upragnione karty, ale też fajne jest to, że w zależności od ich decyzji wchodzi dany typ karty. Zasady skłaniają nas do rozważnego dobierania kart – często chciałoby się dobrać te, które nie leżą obok siebie, co wywołuje dylematy.
„Point City” ciągle każe nam analizować, czy pójść od razu w punkciki, czy ciułać zasoby. Żetony publiczne pomagają w obieraniu strategii – warto obserwować zo zbierają inni, gdyż wtedy łatwiej będzie przewidzieć, na które żetony rzucą się oni, jeśli nas wyprzedzą z konstrukcją obiektu publicznego. No i jeszcze mamy karty innowacji, czyli jokery – super przydatne na każdym etapie gry. Gra zdecydowanie uczy gospodarności i logicznego myślenia. Ewidentnie czuję w niej mniejszą losowość niż w „Point Salad”, które w grze na 6 osób tak nam mieliło rynek, że nie sposób było wiele rzeczy zaplanować. Tu jest inaczej. Bardziej taktycznie, ale nie znowu tak, by zastanawiać się nad ruchem pół godziny.
To jest ten rodzaj gry, który wchodzi zarówno amatorom jak i osobom, które tak jak my mają na koncie tysiące partii w różnorodne tytuły. „Point City” relaksuje ale nie rozleniwia. Bawi, ale nie do rozpuku. Po prostu daje czystą frajdę z punktowania i rywalizowania. Do tego fantastycznie się skaluje. Nawet znalazł się tu wariant dla jednego gracza, który podobnie jak w „Doniczkach” czy „Kaskadii” stanowi nieco inny rodzaj łamigłówki.
Gdybym miała wybierać między „Point City”, a „Point Salad” bez wahania wskazałabym ten pierwszy tytuł, ze względu na mniejszą losowość i bardziej syty gameplay. Z drugiej strony jednak „Point City” nieco dłużej się rozkłada (należy przygotować talię złożoną z 3 grup kart, wylosować żetony itd.) i nie można bawić się w więcej niż 4 osoby, a my zwykle gramy w piątkę. Na szczęście obie gry mają mimo wszystko inne zasady i mając je obydwie nie czuję, by jedna była zbędna (a tak miałam trochę w przypadku „Ekosystemu 2”, czy „Smoków”, które wyparły u nas „Sen”). Serdecznie i szczerze polecam każdą z nich!
Tak naprawdę to zaskakujące, że gry wyglądające tak niepozornie, które opierają się na prostych ale znanych mechanikach nie tylko nas nie nudzą, ale wywołują wyłącznie pozytywne wrażenia. Jestem fanką właśnie takich produkcji i mam nadzieję, że ekipa z Alderac Entertainment Group jeszcze nie raz zafunduje nam podobne karcianki.
-
8/10
-
9/10
-
8/10
-
9/10
-
8/10
Point City - Podsumowanie
Świetna gra karciana, która oferuje wiele frajdy. Idealna na rodzinne popołudnie lub spotkanie z przyjaciółmi. Łączy najlepsze cechy „Splendoru” i swojego poprzednika – „Point Salad”.
Gra spodoba Ci się jeżeli:
- lubisz proste gry o niedużej losowości
- lubisz motyw budowania silniczków i zbierania zestawów
- zależy Ci na uniwersalnej tematyce
Gra może Ci nie podejść jeżeli:
- szukasz wielopoziomowej gry ekonomicznej
- „Splendor” okrutnie Cię nudzi ;-)
User Review
( vote)Gra ukazała się pod naszym patronatem. Otrzymaliśmy ją do recenzji bezpłatnie od Lucky Duck Games. Wydawnictwo nie miało wpływu na treść i wyrażoną opinię.