„Bale i Skandale” to polska adaptacja gry „High Society”, którą stworzył Reiner Knizia. Choć wizualnie wpasowuje się idealnie w uniwersum świata „Sporu o Bór”, który ma w naszym kraju wielu fanów, to użyta w niej mechanika licytacji nie każdemu przypadnie do gustu. ALE nawet jeżeli za takimi mechanikami nie przepadacie (tak jak i ja), to ten tytuł ma w sobie coś, co sprawia, że warto go mieć na półce.
Wydawnictwo Muduko znane jest głównie z serii – „Boss Monstera”, „Stworów z Obory” oraz karcianek Reinera Knizii w oprawie Piotra Sokołowskiego. „Bale i Skandale” należą do tej ostatniej i fajnie uzupełniają uniwersum „Sporu o Bór”. Po podróży dookoła świata w „Sojuszu na już” wracamy ponownie do tematyki Puszczy, gdzie próbujemy zapewnić sobie przychylność arystokratycznych gości na balu, by wkupić się w ich łaski i pozyskać intratne kontakty na przyszłość. Nie wszyscy goście poprawią nam jednak reputacje – są i tacy, z którymi bliższa zażyłość może wręcz wywołać towarzyski skandal!
Bale i Skandale – obłędne ilustracje, czyli tak, znowu się zakochałam
Od samego początku seria oczarowuje oprawą wizualną. Piotr Sokołowski tworzy za każdym razem tak piękne zwierzaki, że na ich widok, człowiek po prostu rzuca portfelem w wydawcę. „Bale i Skandale” osobiście kojarzą mi się najmocniej z atmosferą „Everdell” – leśne tła skąpane są w złotych promieniach słońca, a liczba detali na antropomorficznych bohaterach wyrywa z butów. To jest ten sam poziom baśniowości. Im dłużej wpatruję się w te karty (i pudełko!), tym mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że to chyba najpiękniejsza gra, jaką Piotrek ilustrował.
W zestawie znajdziemy 16 dużych kart reprezentujących gości o różnej wartości. Wszystkie zwierzaki ubrane są w szlacheckie, eleganckie stroje i myślę, że będziecie nimi równie zachwyceni jak ja. Ilustratorowi należą się wielkie brawa za tę fantazję i doskonałe dopasowanie ciuszków do charakteru danego zwierzęcia. Paw przypomina dumnego generała, żaba słodką księżniczkę z kryzą, lemur władcę jakiegoś afrykańskiego księstwa, kameleon nadwornego pazia, koala polityka (no nie powiecie, wykapany Churchill), a szop (mój ulubieniec!) cwaniaczka-złodziejaszka.
Rozporządzamy się tu jednak głównie innymi kartami – listów. Każdy z graczy dysponuje tym samym zestawem 11 kart o wartościach od 1 do 25. I tu też warto nadmienić, że każdy list ma inny obrazek. Te o najniższej wartości są proste, a wraz z rosnącą wartością ich wygląd zmienia się na coraz bardziej „bogaty”. Nice!
Bale i Skandale – na czym polega gra?
Zasady „Bali i Skandali” są banalne – to chyba najłatwiejsza do pojęcia gra z serii. Co rundę gracze próbują wylicytować losowo wyciągniętą ze stosu kartę gościa. Licytacja przebiega tak zwykle – w swojej turze gracz może przebić wynik poprzedniej osoby odrzucając z ręki listy o wybranej przez siebie wartości (karty można sumować) albo spasować. Wygrywając ofertę gracz odrzuca do pudełka listy, którymi zagrał (nie wracają już one do gry), natomiast listy graczy, którzy nie wygrali licytacji wracają im na rękę.
W mechanice są jednak dwa twisty. Pierwszy to tzw. karty skandalu ukryte pomiędzy gośćmi. Są to karty negatywne, które przynoszą niepożądane efekty w rodzaju utraty połowy punków na koniec gry, odrzucenia zdobytej karty gościa czy odjęcie 5 punktów od końcowego wyniku. Gdy wypadnie taka karta z talii, gracze licytują się między sobą o to, by jej NIE DOSTAĆ. Pierwsza osoba, która spasuje, otrzymuje tę kartę.
Drugi twist wiąże się z samym podsumowaniem punktów. Na koniec gry podlicza się bowiem najpierw sumę wartości listów, które zostały nam na ręce. Gracz z ich najniższą liczbą odpada od razu z gry. Pozostałe osoby sprawdzają, kto zdobył w sumie gości o największej wartości i w ten sposób określają zwycięzcę.
Bale i Skandale – wrażenia z rozgrywki
W grach licytacyjnych zwykle dysponujemy środkami, które wydajemy na oferty, na których zarabiamy. Uczą nas one ekonomii i zarządzania własnymi funduszami. W „Balach i Skandalach” jest nieco inaczej, bo z rundy na rundę pula naszych środków się wyczerpuje. Mamy coraz mniej listów na ręce i musimy pamiętać, by się z nich nie wypstrykać, bo wtedy od razu odpadniemy z gry. Ten warunek, choć wydaje się dziwaczny, to nadaje rozgrywce innego smaku. Bo oto nie tylko myślimy o tym, do której licytacji warto przystąpić, ale przede wszystkim o tym, byśmy nie przeszarżowali i nie skończyli na koniec ze zbyt małą liczbą listów.
I teraz – nie wszystkim się to spodoba. Część graczy może poczuć się zirytowana, że zdobyła najwięcej punktów za gości, ale odpadła od razu, bo miała zbyt mało listów na ręce. A przecież celem są jednak punkty prestiżu (czyli z kart gości, o które to się bijemy z innymi). I nie mówię tu nawet o pierwszej rozgrywce, przy której nowi gracze mogą zapomnieć o tej zasadzie. Ta idea ogranicza nasze ruchy i skłania do zupełnie innej taktyki niż w tradycyjnych grach licytacyjnych. Jeśli jednak się z nią oswoicie, to zauważycie, że jest całkiem sprytna.
W „Balach i Skandalach” podoba mi się nie tylko konieczność blefowania i podpuszczania rywali, by zagrywali wysokie nominały, ale i duża dawka emocji. Każde odkrycie gościa wiąże się z dreszczem. Czy warto brać udział w licytacji żabki, która ma tylko dwa punkty? Jaką złożyć ofertę, by samemu nie wygrać, ale pozbawić przeciwników listów o dużej wartości? Czy spasować od razu widząc kartę skandalu, co pozwoli zaoszczędzić karty listów, czy jednak walczyć, by ochronić końcowe punkty być może kosztem utraty możliwości dalszej licytacji? Czy warto kusić się na mnożnik, gdy mamy całkiem sporo punktów?
Ponieważ nigdy nie wiemy, kiedy gra się skończy (koniec warunkuje odkrycie czwartej karty z czerwonym kółkiem) dochodzi do tego fajny i budzący adrenalinę niepokój. No i te pełne rumieńców walki o to, by nie zgarnąć skandalu! :-)
Rozgrywka jest dynamiczna i rzeczywiście 20 minut wystarcza, by rozegrać całą partię, co sprawia, że jest to też najszybsza gra z całej serii. Do tego nie wymaga wiele miejsca na stole – ot tyle, by trzymać gdzieś talię kart i pozyskanych gości oraz by wyrzucać przed siebie karty listów. Setup jest także błyskawiczny. Jedynie przy liczeniu punktów wciąż nie mogliśmy spamiętać w jakiej kolejności rozpatrywać karty efektów specjalnych, ale to drobnostka.
„Bale i Skandale” okazały się nie tylko urodziwą grą, ale i wciągającą pomimo pozornej prostoty. W zasadzie zgrzyta mi tu tylko jeden moment w grze – w chwili, gdy komuś zostaje jedna karta listu na ręce (a zdarzało się to nagminnie), oczywiste jest, że nie wejdzie już do żadnej licytacji, bo to wiązałoby się z automatyczną przegraną. Wiem, że to wynika z samej mechaniki, ale jest to irytujące zarówno z perspektywy opisywanego gracza, który zaczynał się nudzić nie mogąc nic zrobić jak i przeciwników, którzy wiedzieli, że dany gracz będzie już do końca gry pasował.
Być może nie jest to gra idealna, ale ze względu na swoją prostotę i jednocześnie głębię taktyczną doskonale wpasowuje się w klimat serii. Na pewno nie jest dla każdego, bo łatwo można się od niej odbić ze względu na specyficzne liczenie punktów, choć uważam, że każdy choć raz powinien spróbować dać jej szansę, bo to co w teorii może brzmieć zbyt dziwnie, w praktyce może dać inne odczucia (u mnie tak właśnie było).
Gdybym miała zrobić osobisty ranking gier duetu Knizia & Sokołowski to wyglądałby on obecnie tak:
- „W pył zwrot”
- „Spór o Bór 2”
- „Spór o Bór „
- „Bale i Skandale”
- „Ryki Afryki”
- „Sojusz na już”
Bale i Skandale
-
9/10
-
8/10
-
9.5/10
-
8/10
-
8/10
Bale i Skandale - Podsumowanie
Pozbawiona losowości gra licytacyjna, w której liczy się blef i chłodna kalkulacja. Najprostsza do pojęcia gra z serii, która zachwyca oprawą graficzną. Twist związany z liczeniem punktów na koniec nie każdemu przypadnie do gustu, ale warto spróbować w nią zagrać i ocenić samemu. Dla mnie świetny, zaskakujący filler.
Gra spodoba Ci się jeżeli:
- szukasz pięknej karcianki ze zwierzętami
- zależy Ci na prostych zasadach, do wytłumaczenia w minutę
- lubisz gry licytacyjne
User Review
( votes)Grę do recenzji otrzymałam od wydawnictwa Muduko. Wydawnictwo nie miało wpływu na treść i wyrażoną opinię.