Już w przedszkolu uczymy się o zbiorach – segregujemy przedmioty według ich rodzaju, koloru czy kształtu. Dzięki grze Piotra Jasika nauka ta przebiega sprawniej i zabawniej.
Chyba nie ma takiego planszówkowicza, który nie znałby Game Trolla. Piotr Jasik od lat prowadzi kanał na YouTube i organizuje różne fajne wydarzenia wspierając rozwój tego hobby w Polsce. Teraz razem z córką Anią przygotował dla najmłodszych prostą karciankę edukacyjną, która ukazała się nakładem wydawnictwa Egmont. Dla mnie ma ona dodatkowo bardziej osobisty wydźwięk, ponieważ za jej oprawą stoi moja kochana koleżanka Ewa Graniak-Wosinek, którą od lat podziwiam za szeroko pojętą twórczość artystyczną. Ewka m.in. przepięknie maluje akwarelami i byłam pewna, że zilustrowanie przez nią gry będzie tylko kwestią czasu. No i proszę bardzo!
Florentynka Muu w podróży – wykonanie
Na kartach tytułu Piotra Jasika pojawiła się postać krówki Florentynki – stworzonka, które wielokrotnie przewijało się na fanpage’u artystki. Florentynka jest ciekawską krówką, która kocha naturę i odkrywanie świata, więc w grze pojawiają się głównie takie motywy. Mamy tu w sumie 55 kart z różnych kategorii (m.in. ubrania, pojazdy, zabawki czy podróż) w pięciu kolorach ramek.
Ilustracje są akwarelami, które świetnie pasują do dziecięcej stylistyki. Niektóre jak np. czerwone szpilki są bardzo proste, ale inne jak plecak czy mapa obfitują w szczegóły. Ponieważ jednak wszystkie namalowane są na białym tle, to najzwyczajniej w świecie są łatwe w identyfikacji – to kluczowe w przypadku gier dla maluchów. Ja żałuję jedynie, że poza kolorowymi ramkami są tu jednak białe krawędzie, których bardzo nie lubię na kartach, bo kojarzą mi się zawsze z tanimi produktami, odbiegającymi jakością od współczesnych planszówek.
Florentynka Muu w podróży – wrażenia z gry
Gra oferuje dwa warianty zabawy. W pierwszym tworzymy pole z 20 kart, a naszym celem jest zdobycie jak największej ich liczby. W swojej turze można zebrać od 1 do 3 kart z tej samej kategorii lub od 1 do 2 kart o tym samym kolorze ramki. Po każdym dobraniu uzupełnia się pole, a gra kończy się, gdy zabraknie kart do uzupełniania.
Tu warto od razu nadmienić, że jeżeli w polu nie widzimy tej maksymalnej liczby kart danej kategorii, to jako kategorię uznaje się też przedmioty zaczynające się na tę samą literę. Dzięki temu ćwiczy się od razu słowotwórstwo i wyobraźnię. Przecież tygrysek może być równie dobrze „kotkiem”, „drapieżnikiem” czy „mięsożercą” w zależności od tego jakiej literki będziemy potrzebować ;-).
Drugi wariant każdy z graczy zaczyna z 6 kartami na ręce i stara się pozbyć ich jak najszybciej. Zasady wyrzucania kart są przy tym bliźniacze jak w wersji powyższej tzn. do 3 kart odrzucamy z tej samej kategorii i do 2 z tym samym kolorze ramki. Jeżeli uda nam się odrzucić 3 karty, to wybrany przez nas rywal dobiera za karę 1 kartę. Na koniec tury gracz także dobiera po jednej karcie. Wariant ten jest o tyle trudniejszy, że na ręce mamy niewiele kart i trudniej połączyć je ze sobą w większe zbiory, ale też bez przesady ;-).
„Florentynka…” spełnia przede wszystkim swój cel edukacyjny. Uczy o zbiorach, rozwija wyobraźnię i słownictwo, pomaga kategoryzować. To, czy dodatkowo ona potrafi bawić – cóż… tu wiele zależy od Waszych pociech. Z pewnością niektóre dzieci się w nią zaangażują, gdy inne po chwili rzucą karty w kąt. Dla dorosłej osoby zabawa nie stanowi żadnego wyzwania intelektualnego ani przyjemności, więc osobiście traktuję ją jako alternatywę do zabawy (nie gry) z najmłodszymi.
Zwłaszcza, że nawet sam autor proponuje w instrukcji więcej zastosowań kart. Można przecież układać z nich historyjki, albo bawić się w poszukiwania danego przedmiotu w domu. Więc jeśli szukacie czegoś uniwersalnego, co można wykorzystać na wiele sposobów przy zabawie z trzylatkiem czy czterolatkiem to „Florentynka” spełni swoje zadanie. Jednak jeżeli zależy Wam na tym, by wkręcić dziecko do świata planszówek i nie dominować nad nimi w rozgrywce, a przy tym samemu „nie cierpieć” tylko dobrze się bawić, to lepiej skierować swoje kroki w stronę bardziej losowych lub kooperacyjnych gier.
Za udostępnienie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu Egmont. Wydawnictwo nie miało wpływu na treść i wyrażoną opinię.