Polska przyszłości w alternatywnym świecie Kajetana Szokalskiego to biedny, zanieczyszczony kraj, w którym brakuje perspektyw na lepsze życie. Na dodatek szerzy się tam jemiolec – choroba, która pasożytuje na ludziach podobnie jak jemioła na drzewach. Julian Wajgel, niczym nie wyróżniający się facet w średnim wieku, otrzymuje jednak od losu szansę, z której tylko głupiec by nie skorzystał…
Jeśli zastanawialiście się kiedyś, jak mogłaby wyglądać Polska, gdyby PRL się nie skończył, to ta właśnie powieść może dobrze podziałać na wyobraźnię. Nie ma tu jakichś wielkich opisów całego systemu, bo akcja rozgrywa się na bardzo niedużej przestrzeni i tak naprawdę nie wiemy, jak nasz kraj wygląda poza miasteczkiem o nazwie Nowa Elektryczka, ale można przypuszczać, że nigdzie wesoło nie jest. Nasz bohater jest malarzem karoserii samochodowej w dużym zakładzie produkcji samochodów spalinowych. Mieszka z matką w obskurnej kamienicy i poznajemy go w momencie, gdy udaje mu się dostać kredyt potrzebny na dofinansowanie eksperymentalnego leczenia swojej rodzicielki. Ta niedawno zachorowała na jemiolca, który stopniowo przemienia ludzi w drzewa, co prowadzi do bolesnej śmierci.
Jak gdyby tego było mało, tuż po tym wydarzeniu zakład upada z powodu postępującej automatyzacji i przejścia na przemysł atomowy, a Julianowi grozi wypowiedzenie kredytu jeżeli szybko nie znajdzie nowej pracy. Wtedy jednak cały na biało pojawia się premier Tomasz Futura, który zaprasza 100 wylosowanych i dotkniętych redukcją etatów mieszkańców Nowej Elektryczki do swojego tajemniczego programu, który ma być rekompensatą za poniesione straty. Szczęśliwcy będą przez rok pobierać wysokie wynagrodzenie, jeśli tylko przeprowadzą się do ekskluzywnego, zamkniętego od reszty społeczności samowystarczalnego miasteczka – Blasku Futury. Zero pracy plus komfortowe warunki życia w zamian za tylko jeden warunek – nie opuszczanie wyznaczonych granic owej enklawy. Któż by się na to nie zgodził?
Julian też jest oczarowany tą wizją, zwłaszcza, że Blask Futury robi niesamowite wrażenie. Czyste niebo, zielone trawniki, drzewa nieobwieszone jemiołą, piękne domki jak z amerykańskiego snu. A że przy każdym otwarciu lodówki ta wygłasza propagandowe gadki, to już przecież mały dyskomfort, prawda? W końcu zbliżają się wybory, premier chce też zaskarbić sobie serduszka wyborców – logiczne! Wstyd by było narzekać. No, może trochę dziwne jest to ograniczanie kontaktu z rodziną z zewnątrz, czy zakaz spacerowania po nocy, ale to i tak nieduże poświęcenie biorąc pod uwagę resztę benefitów…
Tajemnica, którą skrywa Blask Futury nie pozwala odłożyć książki na później. Nawet jeżeli niektóre sytuacje są proste do przewidzenia w zamkniętym społeczeństwie, to i tak „Jemiolec” chowa niejednego asa w rękawie.
Pierwszym atutem jest styl Kajetana Szokalskiego. Autor doskonale czuje się w satyrze, a do mnie jego humor idealnie trafia. Nie zdziwiło mnie, że na spotkaniu autorskim jako swoje ulubione komedie wymienił też te „moje”, czyli „The office” czy „Co robimy w ukryciu?”. Pełno w „Jemiolcu” dialogów, które może nie bawią do rozpuku, ale wywołują uśmiech graniczący z cringem. Uważam, że niektóre sceny spokojnie mogłyby znaleźć się także w „Misiu” albo „Nie lubię poniedziałku”, więc jeżeli dzieła Barei do Was trafiają, to „Jemiolec” też trafi.
Co chyba najbardziej interesujące, przaśność w postaci nazwisk postaci czy relacji z matulą (ciekawe, czy ktoś jeszcze tak w ogóle mówi?) i zabawnych retrospekcji miesza się tam orwellowską klaustrofobią, kingową grozą i retrofutyrystycznym cyberpunkiem! Dawno nie czytałam książki, która zawierałaby w sobie taki miks gatunkowy. Miks zaskakujący o tyle, że stworzony przez młodego pisarza, po którym prędzej spodziewałam się, że brzydko mówiąc „nawali” w jakiejś kwestii albo pójdzie po linii najmniejszego oporu, a tymczasem zapodał dojrzałe, przemyślane i przy tym lekkostrawne dzieło.
Nie oznacza to jednak, że obraziłabym się, gdyby rozwinięto tu kilka rzeczy. Odrobinę zabrakło mi technologicznych cudów, które powinny się znaleźć w Blasku Futury. Poza autonomicznym sklepem czy robotycznym barmanem, fajnie byłoby zobaczyć tu jeszcze więcej wynalazków, którymi mogliby pozachwycać się bohaterowie. Liczyłam też na więcej kryzysów społecznych i przede wszystkim na więcej samego jemiolca, który nie do końca budzi tu taki lęk, jak powinien. Może dlatego, że sama zarażona nim matula traktuje go dość lekceważąco?
Żyjemy w erze popandemicznej. Doskonale pamiętam lęk przed zarażeniem się koronawirusem. Pamiętam strach, gdy bliskie osoby trafiały do szpitali i łzy tych, których rodziny nie wracały. Większość z nas wie jak okrutną chorobą jest rak i jakie zbiera żniwo. Na tym tle gałązki wyrastające z uszu i stopniowe zamienianie się w drzewo po prostu nie przerażają. Bardzo chętnie przeczytałabym bardziej sugestywne opisy czy sceny dotyczące tej choroby – myślę, że nie zaszkodziłyby one niczemu, a pomogłyby wgryźć się w sytuację Juliana.
Poza tymi uwagami na marginesie, podobało mi się wszystko. Bohater, którym kierują szlachetne pobudki, a który jednocześnie jest uroczym przeciętniakiem przez co łatwo wejść w jego skórę, orbitujące dookoła niego postacie (Tytus!), emocjonujący finał, epilog, który można interpretować na kilka sposobów i tempo całej historii. Do tego mamy jeszcze fantastyczne ilustracje Piotrka Sokołowskiego (łącznie z czadową okładką!), które bardzo dobrze uzupełniają wyobraźnię. Doskonale się tu bawiłam i zdecydowanie polecam „Jemiolca” tym z Was, którzy mają ochotę na nietuzinkową lekturę zgrabnie zahaczającą o te bardziej niszowe gatunki w fantastyce jakimi są dystopia, cyberpunk i satyra. A jeśli już zarazicie się (he, he) tą powieścią, to odsyłam Was do aplikacji PulpUp, gdzie znajdziecie trzy doskonałe opowiadania Kajetana (w tym jedne z takich, które wywołały u mnie gęsią skórkę – „Po drugiej stronie bunkra”).
P.S. Na spotkaniu autorskim Jakub Ćwiek wymieniał kilka dzieł, które kojarzyły mu się z tą powieścią, więc i ja podrzucę własne skojarzenia, które przychodziły mi do głowy w trakcie lektury – może pomogą Wam w lepszym wyczuciu klimatu:
- The Last of Us – tu też flora atakuje ludzki organizm, choć nie zamienia nikogo w krwiożercze potwory (i słusznie, bo uważam, że najlepsze horrory to te, w których potworami są ludzie)
- I już bez wyjaśniania, co by nie spoilować za dużo: Truman Show, 1984, Nowy wspaniały świat, Black Mirror, The Good Place
Za udostępnienie książki do recenzji dziękujemy wydawnictwu PulpBooks