Gdyby ktoś zapytał mnie na jakie filmy z gatunku superhero czekam najbardziej w tym roku, powiedziałbym, że oczywiście jest to „Avengers: Endgame”, zaraz potem właśnie „Glass” i długo, długo nic. Ten pierwszy tytuł to oczywista oczywistość, ale niektórych może zastanawiać druga pozycja. Już spieszę z wyjaśnieniami.
Jeżeli ktoś uważa, że trylogia Nolana o Batmanie jest urealnioną wersją superbohatera, to „Niezniszczalny” jest ultra-realną opowieścią z tego gatunku. Tam nie ma wymyślnych kostiumów, złoczyńców czy innych podobnych motywów, choć nad wszystkim unosi się ewidentnie duch komiksowy. To film o dramatach i emocjach, a nie o sile mięśni. Duża w tym zasługa Bruce’a Willisa, który 20 lat temu robił co mógł żeby odczepić od siebie etykietę aktora tylko od filmów sensacyjnych.
Przyznaję, że gdy oglądałem pierwszy raz ten film mało z niego zrozumiałem. Zaczytywałem się wtedy namiętnie w komiksach kultowego TM-SEMIC, które najczęściej oferowało klasyczne podejście do tematu superhero. Shyamalan swoim dziełem wyprzedził nie tylko ówczesne realia, w których mało kto podchodził poważnie do filmów komiksowych, ale również nawet dzisiaj nikt nie nakręcił czegoś podobnego. Najbliżej „Niezniszczalnego” stoi chyba „Logan”, choć to i tak jeszcze nie ten ciężar gatunkowy.
Nic więc dziwnego, że teraz, gdy trykociarze przeżywają swój złoty okres na wielkim ekranie, Shyamalan postanowił wrócić do dawnego obrazu. Najpierw tworząc pozornie odrębnego, ale posiadającego bezsprzecznie ducha komiksowego „Splita”, który opowiada o mężczyźnie z 24 różnymi osobowościami. Następnie wpadł na pomysł crossoveru tych dwóch produkcji i tym właśnie jest „Glass.” Przyznaję, że oczekiwałem podobnych emocji jak w „Niezniszczalnym”, ale podanych w bardziej nowoczesny sposób, w stylu „Splita.”
Filmy Shyamalana chyba zawsze posiadały pewien kameralny wymiar – to zazwyczaj był teatr zaledwie kilku aktorów i to właśnie oni dźwigali na barkach całą produkcję. Nie inaczej jest tym razem. Cała fabuła bardzo szybko przedstawia nam konfrontację Davida Dunna (czyli właśnie niezniszczalnego) z zabójczą Bestią, jedną z 24 osobowości Kevina Crumba. Obaj bohaterowie trafiają do szpitala psychiatrycznego, gdzie poznajemy kolejne dwie postaci spektaklu: znanego już Mr. Glassa oraz dr Ellie Staple. Oprócz nich pojawią się ponownie znani z poprzednich części trylogii Casey Cooke oraz Joseph Dunn – syn Davida (co ciekawe grany przez tego samego aktora co 20 lat temu!).
Większość akcji dzieje się właśnie w szpitalu, gdzie mamy możliwość wejść w umysły poszczególnych postaci. Wychodzi to całkiem sprawnie, choć zadziwiająco mało mamy scen z Davidem Dunnem. Fabuła głównie sprowadza się do relacji pomiędzy Mr Glassem a Kevinem, którego ten pierwszy próbuje zrozumieć i wmanewrować w swój plan. Zabrakło mi jednak większej ilości wspólnych scen pomiędzy postaciami, zgłębienia ich dramatu na jeszcze głębszym poziomie. Oczywiście to wciąż jest film, który stara się poważnie podejść do tematu superbohaterstwa, ale brakuje mu nieco do „Niezniszczalnego.”
Ogniwem spajającym wszystkich bohaterów jest tu dr Ellie Staple – nowa postać, która nie pojawiła się w poprzednich odsłonach. I niestety jest jednym z największych minusów produkcji. W założeniu miała udowodnić pozostałym bohaterom, że ich zdolności są wynikiem urojenia lub zmian w organizmie. Tylko niby jak to zrobić? David Dunn od 20 lat patroluje miasto i walczy ze zbrodnią. Elijah Price, czyli Mr Glass miał dokładnie tyle samo czasu na obmyślenie nowego planu korzystając ze swej wybitnej inteligencji. Nawet Kevin Crumb poznał siłę i zdolności Bestii na własnej skórze. Tymczasem dr Staple w swej argumentacji używa haseł tak wyświechtanych i nierealnych, że aż trudno uwierzyć, że mówi to na serio.
Zdecydowanie siłą „Glassa” jest przede wszystkim gra aktorska. James McAvoy, który fenomenalnie grał już w „Splicie” tutaj jest jeszcze lepszy. Jego natychmiastowe przechodzenie z jednej osobowości w drugą za każdym razem wywołuje emocje. Najlepsze jest to, że dzięki mimice, głosowi czy drobnym gestom zawsze bezbłędnie można rozpoznać kim aktualnie jest Kevin. Jak dla mnie McAvoy wspina się na wyżyny aktorstwa swoją rolą. Udanie powracają do swoich ról Samuel L. Jackson oraz Bruce Willis, choć mają zdecydowanie mniej możliwości do zaprezentowania swojej gry. Niemniej jednak dobrze wpasowują się w całość filmu i przyzwoicie odgrywają swoje role.
Za plus uznaję również samą fabułę, choć przyznaję, że trzeba do niej podejść jak do komiksu, czyli wybaczyć pewne niedociągnięcia czy nawet dziury fabularne. Za największą z nich uznaję fakt, że oddział na którym zamknięci są bohaterowie jest niemal całkowicie pusty. Brakuje tu nie tylko innych pacjentów, ale również strażników, którzy przecież mają pilnować bardzo niebezpiecznych osobników. Można to co prawda wytłumaczyć twistem fabularnym pod koniec produkcji, ale zabrakło takiego wyjaśnienia stąd też nie wiemy, czy pewne motywy były błędami reżysera czy zaplanowanym działaniem.
Jednakże sam pomysł połączenia tych trzech postaci w jednym filmie i skonfrontowanie ich ze sobą jest bardzo udany i spełnia swoją rolę, nawet jeśli chciałoby się zobaczyć nieco więcej. W świetny sposób przedstawiono słabości każdej z postaci, ich kryptonit. Nie jest to po prostu komiksowa pięta Achillesa, ale wrażliwość wynikająca albo z defektów genetycznych albo z traumatycznych wspomnień. Każdej z nich poświęcono uwagę i z jednej strony dodaje to komiksowości bohaterom, ale też stają się dzięki temu bardziej ludzcy.
Zarówno „Niezniszczalny” jak i „Glass” to swego rodzaju hołd złożony historiom obrazkowym. Zwłaszcza Mr Glass wiedzie w tym prym, co chwilę porównując zastaną sytuację z motywami komiksowymi. To człowiek, który poświęcił swoje życie superbohaterom i jego obsesją jest udowodnienie światu, że tacy istnieją naprawdę, choć w innej formie niż się tego spodziewamy. Jest to świetna okazja do tego żeby zastanowić się nad zadaniem komiksu w społeczeństwie i w popkulturze.
Od dawna wiadomo, że historie obrazkowe pełnią w USA niejako funkcję mitologii, legend o dawnych bohaterach, których to społeczeństwo po prostu nie ma chociażby z racji stosunkowo młodej historii. Te motywy są w „Glassie” czytelne przede wszystkim dla amerykanów, u nas niestety nie ma takiej kultury czytania komiksów, które dopiero od niedawna przestają być traktowane jako bezmyślne opowieści dla dzieci.
Inną sprawą, którą muszę tu poruszyć jest zakończenie – oczywiście bez spoilerów. Cały czas biję się z myślami czy mi się podobało. Jak na Shyamalana przystało mamy tutaj twisty fabularne, jednak problem z nimi polega na tym, że biorą się znikąd. Niczym deus ex machina wyskakują z kapelusza, choć wcześniej nie było absolutnie żadnej wzmianki by coś takiego mogło mieć miejsce. Wielka szkoda, że reżyser nie zdecydował się na powiązanie tego zwrotu akcji z niektórymi wcześniejszymi scenami (jak to np. miało miejsce w „Szóstym zmyśle”), bo mógł to wykorzystać żeby wytłumaczyć niektóre dziwne sytuacje czy zachowania postaci.
Niemniej jednak muszę przyznać, że twisty fabularne z samego końca zmieniają sens całej tej historii i nadają jej wymiar niemalże uniwersalny. „Glass” przez to przestaje być kontrowersyjną historią o superbohaterach, a staje się czymś więcej. Każdy musi sam podejść do tego tematu i ocenić czy pomysł na zakończenie był udany czy też niekoniecznie.
Czy „Glassa” warto zobaczyć? Mimo pewnych problemów zdecydowanie tak. Zabrakło mu jednak do miana rewelacyjnego. Jakiejś kropki nad i, która sprawiłaby, że wyszedł bym z kina ze szczęką na podłodze. Film podobał mi się i na pewno nie raz chętnie obejrzę sobie całą trylogię, ale można było wykrzesać z tego tematu więcej.