Już na wstępie wyjaśnijmy sobie jedną rzecz: nie zamierzam być mądrzejszy od naszych Redów i uczyć ich jak mają robić gry. Uwielbiam całą trylogię przygód Geralta, a jej ostatnia odsłona jest w moim osobistym odczuciu kamieniem milowym w grach RPG, która tchnęła sporo życia w lekko skostniałym gatunku. Nie bez powodu ``Dziki Gon`` otrzymał w ciągu tych kilku lat tyle nagród, że sam straciłem rachubę ile ich ostatecznie było (wg niedawnego rankingu czytelników Game Informer ``Wiedźmin 3`` został nazwany… grą wszechczasów).
#1. Ekonomia, której tak naprawdę nie ma
Podchodzę do miecznika, sprawdzam co ma ciekawego na składzie. Z racji tego, że sam posiadam sporo żelastwa, które chętnie sprzedam, dokonuję transakcji. I tutaj ciekawostka – miecz, który sprzedałem za, powiedzmy, 30 orenów kupiec chwilę później wystawia za prawie 5x tyle !!!
Tak absurdalna różnica w cenach sprzedaży-kupna sprawiła, że poza prologiem w Białym Sadzie nigdy nic nie kupiłem od standardowego kupca czy rzemieślnika. Wszelkiego rodzaje handlarze istnieli w mojej grze tylko po to żebym mógł spieniężyć niepotrzebne rzeczy, które nosiłem ze sobą. Wyjątkiem było wykuwanie mieczy i zbroi (ale to bardziej usługa niż handel), kupowanie przedmiotów potrzebnych do wykonania zadań (to chyba akurat oczywiste) oraz handel z zielarzem i alchemikiem (ale to tylko dlatego, że nie chciało mi się biegać po polach i lasach i zbierać ziółka).
#2. Ciekawy miecz prawie pod każdym kamieniem
Chyba każdy, kto ma w sobie żyłkę odkrywcy czyścił mapę z wszelkiego rodzaju znaków zapytania. Nie raz byłem pod wrażeniem jak sprytnie w tej grze połączono typową eksplorację z zadaniami pobocznymi (ukryte pod tymi znajdźkami fragmenty wiedźmińskiego rynsztunku czy proste zadania do wykonania). Jednak dość szybko dotarło do mnie, że absurdalne ceny u kupców to nie jedyny powód, dla którego nie kupuję u nich broni. O wiele prostszą przyczyną jest fakt, że co chwilę jakiś unikatowy miecz znajdę pod którymś ze znaków zapytania.
Owszem, niejeden raz dopiero eksploracja ruin czy jaskini pozwalała odkryć coś ciekawego, ale o wiele częściej wartościowe rzeczy znalazłem po prostu u kogoś przy ognisku czy pod jakimś krzaczkiem. Wielokrotnie kończyło się na tym, że po okresowym czyszczeniu mapy jechałem do miasta lub wsi, a tam kupiec mógł przebierać w tym, co mu przywiozłem… a następnie wystawić do sprzedaży po swojej wyjątkowo wysokiej cenie.
#3. Zdobycie bogactwa nie jest trudne
Problem ten dotyczy każdej gry RPG, w którą grałem. W przypadku „Wiedźmina” pamiętam jaką nadzieję miałem, gdy rozpoczynałem rozgrywkę i w Białym Sadzie naprawdę trzeba było liczyć każdy oren i kombinować żeby co nieco zakupić. Szybko jednak w Velen okazało się, że fortuna po prostu czeka na Geralta – wystarczy odkrywać znaki zapytania i okazyjnie
sprzedawać u kupca, to co się znalazło. Z racji tego, że ja zdecydowałem żeby korzystać tylko z wyposażenia wiedźmińskiego, nie kupowałem żadnego innego miecza czy zbroi (taki rynsztunek w zupełności wystarczył) i płynąc na Skellige posiadałem ponad 20 tysięcy orenów, z którymi po prostu nie miałem co zrobić.
#4. Wiedźmin nie pracuje dla pieniędzy, to jego hobby
Ten punkt to w pewnym stopniu konsekwencja poprzedniego. Każdy kto czytał sagę wiedźmińską wie, że Geralt zarabia na życie polując na potwory i miałem nadzieję, że „Wiedźmin 3” dobrze to pokaże. Prawdę mówiąc nie raz zachwycałem się niektórymi perełkami związanymi ze zleceniami, ale kompletnie nie czułem żeby ich wykonywanie były dla Geralta niezbędne
dla przeżycia. Zazwyczaj chodziło po prostu o ciekawość i odhaczenie kolejnego zadania oraz zdobycia XP, a nie o pieniądze.
Przy takiej ilości gotówki jaką Geralt posiadał w pewnym momencie gry, targowanie się o 30 orenów było po prostu zabawne. Kto wie czy nie lepiej by było spróbować to tak zaaranżować, że pieniądze zdobyte poprzez zlecenia miałyby o wiele większe znaczenie (i gra wymuszałaby ich wydawanie), a zdobyte punkty doświadczenia nie stałyby się celem samym w sobie.
#5. Potwory, panie wiedźmin, potwory w ilości hurtowej
Temat, który chodzi mi po głowie już od pierwszej części Wiedźmina. Marzy mi się kiedyś zagrać w taką część tej gry, która odda książkowe realia zleceń, czyli potwory, które naprawdę mają znaczenie. Co ciekawe, „Dziki Gon” w pewnych momentach robi to całkiem nieźle – mam tu na myśli świetnie rozpisane zlecenie na upiora oraz gryfa w Białym Sadzie. W trakcie tych zadań mieliśmy tylko jednego przeciwnika, na którego trzeba było się dobrze przygotować i poznać jego słabe strony – to naprawdę działało i można było się poczuć jak prawdziwy zabójca potworów.
W późniejszej części gry również trafiało się na takie perełki, ale bardzo często spotykało się oponentów, którzy nie stanowili wyzwania, albo pojawiali się wręcz w hurtowej ilości, jako mięso armatnie. Zaznaczam, że nie grałem na najwyższych poziomach trudności, więc może ten problem nieco zanika przy bardziej wymagającej rozgrywce.