Któż z nas nie zachwycał się niezwykle przyjaznym i fascynującym światem Kubusia Puchatka? Ale czy ktoś zastanawiał się co mogło stać się z tymi bohaterami, gdy Krzyś już dorósł i sam założył rodzinę? Czy pozostał tym samym, pełnym życia i fantazji chłopcem, czy może niemiłosierny czas zmienił go w kogoś zupełnie innego? Na te pytania próbuje odpowiedzieć najnowszy film z Ewanem McGregorem w roli głównej – „Krzysiu, gdzie jesteś?”
Mądrych filmów nigdy zbyt wiele. Tym bardziej, że współcześnie wiele produkcji jest przeintelektualizowanych, eksperymentujących z formą i zapominając często o klarownej treści. Z drugiej strony większość filmów i bajek dla dzieci jest zbyt ekspresywna, przekrzyczana i pokazująca postaci często niezbyt stabilne emocjonalnie. Zupełnie jakby prostota i czytelność straciły rację bytu – wszystko musi być skomplikowane, wielowymiarowe, niejednoznaczne lub przejaskrawione. Niejako idąc pod prąd najnowszy film Marca Forstera proponuje zupełnie inną formę rozrywki – pozbawioną nadmuchanej pseudo-treści czy efektów dosłownie wylewających się z ekranu.
Pierwsze sekwencje pokazują przyjęcie pożegnalne Krzysia. Mieszkańcy Stuwiekowego Lasu (w tym filmie nie pojawia się znana nam z dzieciństwa nazwa Stumilowego Lasu) żegnają się ze swym przyjacielem, ponieważ Krzyś opuszcza swój dom rodzinny i wyjeżdża do szkoły z internatem. Nie brakuje również ostatniej, bardzo osobistej rozmowy chłopca z Kubusiem Puchatkiem. Chwilę później widzimy już dorosłego Krzysztofa – męża i ojca kilkuletniej Madlen oraz pochłoniętego pracą pracownika działu kontroli jakości walizek. Tymczasem Kubuś budzi się pewnego poranka i odkrywa, że nie może odnaleźć reszty swoich przyjaciół. Wyruszając na poszukiwania zupełnie przypadkiem przechodzi do naszego świata, gdzie spotyka się w parku z Krzysiem, którego nie widział od tylu lat.
Fabuła w tym filmie nie jest skomplikowana, ale zupełnie nie o to tu chodzi. Przygody Kubusia Puchatka i jego przyjaciół zawsze oferowały proste i ponadczasowe historie opowiadające o przyjaźni, prostocie życia i niczym nieskrępowanej wyobraźni. Tak samo jest i tutaj. Nagłe zniknięcie mieszkańców Stuwiekowego Lasu to tylko pretekst żeby doszło do spotkania po latach Kubusia i Krzysia. Właśnie to wydarzenie staje się katalizatorem zmian w życiu dorosłego mężczyzny, który stopniowo uświadamia sobie jak wiele życia ucieka mu między palcami.
Nie znajdziemy tu również dynamicznych akcji czy zaskakujących zwrotów fabuły, choć przy dzisiejszych efektach specjalnych z łatwością można by do tego filmu dodać niepotrzebne sekwencje. Chociażby walka Krzysia z Hefalumpem, która rozgrywa się wyłącznie w sferze wyobraźni dorosłego mężczyzny. Bez problemu można by dodać jakąś wizualizację stwora, ale to kompletnie zaburzyłoby wymiar tej sceny. W końcowych sekwencjach w Londynie pluszaki mogły by wykonywać rozmaite akrobacje żeby podkręcić tempo (co jest tak doskonale znane współczesnym bajkom) – na szczęście nic takiego nie ma tu miejsca i to właśnie przesłanie filmu nieustannie stoi na pierwszym miejscu.
W ciekawy sposób przedstawiono pluszowych przyjaciół. Całkowicie zrezygnowano z klasycznej, bajkowej animacji, dzięki czemu zwierzaki wyglądają bardziej realnie. Odbyło się to jednak kosztem ich kolorystyki. O ile jeszcze Kłapouchy i Królik dobrze wyglądają w wypłowiałej tonacji, to już Puchatek i (zwłaszcza) Tygrys mogliby zyskać nieco więcej kolorów. Do samej animacji nie ma co się przyczepić – ruchy zwierząt i ich zachowanie zostały zrobione w bardzo przyzwoity sposób. Z pewnością grafikom dopomógł fakt, że nie ma w tym filmie żadnej bardzo dynamicznej sceny z dużą ilością efektów.
Z początku nie do końca przekonany byłem do umiejscowienia akcji w latach powojennych. Zastanawiałem się czy film nie zyskałby bardziej współczesnego wymiaru gdyby jego akcja rozgrywała się w dzisiejszych czasach, a sam Krzysztof pracowałby w jakiejś dużej korporacji. Ale po chwili dotarło do mnie, że wymowa tego filmu jest na tyle czytelna, że sam czas akcji jest tu mało istotny. Za to dzięki takiemu zabiegowi udaje się wytworzyć pewną specyficzną magię pasującą do Puchatka i jego przyjaciół. Również sam McGregor czy jego filmowa żona Hayley Atwell idealnie wpasowują się w historię rozgrywającą się w dawniejszych czasach.
Największa siła tego filmu tkwi jednak w tym, że nikt tu nikogo nie oskarża wprost. Przy filmach familijnych bardzo łatwo wpaść w tanie moralizatorstwo i patetyczne przemowy o wartości życia. W „Krzysiu, gdzie jesteś?” tylko jedna scena pod koniec niebezpiecznie zbliża się do tego poziomu. Cała reszta przybiera bardziej formę spoglądania w lustro i samodzielnego wyciągania wniosków, a nie moralizatorskiego głosu sumienia mówiącego co i jak robić. Dorosły Krzysztof w całości poświęca się pracy, aby zapewnić swojej rodzinie jak najlepsze warunki życia, a tak po prawdzie również dlatego, że zwyczajnie nie ma wyboru i tego od niego wymaga pracodawca. Jak wielu z nas ma bardzo podobną sytuację i nic z tym za bardzo nie może zrobić. Nikt jednak w tym filmie nie próbuje oskarżać Krzysztofa – dorosły widz rozumie, że takie bywa życie, ale jednocześnie dostrzega w filmie smutne oczy córki, która chciałaby pobawić się z tatą czy spojrzenia żony pełne wyrzutu, która czuje się zaniedbywana. „Nic w życiu nie przychodzi za darmo” – mówi Krzyś i każdy z nas doskonale zna tę prawdę. Film nie próbuje pokazać błędu takiego myślenia, ale jedynie uzmysłowić, żeby nie zatracać cząstki dzieciństwa, która czyniła z nas szczęśliwych ludzi.
Bardzo dobrze wygląda przemiana dorosłego Krzysztofa, który na nowo odnajduje w sobie dawnego Krzysia. Nie następuje ona w trakcie jednej czy dwóch scen. Praktycznie przez cały seans widzimy jak główny bohater zaczyna inaczej spoglądać na życie i na nowo doceniać nie tylko to, co kiedyś sprawiało mu radość, ale również odkrywa ponownie jak ważna jest dla niego rodzina. Dojrzały Krzysztof zachowuje się tak jak zachowałaby się większość z nas. Widząc Puchatka na ławce w parku stwierdza, że oszalał z przemęczenia. Gdy już uznaje jego realność, spędza z nim kilka chwil, ale szybko chce się go pozbyć mówiąc, że teraz praca jest najważniejsza. Punktem przełomowym staje się wyimaginowana walka z Hefalumpem, która sprawia, że Krzyś pierwszy raz od dawna jest szczęśliwy. Bardzo dobrze zostaje też oddana relacja pomiędzy dwojgiem przyjaciół. Puchatek nie próbuje krytykować Krzysia. Dziwi się jedynie niektórym jego zachowaniom i kwituje je w dobrze znany nam sposób. Marc Forster dobrze rozumie materiał źródłowy i udaje mu się oddać ducha Puchatka. Kubuś z jednej strony wydaje się rzeczywiście misiem o bardzo małym rozumku, ale po głębszym zastanowieniu w jego pozornie głupiutkich sformułowaniach kryje się głęboka prawda. Przypomina pod tym względem nieco Mistrza Yodę z klasycznej trylogii, którego zachowanie ukrywało wielką mądrość.
W całym filmie tylko jedna scena niebezpiecznie zbliżyła się do granic moralizatorstwa i nieco zaburzyła mi ten delikatny, intymny, nie nachalny wydźwięk całej produkcji. Na szczęście na sam koniec wszystko wróciło do normy. Rozumiem jednak, że tego typu scena musiała mieć miejsce żeby młodszym widzom wszystko dokładnie wyjaśnić. Starszy odbiorca bez problemu zrozumie założenia tej produkcji.
Dawno nie widziałem już tak udanego filmu familijnego. Pozbawiony całego blichtru Hollywood, ale wychodzi mu to tylko na dobre. Dzieło nakręcone nie tylko z pasją i sercem, ale również z szacunkiem i dla oryginału i w stosunku do widza. Kto jeszcze nie był, niech zabiera swoją rodzinę do kina. I pamiętajcie, że z nierobienia niczego powstają najlepsze cosie :)