Tylko w jednym kraju na świecie komiksy nie są utożsamiane z rozrywką dla dzieci i młodzieży. Co sprawia, że manga jest tak wyjątkowa? Zapraszam Was na krótką wycieczkę po historii japońskiego komiksu.
To niezupełnie jest tak, że poza Japonią nie powstają komiksy dla dorosłych. Przecież chyba każdy, nawet mało zainteresowany tę strefą literatury człowiek potrafi wymienić kilka serii zdecydowanie nie kierowanych do dzieci np. „The Walking Dead”, „Thorgal” czy „Aliens”. By zrozumieć fenomen mangi trzeba zacząć jednak od tego, jak komiks odbierany jest w danym społeczeństwie. Pomijając fanów tej formy, przeciętny Polak, Francuz czy Amerykanin patrzy na komiks jak na rozrywkę niepoważną, wybieraną przez outsiderów, niedojrzałych osobników, duże dzieciaki. To strasznie krzywdzący stereotyp, ale nie sądzę, by prędko się zmienił. Jesteśmy wychowywani w kulcie literatury pięknej. Od dziecka wmawia nam się, że forma książki jest najbardziej wartościowa. Że filmy są zawsze gorsze, że seriale to umysłowa papka, a gry, olaboga, to już w ogóle samo zło.
Dlatego tak rzadko widzimy w tramwajach, pociągach czy parkach ludzi czytających komiksy. Zupełnie inaczej jest w Japonii. Gdy byłam w Tokio wręcz uderzyło mnie to, że w każdym miejscu manga dawała o sobie znać. Można ją było kupić na stacjach metra, w spożywczych sklepikach osiedlowych, w zasadzie w każdym sklepie z gadżetami. Prawdę mówiąc widziałam tam więcej księgarni poświęconych wyłącznie komiksom niż zwykłym książkom.
I bynajmniej nie leżały one na półkach. Czytali je poważni biznesmeni w drodze do pracy, matki odwożące dzieci do przedszkola, uczniowie w mundurkach, emeryci. Nikt nie patrzył się na nich krzywo, bo czytanie komiksów w Japonii jest czymś tak normalnym i codziennym jak przeglądanie gazety. Specjalne tygodniki poświęcone różnym nowościom komiksowym (mangazasshi) liczące nawet 500 stron, kosztują tam 200-300 jenów (ok. 7-11 zł) i zdarza się, że po przejrzeniu w pociągu zostawiane są na siedzeniach, by mogli je sobie przejrzeć inni podróżujący.
Postacie z mang reklamują tam wszystko – od proszków do prania, poprzez karty kredytowe, aż po lokalne usługi gastronomiczne. Nigdzie indziej na świecie część popkultury tak mocno nie przeniknęła do zwyczajnego życia. By odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego tak się dzieje, konieczna byłaby analiza skomplikowanej mentalności Japończyków. To zdecydowanie temat na osobny artykuł, zatem pozwólcie, że skupię się na razie na tym, skąd wywodzą się japońskie komiksy.
Jak powstała manga?
Korzenie mangi sięgają… XII wieku. Wtedy to artyści na zwojach przedstawiali choju-giga, sekwencje obrazów i tekstu mające ilustrować ważne wydarzenia. Oczywiście takich zwojów nie można było powielać więc koniec końców trafiały one tylko do kolekcji najbogatszych osobistości. Dopiero u schyłku XVIII wieku za sprawą popularyzacji techniki ukiyo-e (monochromatycznego drzeworytu, którego dało się poddać reprodukcji) jeden z najsłynniejszych japońskich artystów, Hokusai, wydał swoje zbiorcze szkice pod nazwą Hokusai Manga. Słowo manga składa się z dwóch cząstek oznaczających odpowiednio „mimowolny/ wędrujący” i „szkic/ rysowanie”. Hokusai chciał w ten sposób podkreślić luźną formę swoich szkiców.
Rzecz jasna nie tylko on w tym czasie zaczął eksperymentować z taką formułą. Inni artyści, zwłaszcza Ci zafascynowani erotyzmem, opracowywali w podobnym stylu śmiałe ilustracje zwane shunga. To właśnie shunga stała się pierwowzorem późniejszych hentai, czyli erotycznych lub często pornograficznych komiksów dla dorosłych.
Aż do okresu wojennego krótkie historie obrazkowe, składające się z ledwie kilku kadrów publikowano w gazetach. Gdy granice Japonii stały się przyjaźniejsze obcokrajowcom, mangi zaczęły ewoluować w stronę tych znanych nam współcześnie. Największy wkład w rozwój tej gałęzi sztuki miał Osamu Tezuka zwany często ojcem mangi. Kiedy studiował medycynę w 1945 roku zobaczył plakat z filmem mocno inspirowanym stylistyką Disneya. Młody Tezuka zauroczył się w amerykańskich filmach animowanych, do tego jego ojciec był namiętnym fanem komiksów z USA. Mający niewątpliwy dryg do ilustracji chłopak obrał sobie za cel stworzenie mangi, która porwie tłumy w taki sam sposób jak filmy Disneya. Miały one nieść radość i wzruszać, mówić o ważnych tematach i bawić jednocześnie.
Jego pierwsze dzieło sprzedało się w 400 tys. egzemplarzy. Wiele komiksów, które wyszły spod jego ręki Japończycy uważają za arcydzieła literackie (tak, literackie!). Mangaka zgrabnie wplatał do komiksów ważne dla społeczeństwa wartości (m.in. kodeks bushido), mity oraz obawy, które rodziły nowe technologie. Tezuka zmarł przed swoimi 60 urodzinami, ale zostawił po sobie spuściznę ponad 150 tys. stron i 60 filmów animowanych, z których na pewno kojarzycie takie hity jak „Astro Boy”, „Metropolis”, „Kimba, Biały Lew”.
Wielkie oczy, krótkie spódniczki, „wampirze” kły
Gdybyście zobaczyli kadry z nieznanych komiksów amerykańskich, polskich czy brytyjskich prawdopodobnie nie potrafilibyście powiedzieć z jakiego kraju pochodzą ich ilustratorzy. Japońskie komiksy da się zidentyfikować momentalnie. Trójkątne twarze, przerysowanie wielkie oczy, sprężyste biusty, długie nogi, szalone fryzury i jeszcze te kły delikatnie zachodzące na wargi przy uśmiechu. Skąd pomysł na taką stylówę?
Japończycy rysują to, co kochają. A tamtejszy wizerunek idealnej kobiety jest zupełnie inny od zachodniego. W Japonii największym zainteresowaniem cieszą się panie, które swoim wyglądem przypominają nastolatki (a z ich uwarunkowaniami genetycznymi, nie jest to wcale takie trudne) – im bardziej „głupiutka” istotka, im bardziej niewinna się wydaje, tym mocniejsze wzbudza pożądanie. I nie chodzi tu o jakąś odmianę pedofilii, o nie. Po prostu Japończycy są z natury bardzo drobni i by nie wątpić w swoją męskość szukają kobiet, którymi mogliby się zaopiekować tak jak matka opiekuje się swoimi dziećmi. Wszystko, co wiąże się z wiekiem dziecięcym, jak ogromne oczy, chichot, mundurek szkolny czy wreszcie zęby nie mieszczące się w szczęce (symbol młodości) jest kawaii, czymś przesłodkim.
Inną sprawą jest nieskrępowana fantazja Japończyków, którą wyraźnie widać w gatunku hentai. Choć seks jest w Japonii naprawdę nadal tematem tabu (nawet w związkach!), a oficjalna cenzura zakazuje pokazywania w sztuce genitaliów, to w praktyce nie spotyka się już mandatów za udostępnianie pornografii. Wchodząc do pierwszej lepszej księgarni bez problemu znalazłam cały dział poświęcony hentaiom, który okupowali Japończycy w średnim wieku. Były tam zarówno komiksy ocenzurowane jak i cenzury pozbawione. A na kartach komiksu znacznie łatwiej przedstawić różnego rodzaju perwersje, nawet w wersji rozpikselizowanej. Jak świetnie podsumowuje amerykański japonista Donald Richie „amerykańska pornografia jest zatrzymana na zawsze na swoim podstawowym poziomie, ponieważ pokazując wszystko, nie musi robić nic innego; japońska musi dokonać czegoś więcej, ponieważ nie może pokazać wszystkiego„.
Fenomen mangi
Dziś japońskie komiksy są dostępne niemal w każdym miejscu na Ziemi, ale tak naprawdę, to co wychodzi poza Japonią to tylko marginalny skrawek całości. Co za tym idzie i popularność mangi za granicą jest również mniejsza. W 1996 roku magazyn mangowy Shonen Jump sprzedał się w 6 milionach egzemplarzy w Japonii w ciągu zaledwie jednego tygodnia. To więcej niż w USA sprzedaje się rocznie japońskich komiksów.
Ale odwiedzając jakikolwiek konwent fantastyczny w Polsce nie trudno nie dostrzec społeczności fanów azjatyckiej kreski. Dlaczego manga przyjęła się i u nas, skoro mamy jednak inne upodobania, mentalność i kulturę?
Za mangą przemawia po pierwsze łatwość odbioru. Poziom czytelnictwa w Polsce jest drastycznie niski, głównie dlatego, że po pracy czy szkole jesteśmy tak zmęczeni, że nawet nie mamy już sił na przeczytanie książki. Sorry, taki mamy klimat – Netflix z nami wygrywa. Do tego kultura masowa nijak nie propaguje czytelnictwa. To nie jest modne. Szkoła skutecznie zabija radość z czytania, podsuwając dzieciom pod nos nudne i niedzisiejsze lektury. A komiks ma przystępną, krótką formę, niewiele tekstu i jeszcze w większości przypadków potrafi zachwycić ilustracjami. Ale to samo można powiedzieć o komiksach amerykańskich czy polskich. Co kręci nas dokładnie w mandze?
Może właśnie ta egzotyka, potrzeba wskoczenia w zupełnie inny świat, w którym bohaterowie nie latają w pelerynach, ale przybierają formę ogromnych robotów, kotów czy jednorożców. Może to, że w japońskim komiksie od dawna opisywane są związki homo czy biseksualne, które uczą tego, że miłość może mieć niejedno imię, a w dobie ostatnich protestów i coming outów ważne jest, by uczyć tolerancji. Może w szkolnych perypetiach widzimy własne wspomnienia? Może uwielbiamy poznawać obce kultury, a przecież mangi napakowane są licznymi odniesieniami do mitów i wierzeń Japończyków? A może po prostu doceniamy to, że jakkolwiek dziwnym hobby byśmy się nie interesowali, to zawsze znajdzie się o nim jakaś historia.
Bibliografia:
Wikipedia/ „A Geek in Japan” Hector Garcia/ „Tatami kontra krzesła” Rafał Tomański.