Wyższy budżet i bardziej rozdmuchana kampania marketingowa spowodowały, że sequel ``Deadpoola`` zaliczył rekordowe otwarcie dla filmu z kategorią wiekową R, deklasując tym samym ubiegłoroczne ``To``. Nowa odsłona jest poważniejsza, choć wciąż wypełniona ogromem niepoprawnych żartów. Czy warto wybrać się na nią do kina?
Zacznę może od tego, co jest bardzo istotne, a mianowicie jaki miałem punkt odniesienia w stosunku do „Deadpoola 2”. Faktem bezspornym jest, że obok tej serii nie da się przejść obojętnie. Chyba każdy, kto widział poprzednią część był albo nią zachwycony, albo kompletnie nie trafiła w gusta. Przyznam się bez bicia, że choć uwielbiam kino superhero, to wielkim fanem pierwszego „Deadpoola” nie jestem. Rozumiem i akceptuję jego odmienną konwencję. Jak najbardziej doceniam wpływ tego filmu na produkcje superbohaterskie oraz fakt, że przełamał on pewną stagnację, która zaczęła się pojawiać. Poza tym, gdyby nie Pyskaty Najemnik, to pewnie nie powstał by „Logan” oraz nie byłoby planów na kolejne produkcje tego typu skierowane dla dorosłego odbiorcy. Ale mimo wszystko „Deadpool” zaledwie w kilku scenach trafił tak naprawdę w moje poczucie humoru. Z wielkim zaskoczeniem rozglądałem się po kinie, obserwując roześmianych wokół mnie ludzi i zastanawiałem się co jest ze mną nie tak. Nie chodzi o to, że ten film był zły – w żadnym wypadku nie! Po prostu dla mnie okazał się odważnym i udanym eksperymentem, ale nie zachwycił mnie tak, jak bym sobie tego życzył.
Dlaczego więc wybrałem się do kina na „Deadpoola 2” skoro poprzednia odsłona nie rzuciła mnie na kolana? Głównie z powodu trailerów, które obiecywały zdecydowanie lepszą zabawę. Z jednej strony nic się tutaj nie zmieniło – to wciąż wulgarny humor znany z pierwszej części, ale podszyty zdecydowanie lepszymi pomysłami. Cały czas uważam, że motyw Deadpoola bawiącego się figurką Cable’a oraz swoją własną i odgrywający scenki w domku dla lalek był naprawdę znakomitą promocją tego filmu.
To, co mnie przede wszystkim zaskoczyło w najnowszej odsłonie Pyskatego Najemnika, to fakt, że ma on niegłupio nakreśloną fabułę. Bądźmy szczerzy – pierwsza odsłona „Deadpoola” tak naprawdę nie miała za bardzo historii poza genezą samego bohatera w pierwszym akcie filmu. Potem wszystko sprowadziło się do zemsty, bluzgania na lewo i prawo oraz sikającej wokół krwi. W tej części również jest zachowany ten specyficzny klimat, ale tym razem odniosłem wrażenie, że chodzi o coś więcej niż tylko o film superhero z kategorią R. O ile „Deadpool” jedynie próbował nieco ironicznie traktować samego siebie jako komedię romantyczną, o tyle „Deadpool 2” charakteryzuje się jako kino familijne i rzeczywiście coś w tym jest. Kwestia rodziny jest wałkowana w wątkach większości bohaterów i nawet jeżeli film robi to w swoim własnym, często obrazoburczym stylu, to tym razem prowadzi do niewymuszonego i satysfakcjonującego finału.
Jednak tak naprawdę ostoją filmu jest zupełnie coś innego. Twórcy doskonale zdają sobie sprawę, że zwiększona przemoc, wulgarność czy przełamywanie schematów nie ma w sobie już takiej świeżości jak za pierwszym razem. Dlatego w „Deadpoolu 2” oprócz tych wszystkich znanych fanom elementów pojawiło się też zadziwiająco wiele odniesień do popkultury, które najczęściej pojawiają się zupełnie niespodziewanie i działają po prostu wyśmienicie. Bardzo szybko złapałem się na tym, że tym razem rzeczywiście śmieję się podczas seansu i nawet te wulgarne żarty, które zaczęły być częścią składową, a nie centrum historii, jakoś lepiej trafiały i nie przeszkadzały. To był właśnie element, którego brakowało mi w poprzedniej części „Deadpoola”. Skoro bohater tego filmu przełamuje czwartą ścianę i wie, że jest jedynie częścią popkultury, to odniesieniami do niej powinien rzucać garściami. I tak właśnie jest w tej części: począwszy od obowiązkowych już żartów o X-Menach, Wolverinie i ogólnie o MCU, to w niesamowicie trafny sposób odwołuje się też do DCCU i Batmana.
A żeby tego było mało, w zabawny sposób żartuje z innych dzieł, takich jak „Gwiezdne Wojny”, „Terminator” i wiele, wiele więcej. Koniecznie wypatrujcie (wybaczcie ten delikatny spoiler) cameo… tym razem nie Stana Lee, ale Brada Pitta, którego występ trwa może z 5 sekund, ale wprowadzony został po prostu z precyzją geniusza!!! To jednak jeszcze nic, bo gdy przypomnę sobie pierwszą akcję X-Force (drużyny, którą zwołał Deadpool poprzez naprawdę zabawny casting), to uświadamiam sobie nagle, że nie pamiętam kiedy ostatnio w kinie śmiałem się do tego stopnia, nie czując zażenowania i jednocześnie będąc zaskakiwanym na każdym kroku.
Pozytywnie zaskakuje również trójka głównych bohaterów. Sam Deadpool stał się postacią bardziej rozwiniętą, bo wreszcie widzimy go nie tylko w akcji albo rzucającego czerstwymi żartami. O ile w pierwszej części trudno było mi uwierzyć w prawdziwość uczucia między nim a Vanessą, o tyle tutaj jest to wątek o wiele lepiej poprowadzony głównie dlatego, że Pyskaty Najemnik pokazuje całe spektrum emocji, włączając w to płacz i załamanie. Niby nie trwa to długo, ale wystarcza żeby zbudować dobre podwaliny pod całą historię. Wbrew protestom fanów dobrze sprawuje się również Zazie Beetz jako Domino. Jej bohaterka mimo, że nie wysuwa się na pierwszy plan, to jednak potrafi zainteresować swoją charyzmą oraz ciekawie zaprezentowaną umiejętnością, czyli niesamowitym fartem. Praktycznie każda scena z jej udziałem jest dobrze zaplanowana i poprowadzona.
Bardzo pozytywnie wypada również znany z poprzedniej części Dopinder, który ma zdecydowanie więcej czasu ekranowego, staje się kimś więcej niż kierowcą taksówki i jest jednym z najbardziej zabawnych bohaterów. Jednak jak dla mnie numerem jeden tego filmu jest Cable, grany przez Josha Brolina, czyli filmowego Thanosa z „Avengersów” (o czym nie zapomniał również Deadpool, choć liczyłem na więcej dowcipów z tą postacią). Cable w jego wydaniu jest zgorzkniałym i zdeterminowanym podróżnikiem z przyszłości, który pojawił się tylko w jednym celu i jest gotów wszystko poświęcić żeby go zrealizować. Brolin idealnie oddaje bezwzględność oraz tragizm swojego bohatera nie tylko w sekwencjach akcji, ale również podczas normalnych scen. W niektórych momentach jednoznacznie kojarzył mi się z pierwszą częścią „Terminatora” – zwłaszcza scena gdy stoi przy lustrze w hotelowym pokoju.
Kolejnym pozytywnym zaskoczeniem jest postać głównego antagonisty. Nie mam zamiaru zdradzać kim jest, ale nie spodziewajcie się jakiegoś spektakularnego wejścia bardzo znanej komiksowej postaci. Chodzi tu o sam sposób ukazania czarnego charakteru. Jego motywacje są bardzo jasne i trudno mu momentami nie przyznać racji. Poza tym ten kto „Deadpoola 2” już widział to na pewno zauważył, że jeszcze żaden film superhero nie pokazał kogoś takiego w roli antagonisty – za to właśnie należą się tej produkcji duże brawa, bo po raz kolejny przełamała schemat.
Z kwestii typowo realizacyjnych nie mam się czego przyczepić. „Deadpool 2” ma dobre tempo, odpowiednio zrealizowany początek, rozwinięcie i zakończenie. Same sceny akcji choć dynamiczne, nie są zmontowane w sposób chaotyczny, co jest istotne w dobie bardzo urywanego montażu w wielu produkcjach tego typu. Na uwagę zasługuje również muzyka, która w bardzo sprawny sposób przeskakuje między typowymi, klasycznymi dźwiękami, znanymi przebojami, których część na pewno będziecie kojarzyć, a kończąc na odjechanych, industrialnych motywach związanych z Cablem.
„Deadpool 2” okazał się bardzo miłym zaskoczeniem i jednoznacznie uważam, że jest o wiele lepszy od pierwszej części. Wydaje mi się, że po sukcesie poprzedniej odsłony, twórcy postawili na luz i zrobili po prostu film taki, jaki chcieli zrobić. Nic już nie trzeba było udowadniać, nikomu się przypodobać, można było odpuścić wszelkie oczekiwania. W zamian zrobiono film, który może poszerzyć swoje grono odbiorców, a jednocześnie zachował swój buntowniczy, charakterystyczny sznyt. Oddani fani Deadpoola i tak pójdą do kina na najnowszą część Pyskatego Najemnika (większość z nich i tak już pewnie film widziała), natomiast ci, którym niekoniecznie odpowiadała poprzednia odsłona mogą dać tej postaci drugą szansę, bo tym razem naprawdę jest sporo lepiej. W kategorii kina superbohaterskiego daję temu filmowi 8/10, głównie za bardzo sprawnie zrealizowaną produkcję, w której postawiono na luz, niczym nieskrępowaną zabawę oraz masę odniesień popkulturowych. Acha, KONIECZNIE zostańcie na scenach po napisach – to, co się w nich dzieje jest tak niesamowitą wisienką na torcie, że jak dla mnie warto obejrzeć „Deadpoola 2” chociażby dla tych sekwencji.