Pierwszy jest nadludzko silny, Drugi mistrzowsko rzuca nożami, Trzecia wypowiada plotki, które stają się faktem, Czwarty rozmawia ze zmarłymi, Piąty podróżuje w czasie, Szósty nie żyje, a Siódemka...cóż, Siódemka nie pasuje do rodziny będąc najzwyklejszą na świecie dziewczyną. W Akademii Umbrella kryje się mix barwnych osobowości, które muszą zmierzyć się z własną przeszłością, by ocalić przyszłość - nie tylko swoją, ale też i całego świata.
Netflix znowu to zrobił. Zaoferował świetny serial o popapranej rodzince (patrz -> „Hill House”), który choć ma kilka wad m.in. nieścisłości fabularne względem komiksowego pierwowzoru i na siłę wciśnięty wątek LGBT, to broni się bardzo wieloma względami. Pozwólcie, że bez spoilerów opowiem Wam o pięciu z nich.
#1. Dysfunkcyjni i barwni bohaterowie
Lasery w oczach, kontrola nad żywiołami, latanie? Meh, ileż można. Postacie z „The Umbrella Academy” mają bardzo oryginalne moce, które w większości przypadków wcale nie ułatwiają im życia. Co byście bowiem zrobili, gdybyście ciągle widzieli i słyszeli zawodzących zmarłych? A jak byście się czuli, gdybyście byli nienaturalnie rozbudowani w barach? Nawet tak pożądana z pozoru moc, jak przekształcanie plotek w rzeczywistość okazuje się zgubna dla naszych bohaterów.
Od razu Was uprzedzam – to nie są kolejni X-meni. Tutaj wątek nadnaturalnych umiejętności nie jest aż tak istotny. Ważniejsze są problemy, z jakimi bohaterowie zmagają się z kilku powodów: braku prawdziwych rodziców, wychowywania w surowych warunkach pod okiem tyrana (czas na zabawę tylko w sobotę od 12.00 do 12.30, pamiętajcie!), niespełnionych marzeń, zaślepienia, samotności, używek, podjętych decyzji. Każdy bez mała jest dysfunkcyjny i już od pierwszych chwil widać, że członkowie tej rodziny mają szansę przetrwać jedynie razem. Ale czy im się to uda, skoro bez przerwy skaczą sobie do gardeł?
Poznawanie historii każdego z superherosów jest przyjemnością samą w sobie, dlatego prócz wzmianki w nagłówku nie zamierzam wcale się nad nimi rozwodzić. Zapewniam jednak, że nie ma tutaj nieciekawych postaci, choć niektóre mogą okazać się bardziej irytujące od innych (Diego, ty nadęty buraku! ;-)).
#2. Numer Pięć, czyli jak 16-latek przyćmił starszych kolegów
Poznajcie mojego ulubieńca. Aidan Gallagher, który wciela się w Numer Pięć, to aktorska perełka, przyćmiewająca takie sławy jak Ellen Page czy Mary J. Blige. Ten nastolatek za parę lat wyrośnie na młodego Goslinga, zobaczycie. Niech Was nie zmyli jego dziecięca jeszcze buźka. To najstarszy ze wszystkich bohaterów, który bije ich na głowę intelektem, sprytem i przebiegłością. Jego mimika jest zabójcza :-) Gallagher stworzył bohatera zblazowanego, niesamowicie dobrze oddającego dorosłego skrytego w ciele dziecka. Każda scena z jego udziałem błyszczy. Chłopak ma w oczach tyle smutku i nostalgii, że po prostu nie da się go nie kochać. Minusem Gallaghera jest to, że przy nim reszta aktorów za wyjątkiem Sheehana (Numer Cztery) blednie i nie potrafi mu dorównać.
Wątek Numeru Pięć jest niezwykle istotny w całej opowieści, może nawet najciekawszy ze wszystkich. Jeżeli lubicie motywy skoków w czasie to gwarantuję, że z Pięć będziecie się tutaj świetnie bawić.
#3. Retrofuturystyka
Oryginalny komiks rozgrywa się w latach ’70, serial zaś odnosi się do czasów nam współczesnych, ale jednocześnie pod kątem stylistycznym nieco odbiegających nam od znanej nam rzeczywistości. Bohaterowie na przykład nie posługują się smartfonami, nigdzie nie ma też komputerów, ani nie słychać o internecie. Rezydencja Hargreevesów pełna jest antycznych sprzętów, choć nie brak w niej przynajmniej dwóch niezwykłych elementów.
W architekturze wielu lokacji widać zamiłowanie do lat ’50. Genialne są wszystkie szyldy sklepowe czy reklamowe, jakby wyciągnięte z tamtych lat. Rewelacyjnie też pokazano pewną organizację, która jak na powierzoną jej funkcję, wydaje się wręcz zbyt archaiczna, surrealistyczna. Miejscami niektóre kadry mogą wydawać się zbyt teatralne, niczym w „Serii Niefortunnych Zdarzeń”, ale nie ma przegięcia w złą stronę.
#4. Muzyka, czyli wszyscy lubimy znane kawałki
Każdy odcinek okraszony jest przynajmniej jedną muzyczną sceną, często w slow motion, która świetnie współgra z obrazem. Powyżej możecie zobaczyć uroczy taniec będący snem na jawie Pierwszego i Trzeciej, który podkreśla ich niezwykłą relację. Już w pierwszym epizodzie usłyszymy wyjątkowo wymowny „I think we’re alone now”, podczas którego wszyscy bohaterowie w samotności tańczą na różnych poziomach Akademii. W drugim jest jeszcze lepsza scena z Piątym, który biegnie przerażony przez przyszłość przy „Run boy run”.
Jest też mój ukochany kawałek „Don’t stop me now” Qeen czy „Happy Together”. Czasem dobór utworu może wzbudzać konsternację, ale szczerze wolę to, niż nudną jak flaki z olejem ścieżkę dźwiękową.
#5. Wciągająca historia i mistrzowskie kadry, czyli uwaga na binge watching
„The Umbrella Academy” pochłonęliśmy w weekend. 10 odcinków jednym niemal jednym ciągiem. Bo… to się po prostu świetnie ogląda. Weźmy nawet tylko sam scenariusz. Jednego dnia rodzi się 43 dzieci, chociaż żadna z kobiet nie była wcześniej w ciąży. Siedmioro z nich adoptuje zamożny naukowiec, wierząc, że mają one paranormalne moce, które kiedyś pomogą ocalić świat. Poza krótkimi retrospekcjami nie obserwujemy dzieciństwa naszych bohaterów, a przez to nie wiemy dużo o samym Hargreevsie, postaci równie tajemniczej co Pan Kleks.
Akcja zaczyna się w momencie, gdy dorośli bohaterowie, którzy po osiągnięciu pełnoletności wyfrunęli spod tyranii ojczulka spotykają się ponownie na wieść o jego śmierci. Z minuty na minutę tajemnice zaczynają się zagęszczać – nie wiemy jak zmarł Hargreeves, co robił na Księżycu Pierwszy i dlaczego wszyscy wzajemnie sobie dogryzają. Zawiązanie akcji następuje zaś w momencie pojawienia się zaginionego przed laty Piątego, który przybywa z przyszłości ze strasznymi wieściami – za kilka dni nadejdzie Apokalipsa i nie wiadomo czym zostanie ona wywołana, a co za tym idzie, czy uda im się ją powstrzymać…
W tym wszystkim jest wątek sensacyjny, dramatycznej miłości, trudnego rodzicielstwa, człowieczeństwa, wykluczenia. Bardzo strawna papka podana przy miłych dla oka efektach specjalnych, kostiumografii i scenografii. Widać, że Netflix na niczym nie szczędził i bardzo mu się to opłaciło. Sezon drugi został potwierdzony i szczerze nie mogę się go już doczekać.
BONUS: Ma najbardziej pomysłowe „otwarcia” ever
Zazwyczaj jest tak, że każdy serial ma swoje jedno i to samo intro, które dzięki funkcji Netflixa najczęściej pomijamy. „The Umbrella Academy” ma jedynie wysoce estetyczne i zawsze zaskakujące mrugnięcie do widza, w postaci napisów układających się na parasolkach nagle wchodzących w kadr w rozmaitych sceneriach. Sami zobaczycie, jak fajnie im to wyszło.