Największy, najszybszy, najwspanialszy i…niezatapialny. Taki miał być Titanic – brytyjski transatlantyk, który w kwietniu 1912 roku ruszył w swój dziewiczy rejs. Zderzenie z górą lodową przypieczętowało jego los. Do dziś to jedna z najbardziej poruszających katastrof morskich. Czy dało się jej uniknąć? Oczywiście. I możecie się sami o tym przekonać, grając w najnowszego gamebooka pod tytułem „Tragedia na Titanicu”.
W latach 80. i 90. w USA młodzież pokochała nową serię gier książkowych „Choose Your Own Adventure”. Były to krótkie powieści, w których czytelnik mógł podejmować kluczowe decyzje za głównego bohatera wybierając odpowiedni paragraf. Równocześnie należały one do grona pierwszych gamebooków, czyli gier książkowych, które odniosły tak ogromny sukces. W sumie seria doczekała się 184 części (!), które sprzedały się w ponad 260 milionach egzemplarzy. To pozycje absolutnie kultowe z punktu widzenia miłośników paragrafówek.
Dlatego byłam przeszczęśliwa, gdy wydawnictwo Nowa Baśń zaproponowało mi patronat medialny nad polską edycją. Rynek gamebooków w naszym kraju dopiero raczkuje, ale rokowania są chyba dobre. Doczekaliśmy się już przecież 2 książek z równie uznanej serii „Fighting Fantasy” (niedługo wychodzi trzecia!), nie wspominając o komiksach paragrafowych. Niniejsza seria otrzymała oczywiście tytuł „Stwórz swoją przygodę”. W księgarniach natkniecie się już na pierwszą część – „Tragedię na Titanicu” (jako ciekawostkę dodam, że w oryginale była to 169 powieść ;-)). Czy warto po nią sięgnąć?
Tragedia na Titanicu – 100% fabuły
Pierwsze, co powinniście wiedzieć to to, że „Stwórz swoją przygodę” jest w zasadzie pozbawione elementów właściwych później wydanym gamebookom. Oznacza to, że nie tworzycie tu swojej postaci, nie prowadzicie żadnych statystyk czy zapisków, nie używacie kości. Nie ma walk czy łamigłówek. Jedynym aspektem „growym” jest podział na paragrafy, który pozwala dokonywać wyborów fabularnych.
Jeżeli nigdy nie czytaliście takiej książki to wygląda to mniej więcej w ten sposób. Co pewien czas natykacie się na wydarzenie-dylemat, a na końcu akapitu macie możliwość rozwiązania go na kilka sposobów. Każdy z nich opatrzony jest numerem paragrafu. Podjęcie wyboru to przejście pod dany paragraf i kontynuowanie historii. Prościzna.
I ja osobiście jestem absolutną fanką tego rozwiązania. Skomplikowane zapiski prędzej czy później zaczynają bardziej męczyć niż satysfakcjonować, a rzucanie kością odbiera frajdę z procesu decyzyjnego. A tutaj czuję, że wszystko zależy tylko i wyłącznie ode mnie. To także spora zaleta dla początkujących 'graczy’ oraz osób, które najzwyczajniej w świecie mają ochotę na 100% fabuły i dreszcz emocji związany z podejmowaniem wyborów. Wspomnę też, że całość pisana jest z perspektywy drugiej osoby, nie pierwszej, dzięki czemu unika się pewnej tendencyjności.
Tragedia na Titanicu – parę technikaliów przed lekturą
Jeżeli znacie „Fighting Fantasy” czy również wydanego przez Nową Baśń „Wojownika Autostrady” to możecie przeżyć lekkie rozczarowanie objętością „Tragedii na Titanicu”. Fabuła liczy 130 stron, a sam format jest bardziej kieszonkowy niż w/w pozycje. To nie jest typ powieści na kilka wieczorów, a raczej lektura na 15 minutową przerwę w szkole czy krótką podróż autobusem. Żebyście mieli dobre porównanie – w czasie, gdy ja skończyłam czytać na Wikipedii historię Titanica, Grzesiek ukończył swoją ścieżkę, cofając się parokrotnie i sprawdzając inne rozwiązania.
Liczba wyborów jest także znacznie mniejsza niż w w/w gamebookach. Na jedną ścieżkę przypada od 2 do maksymalnie 7 decyzji. Zakończeń jest aż 19 i – co warto podkreślić – są od siebie dość różne. Wiecie, to nie jest coś w stylu „zalała Cię woda, umierasz.”, tylko sensowny, krótki epilog, który albo Was usatysfakcjonuje, albo popchnie do kolejnej rozgrywki.
Miłym zaskoczeniem okazał się na końcu quiz sprawdzający wiedzę o wydarzeniach z lektury. Jeżeli nie będziecie w stanie odpowiedzieć na jakieś pytanie, to znak, że ominęliście ważny szczegół. Przypadł mi do gustu także słowniczek, dzięki któremu dowiedziałam się, że enigmatyczny skrót RMS przed nazwą Titanica oznacza Royal Mail Ship, czyli anglosaski okręt, który zajmował się m.in. przewozem poczty oraz, że nautofon to róg na statku służący do nadawania sygnału pozwalającego na zlokalizowanie statku we mgle.
Tragedia na Titanicu – bezspoilerowe wrażenia
Jedna z czytelniczek zapytała mnie na Instagramie, czy jest to ta sama historia co w filmie. Pytanie całkiem uzasadnione, bo w końcu na okładce również widzimy mężczyznę i kobietę, co budzi skojarzenia z relacją Jacka i Rose. Jim Wallace (na szczęście!) postawił na całkowicie autorską fabułę aczkolwiek osadzoną mocno w realiach historycznych. Wcielamy się tutaj w młodego pianistę, który wyrusza do Nowego Jorku, by kontynuować naukę. Na statku podróżuje ze wspólnikiem ojca, przedsiębiorcy, ale szybko znajduje wspólny język z podobną mu wiekiem Jessicą pasjonującą się nauką.
Każdy z nas doskonale wie, co doprowadziło do tragedii na Titanicu, ale sądzę, że większość z nas kojarzy głównie sam moment zderzenia z górą lodową oraz film Camerona. Zasiadając do tego gamebooka chyba podobnie jak każdy, chciałam się dowiedzieć, czy gra pozwoli na uniknięcie katastrofy. Czy wszystkie 19 zakończeń będzie zwieńczone smutnym finałem, czy może autor pokusi się o happy end? O tym musicie przekonać się samodzielnie :-). Mogę Wam jednak opowiedzieć o naszych wrażeniach.
Przechodząc grę pierwszy raz robiłam w moim mniemaniu wszystko, by ocalić mojego bohatera. Udało mi się to bez problemu i zadowolona z siebie dałam książkę Grześkowi, by zobaczyć jak mu pójdzie. Poszło mu znacznie gorzej, co uzmysłowiło mi, że jednak nie były to tak oczywiste wybory, jak mi się wydawało. Choć jego trudno zaciągnąć do jakiejkolwiek lektury, to tutaj nie odpuszczał. W czasie, gdy ja czytałam sobie o prawdziwym Titanicu, on przechodził kolejne ścieżki. Później mój brat doszedł do jeszcze lepszego zakończenia niż moje i wspólnie omawialiśmy swoje wybory.
Tak, w ten sposób przejechałam wszystkie linie fabularne w jeden wieczór, ale z rumieńcami na twarzy. Bo okazało się (o czym nie zdawałam sobie sprawy przy pierwszym czytaniu), że Wallace zawarł w swojej literackiej fikcji dużo faktów. Zupełnie inaczej gra się z myślą, że to czysta fantastyka, a zupełnie inaczej, gdy wie się, że tak to właśnie mogło wyglądać naprawdę. Od błędów popełnionych przed i w trakcie katastrofy włos się jeży na głowie. Myślę, że największą siłą tej części jest właśnie ów realizm, który sprawia, że po lekturze człowiek aż pali się do tego, by obejrzeć zdjęcia i poczytać relacje ocalałych. Wreszcie „Tragedia na Titanicu” prowadzi do naturalnych refleksji o krótkowzroczności ludzkiej, podziałach klasowych i ewolucji samej techniki. To dużo więcej niż dał mi inny gamebook.
Tragedia na Titanicu – komu będzie się podobać?
Jeżeli szukasz prawdziwie regrywalnego gamebooka (serio, te 19 zakończeń wciąga i zachęca do odkrywania meandrów fabularnych!), stawiasz historię nad fantastykę, masz ochotę spędzić kwadrans lub kilka kwadransów próbując zmierzyć się z jedną z największych katastrof morskich to będzie to idealny wybór. „Tragedia na Titanicu” wciąga od pierwszej kartki i choć w tak kieszonkowym wydaniu trudno doszukiwać się fabuły na poziomie mistrzów prozy, to gwarantuję, że i tak nie będziecie się w stanie od niej oderwać. Mimo trudnego i smutnego tematu, nacisk na fabułę i ograniczona mechanika pozwoliły mi się tu totalnie zrelaksować – czułam się, jakbym czytała tradycyjną książkę, tylko z zakończeniem, na które mam wpływ.
A jeżeli preferujecie fantasy czy też zupełnie inny klimat przygody to zerknijcie na ostatnie kartki książki. Znajdziecie tam zapowiedzi kolejnych tytułów z tej serii. Niedługo powinny ukazać się „Złowrogi dom”, „Tajemnica ninjów”, „Tron Zeusa”, „Klątwa pirackiej mgły” i „Tajemniczy człowiek śniegu”.
Za udostępnienie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu Nowa Baśń