W królestwie Arkendale zaczyna dziać się coś dziwnego z ludźmi. Co gorsze, tajemnicze typki pukają pewnego dnia do Twych drzwi i ewidentnie nie mają dobrych zamiarów. Komu zaufasz? Czy wypełnisz swoje przeznaczenie? „Gonitwa cieni” to najnowsza gra książkowa Simona Tudhope’a, po którą powinni sięgnąć młodzi fani nurtu przygodowego fantasy.
Po mrocznej i dedykowanej starszemu czytelnikowi „Świrowni” oraz arcysłodkim komiksie paragrafowym „Jeden dzień z życia psa” mogłam zabrać się za pozycję, nad którą także zdecydowałam się piastować patronat medialny. „Gonitwa Cieni” stanowi coś pośredniego pomiędzy tymi dwoma dziełami. Nie jest to horror, ale nie brakuje w nich mroczniejszych wątków. Nie jest to też bajka dla dzieci, choć są tu wątki nadnaturalne i ilustracje kojarzące się z młodszymi czytelnikami. Książkowa gra Tudhope’a adresowana jest dla nastolatków powyżej 12 roku życia, choć jeżeli macie dużo więcej lat, a macie ochotę zanurzyć się w lekką przygodę fantasy to nie widzę przeszkód, by nie spróbować. Zwłaszcza, że cenowo ten gamebook wypada naprawdę korzystnie.
Powstrzymaj Żniwiarza Cieni
W „Gonitwie Cieni” wskakujemy w buty młodego chłopaka, Rowana, który został wychowany przez stolarza o imieniu Joe. Gdy pewnej nocy Joe wyjeżdża załatwić swoje sprawy, Rowan zostaje porwany przez nieznaną mu bandę. Tak zaczyna się historia, którą dalej śledzimy przez 435 paragrafów dokonując w kluczowych momentach wyboru. Opowieść będzie nieznacznie się różnić w zależności od naszych decyzji. Pomijając fakt, że możemy tu zwyczajnie umrzeć, możemy także odkryć mniej lub więcej sekretów rzucających światło na główny wątek.
Ten zaś jest dość sztampowy, ale dopiero pod koniec. Sam początek wciąga jak bagno. Pełno w nim akcji, które kojarzą się z klasyką fantasy – są pościgi, magiczne istoty, walki z potworami, ale przede wszystkim tajemnica. Rowan nie ma żadnej mocy. Wydaje się przeciętnym chłopakiem z Arkendale, ale jak łatwo się domyślić, to właśnie jemu przypadnie rola ocalenia całego Królestwa przed upiornym Żniwiarzem Cieni. Tempo jest intensywne – nie ma tu miejsca na odpoczynek. Ciągle autor stawia przed nami kolejne niebezpieczeństwa, dzięki czemu całość czyta się przyjemnie. Jedyne, do czego mogę się przyczepić to dość mało ekscytujący finał – wyobrażałam sobie, że po tylu konfrontacjach zakończenie zmiecie czytelnika z butów, a ja nie czułam w nich większych emocji. Może jednak młodsi czytelnicy odbiorą to inaczej – mnie już niewiele co zaskakuje.
Na pewno dużym atutem powieści są rozmaite lokacje, po których przemieszcza się Rowan. Są lasy, miejskie zakamarki, ruiny, podziemia, a nawet epizod na morzu. Nawet jeżeli zdarzają się tu nielogiczności (jedna bardzo przypomniała mi spór o to, dlaczego Orły nie zabrały pierścienia do Mordoru, skoro mogły ;)) mające na celu przedłużenie fabuły to da się na nie machnąć ręką. Ciągle ciekawiło mnie, co zobaczę za „zakrętem” i jakie jeszcze wyzwania spotkam na swej drodze. Dorosły czytelnik może być odrobinę zawiedziony tym, że autor ewidentnie stawia tu na samą akcję, a dialogi są traktowane trochę po macoszemu, natomiast grupa docelowa powinna się tu świetnie bawić.
Wreszcie obrazkowe zagadki!
Charakterystycznym punktem tego gamebooka są zagadki obrazkowe. Jest ich tu aż 12. Poza tym, że budują one klimat i rozbudzają wyobraźnię, to stanowią dodatkowe wyzwanie – by przejść dalej gracz musi je rozwiązać. Łamigłówki są rozmaite – od takich wymagających czytania ze zrozumieniem, po opierających się na spostrzegawczości, aż po zadania logiczne. Myślę, że dla dorosłego nie będą one problematyczne, a dla nastolatka wręcz akuratne. Zawsze w razie problemów można zerknąć na stronę producenta, gdzie podane są podpowiedzi (aczkolwiek szkoda, że brakuje tam rozwiązań – jeżeli dziecko się zatnie, to nie będzie mogło kontynuować przygody.
Zdecydowanie większą trudnością w tej grze jest przetrwanie. „Gonitwa Cieni” nie daje zbyt wielkiej swobody – krok w złą stronę ścieżki często pozbawi nas punktów życia, a niekiedy i doprowadzi do śmierci. Podobnie jak w innych grach książkowych, na początku dysponujemy określoną liczbą punktów życia oraz czterema umiejętnościami, których poziom warunkuje dostęp do pewnych paragrafów (w stylu jeśli masz zręczność na poziomie minimum 6 możesz przeskoczyć strumień). Możemy także zbierać przedmioty i broń – to wszystko należy skrupulatnie odnotowywać na stronie dziennika, którą dla większej wygody radzę sobie skserować, by nie trzeba było ciągle do niej wracać.
Ciekawie rozwiązano tu kwestię walki. Do dyspozycji mamy zawsze 2 kostki K6. Przed walką wybieramy z jaką siłą chcemy zaatakować wroga: wyrzucenie przynajmniej 7 oczek odejmie wrogowi 1 punkt życia, co najmniej 9 – 3 punkty, a co najmniej 11 – 5 punktów. Wiedząc, w ilu rundach musimy zakończyć walkę, jaki jest poziom życia wroga oraz wartość jego ataku możemy oszacować nasze powodzenie i podejść do potyczki bardziej rozsądnie lub ryzykownie. Osobiście nie lubię w ogóle walk z użyciem kości w paragrafówkach, bo uważam to za niepotrzebny przedłużacz i rozpraszacz fabularny, dlatego dodam, że ten aspekt da się pominąć. Wystarczy nagiąć reguły i traktować każdą potyczkę jak automatycznie zakończoną wygraną.
Gonitwa Cieni – komu się spodoba?
Pomijając kwestie potyczek, za którymi nie przepadam, „Gonitwa Cieni” sprawiła mi sporą przyjemność. Lekka, ale wciągająca fabuła okraszona pięknymi ilustracjami oraz zagadkami wymagającymi uwagi to doskonały sposób na przyjemne spędzenie jesienno-zimowych wieczorów. Wykreowany przez Simona Tudhope’a świat nie był może przesadnie oryginalny, ale i tak lepszy od klasycznych, pozbawionych detali sztampowych lokacji z serii Fighting Fantasy.
Mogę z czystym sumieniem polecić tę paragrafową powieść nastolatkom, którzy oczekują przygodówki osadzonej w uniwersum fantasy. Nie znajdziecie tu wątków miłosnych czy humoru, ale na pewno poczujecie się wrzuceni w sam środek akcji i co najważniejsze, sami będziecie mogli tą akcją pokierować.
Artykuł powstał w ramach współpracy reklamowej. Książkę do recenzji przekazało wydawnictwo FoxGames. Wydawnictwo nie miało wpływu na treść oraz wyrażoną opinię.