Wiekowe mury Akademii Istot Nadprzyrodzonych skrywają nie tylko wielobarwną mieszankę kultur i ras. Poza wampirami, wiedźmami, elfami i wilkołakami jest tu coś jeszcze – tajemnica schowana głęboko w sercu gaju.
Medeia Rockster jako jedyna wiedźma ze swego sabatu otrzymuje szansę podjęcia nauki w uznanej na całym świecie Akademii Ransmoor. Jej ekscytacja udziela mi się błyskawicznie, w końcu sama też oddałabym wiele, by móc się kształcić w takim miejscu. Po krótkim prologu, który bardzo sprytnie nakreśla charakter Medei (a raczej gracza-czytelnika, który nią steruje) wchodzimy do wielowiekowego budynku. I choć pozostaniemy na jego terenie aż do końca powieści, to ani przez moment nie powinniśmy narzekać tu na nudę.
Akademia Ransmoor to nie Hogwart, ale też ma swój klimat
Chyba przyznacie mi rację – nie da się przebić uniwersum wykreowanego przez J.K. Rowling. Nie da też uniknąć się porównań do „Harry’ego Pottera”, gdy fabuła opowiada również o szkole czarów. I naturalnie, w powieści Katarzyny Tkaczyk, gdzie nie gdzie, czuć nie tyle inspiracje, co chyba po prostu sympatię do świata Pottera – w „Akademii Ransmoor” też mamy domy o różnych kolorach, do których wejście jest sekretem, bibliotekę z działem ksiąg zakazanych i nawet dialogowy easter egg („Dlaczego zawsze, gdy słychać krzyki jesteście tam wy trzej!”). Ale to właśnie takie subtelne, miłe ukłony.
Widząc na okładce wampira i wilkołaka z kolei od razu nadpływają kolejne skojarzenia – do sagi „Zmierzch” (którą bądź co bądź, bez wstydu przyznam, że lubię!). Na szczęście nie musicie się obawiać żadnej powtórki z rozrywki. „Akademia Ransmoor” broni się oryginalną i przede wszystkim wciągającą fabułą, która obraca się wokół gaju leżącego na terenie szkoły. Niedostępne dla studentów miejsce rodzi wiele plotek. Skoro nie można tam przebywać, czy jest tam śmiertelnie niebezpiecznie? I jeśli tak, to dlaczego władze uczelni nic z tym nie robią? A może rektor, który wieczorami snuje się jak cerber po okolicy, ma coś na sumieniu?

Do jakiego domu traficie? Cobralth lubią zabawę i naturę, Edare są pewni siebie i zdeterminowani, a Lorinoth nieco zakręceni i uwielbiający się uczyć
Medeia chcąc nie chcąc, dość szybko zacznie prowadzić tu własne śledztwo, choć niekoniecznie na własną rękę. To jednak od czytelnika zależy z kim sprzymierzy się dziewczyna. Czy dołączy do watahy wilkołaków wietrzących spisek? A może ujmie ją piękna elfka Selene, która wyczuwa swoimi zmysłami grozę napływającą z gaju? A gdyby tak dobrze poobserwować przystojnego rektora? Przecież on musi wiedzieć coś więcej niż sami studenci…
Niektórzy mogą się czepiać, że samej magii nie ma tu za wiele. Jasne, są duchy, samogrające instrumenty, drobne pranki itd. ale to tylko tło dla czegoś innego. Nie liczcie na to, że przeżyjecie tu cały rok na nauce zaklęć i uczestniczeniu w życiu akademii. Może nawet fabuła biegnie miejscami zbyt szybko i nie od pierwszego przejścia zdążymy się zaaklimatyzować w Ransmoor, ale to trochę kwestia samej formuły książki. Momentami sama chciałam, by jakieś zajęcia czy aktywności Medei trwały dłużej, ale ot – życie. Nie da się dogodzić każdemu i wychodzę z założenia, że to, czego nie ma, nie powinno podlegać ocenie. Najważniejsza jest opowieść, w której meandry możemy się tu zanurzyć.
W całej tej historii najmocniej ujęła mnie nie tyle sama kwestia rozwiązania zagadki (choć i ta jest zgrabna) co relacje, które Medeia buduje z innymi postaciami. Choć jest to powieść young adult to nie ma tu naiwnych dialogów, przy których wywracałabym oczami czy też nierealistycznych związków. Wszystko jest bardzo subtelne; w zależności od ścieżki mniej lub bardziej romantyczne, ale nieprzekombinowane. W grach paragrafowych uczucia zawsze pozostają na drugim planie, albo nawet nie ma ich w ogóle bo czytelnik jest wrzucany w wir przygody. Tutaj zaś po raz pierwszy poczułam, że moja bohaterka żyje i że wraz z nią jestem w stanie zauroczyć się bohaterami. I za to pokochałam „Akademię Ransmoor”.
Warto podkreślić, że nie ma tu żadnych mechanik, statystyk czy konieczności prowadzenia notatek. Aspekt growy stoi czystymi wyborami – mamy tu 142 paragrafy, które prowadzą nas do jednego z czternastu epilogów. Ponieważ miałam przyjemność tworzyć konsultacje merytoryczną do książki, od razu mogę też zagwarantować Wam, że wszystkie ścieżki mają logiczny ciąg zdarzeń i są naprawdę wyjątkowe. Naturalnie, jak to w paragrafówkach, zdarzają się też i akapity różniące się kosmetyką, ale całokształt został tak zaprojektowany, by można było przejść fabułę kilkukrotnie i doświadczać zupełnie innych perspektyw.
Byłam pod wrażeniem jak na przykład jedna ze ścieżek, które przechodziłam w pierwszej kolejności zmieniła moje światło na jedną z postaci. Choć początkowo zapałałam do niej sympatią i nawet wdałam się w lekki romans, to finał pozostawił mnie z niedosytem. Czułam, że nawet nie liznęłam dobrze wątku gaju i że moja przygoda nie powinna tak się wcale kończyć. Gdy zagrałam ponownie, koleżka pokazał swoje drugie oblicze i doznałam zupełnie innej opowieści.
Choć niektóre wybory są nieoczywiste, to mimo wszystko konstrukcja decyzji pozwala nam w pełni zintegrować się z bohaterką. Chcecie poderwać rektora? Nie będziecie musieli się zbytnio głowić, jak do tego dojść. Nie podobają Wam się zaloty elfki? Spokojnie, zawsze możecie spasować. Nie oznacza to jednak, że epilog, do którego dojdziecie będzie satysfakcjonujący! Są tu też i takie finały, które pozostawią Was z uczuciem „O nie nie nie, tylko nie to!”, które choć piękne w swym pomyśle, z perspektywy gracza z pewnością wymuszą podjęcie kolejnej rozgrywki. Mnie zadowolił w 100% tylko jeden epilog i ponieważ daje on największy pogląd na sprawę, obstawiam, że jest on „kanoniczny” i jeżeli autorka pokusi się o stworzenie sequelu, to będzie on właśnie kontynuacją tego wątku.
Bo stety bądź niestety czuć, że „Akademia Ransmoor” jest zaledwie przedsmakiem do większej przygody. Sekret gaju został odkryty, ale w powietrzu nadal unosi się widmo zagrożenia. Brak kontynuacji byłby w moim odczuciu niewykorzystaniem potencjału na świetną, emocjonującą serię dla kobiet.
Dlaczego dla kobiet? No cóż, tak jak napisałam wcześniej – fabuła oparta na relacjach, przystojni bohaterowie i romantyczne akcenty to atuty, które docenią raczej panie. To nie jest tak uniwersalny w odbiorze tytuł jak „Świrownia”, ani tak napakowana akcją i testosteronem paragrafówka jak „Wojownik autostrady”. Wiadomo, jeśli panowie mają ochotę na właśnie ten typ powieści – śmiało. Osobiście jednak polecałabym ją w pierwszej kolejności dziewczynom – tak spokojnie od wieku 12+ – Nie ma tu żadnych brutalnych czy erotycznych scen, co nie znaczy, że dorosłe czytelniczki nie będą się tu dobrze bawić. Powiem nawet więcej – „Akademia Ransmoor” to jedna z najlepszych, najbardziej przemyślanych i dopracowanych paragrafówek, jakie czytałam w życiu, a jak wiecie – mam ich na koncie już całkiem sporo!
Książkę otrzymałam na własność od wydawnictwa Nowa Baśń. Wydawnictwo nie miało wpływu na treść i wyrażoną opinię.