Zamknij oczy - ale za chwilę, drogi czytelniku. Wyobraź sobie w tym czasie zieloną łąkę przystrojoną różnokolorowym kwieciem, pomiędzy którymi przelatują rozkoszne motyle... a w oddali patatają dzikie mustangi… a w korycie pobliskiej rzeki zamiast wody przelewa się spienione mleko i miód… a w uszach rozbrzmiewa dźwięk świerszczy… Co czujesz? Rozkosz? Odprężenie? Dobre samopoczucie? Zaskakujące - czyli wszystko to, czego doświadczyłem grając w Wolfenstein II: The New Colossus.
Wolfenstein II: The New Colossus to ósma pełnoprawna odsłona serii gier komputerowych opowiadających o krwawych przygodach amerykańskiego komandosa z polskimi korzeniami, B. J. Blazkowicza, który ponownie musi pokrzyżować plany nazistom. Warto nadmienić przy tym również, że Nowy Kolos to już druga część tworzona przez studio Machine Games i pierwsza, w którą miałem przyjemność zagrać. Co zresztą nie przeszkadza w czerpaniu radości z gry, ponieważ wszelkie zawirowania fabularne z jedynki przedstawione zostały w serialowej formie skrótowca “w poprzednim odcinku” na samym początku rozgrywki. Pierwszą (i w zasadzie ostatnią) kwestią losowości był dla mnie wybór dotyczący uratowania jednego z poznanych w poprzedniej części gry towarzyszy – tylko dlatego, że zwyczajnie ich nie znałem i nie byłem w żaden sposób z nimi związany. Niemniej jednak podczas całej rozgrywki nie odczuwałem żadnego syndromu fabularnego zagubienia za co należy się ludziom z Machine Games olbrzymi plus.
Na szczęście wspomniany powyżej wybór ma wyłącznie cząstkowy wpływ na przebieg historii zaprezentowanej w nowym Wolfensteinie. Jeśli już przy fabule jesteśmy, to ta z Nowego Kolosa jest po prostu – co tu dużo mówić – kapitalna. Nigdy nie pomyślałbym, że w odprężającej strzelance, której kampania reklamowa przedstawia ją raczej jako bezrefleksyjnego mózgotrzepa będącego doskonałym relaksem po ośmiu godzinach pracy, czy szkoły, znajdę tak dobrze rozpisaną historię i ogromną mnogość zwrotów akcji.
Główny jej trzon nie jest jednak skomplikowany – ot, protagonistę poznajemy w rodzinnym domu, w którym zarówno B. J. Blazkowicz, jak i jego matka (co ciekawe z punktu widzenia rodzimych graczy – polska żydówka) są terroryzowani przez despotycznego ojca. To jednak swego rodzaj retrospekcja, czyli preludium do prawdziwego mięcha jakim jest strzelanie, strzelanie i jeszcze raz strzelanie. Te prowadzić ma nas (i głównego bohatera) do zabicia Frau Engel, głównej antagonistki i przybocznej samego Adolfa Hitlera. A oprócz eliminacji naszej Nemezis musimy jeszcze wzniecić rewolucję przeciwko nazistom w sercach prawdziwych Amerykanów. Jest więc co w nowym Wolfensteinie robić i na pewno nikt na nudę narzekać nie może.
Co ciekawe większość plot-twistów i wolt scenariuszowych nie jest efektem zagmatwanej fabuły, ale kapitalnie rozpisanych bohaterów – wśród wesołej kompanii głównych NPC znajdują się bowiem starzy znajomi z poprzedniej części – wśród nich Bombate, czy ukochana Blazkowicza o imieniu Ania – a także zupełnie nowe twarze, jak chociażby ex-nazistka Sigrun Engel, porywczy alkoholik o socjalistycznych zapędach Horton Boone, czy dowcipnie wulgarna afroamerykanka Grace Walker. Blazkowicz skupia wokół siebie plejadę bohaterów, którzy nie mają bezpłciowych osobowości. Co więcej każda z postaci przewijających się na ekranie ma swoją motywację i cel, do którego uparcie dąży – dla przykładu wspomniana już Sigrun próbuje się kategorycznie odciąć od morderczych powiązań z Hitlerem, a jej marzeniem jest zerwanie przylgniętej do niej łatki nazistki i zdobycie poważania wśród nowo poznanej załogi.
Nie można jednak zapomnieć, że głównym filarem gameplay’owym w Wolfenstein II: The New Colossus, jest strzelanie, które zostało zrealizowane perfekcyjnie. Każda z broni napotkanych na naszej drodze różni się nie tylko wyglądem, ale i siłą ognia, czy konkretnymi modyfikatorami, które możemy odblokować za sprawą znajdziek rozsianych po różnych zakątkach przemierzanych etapów. Tony amunicji odnajdywanej niemal w każdej skrzyni pozwalają natomiast na niczym nieskrępowaną rzeź nazistów. Warto nadmienić, że eliminować zastępy wroga możemy zarówno po cichu – przy użyciu pukawek uzbrojonych we wcześniej wspomniane modyfikatory takie jak chociażby tłumik lub za sprawą siekierek – jak i dzierżąc oburącz dwa potężne gnaty siali śmierć przy akompaniamencie wybuchów, łusek opadających na ziemię oraz krzyków dowódców z prośbą o wsparcie atakowanego przyczółku. Bo nie powiedziałem jeszcze o tym, że większość potyczek w Wolfensteinie toczy się na zamkniętej przestrzeni, w której dowódcy (specjalnie oznaczeni na radarze) mogą wezwać wsparcie, dlatego to właśnie tych jegomości eliminuje się w pierwszej kolejności.
Trzeba również zwrócić uwagę na niesamowitą zdolność produkcji do dystansowania się od zbytecznej pompatyczności. Pomimo podniosłego tematu daleko jest Wolfensteinowi do przedstawiania historii w sposób “jak z amerykańskich filmów”, niemniej jednak fabuła jest właśnie równie górnolotna. Poważne tematy są tu bowiem dawkowane w bardzo rozsądnych porcjach i gdy w czasie oglądania kolejnych cut-scenek zaczynałem mieć wrażenie, że jest już “za grubo” scenarzysta błyskotliwie rozładowywał napięcie poprzez inteligentny gag sytuacyjny.
Przerywniki filmowe są zresztą wykonane z najwyższą pieczołowitością i stawiają na “filmowość” opowiadanej historii. Niejednokrotnie przyłapałem się na tym, że – jako student reżyserii filmowej – byłem zachwycony kadrowaniem cut-scenek i siliłem się na zapamiętanie ich konstrukcji, by kiedyś móc się nimi inspirować w przyszłych produkcjach. Nie tylko fani gier wideo, ale i kinematografii będą więc zachwyceni. W siódmym niebie będą również wszelkiej maści megalomanii, bo chociaż na muzyce się nie znam, to Mick Gordon stworzył fenomenalną ścieżkę audio, która idealnie koreluje z dynamiką strzelanin, które obserwujemy na ekranie.
Jedyną rzeczą, do której mogę się w najnowszym Wolfensteinie przyczepić, jest napisane naprędce zakończenie głównego wątku fabularnego, które w żaden sposób nie może usatysfakcjonować przeciętnego gracza. Bez spoilerów można zdradzić wyłącznie, że jest to zakończenie otwarte, pozostawiające widoczną furtkę dla dalszego ciągu historii, którą obserwować będzie nam dane w kolejnej części lub fabularnych rozszerzeniach. I jestem tym faktem niepocieszony, bo nie do takiego finału zmierzałem, niemniej jednak nie jest minus przekreślający całą produkcję – zaraz po obejrzeniu niezbyt ciekawego outro możemy bowiem skupić się na całym szeregu zadań dodatkowych, zleceń i wyszukiwaniu kolejnych znajdziek, więc szybko zapominamy o ciosie w krocze, które wymierzył nam scenarzysta goniony przez terminy.
Przejście głównej historii zajęło mi 14 godzin – przez cały ten czas nie umiałem w produkcji Machine Games znaleźć jakiegoś minusa, który zaważyłby na końcowej ocenie i odebrałby grze miano jednej z Najlepszych Produkcji 2017 roku.
Wolfenstein II - The New Colossus - Ocena końcowa
-
8/10
-
9/10
-
9/10
-
9/10
Wolfenstein II - The New Colossus - Podsumowanie
Naprawdę nie pamiętam, bym kiedykolwiek bawił się w jakiejś produkcji (poza Wiedźminem III) lepiej. Wolfenstein II: The New Colossus to po prostu gra wybitna pod każdym względem i mogę ją z czystym sumieniem polecić każdemu, kto spełnia wymagania wiekowe podane przez PEGI.
User Review
( votes)Za udostępnienie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu Cenega