Posiadacze PS4 i Xbox One musieli czekać długie trzy lata na konsolowy port The Sims 4 - gry wielbionej przez miliony graczy (wbrew pozorom, nie tylko nastolatek). Przenoszenie produkcji tworzonej od początku z myślą o PC jest szalenie ryzykowne - w końcu precyzji i ergonomii myszki nie zastąpi nawet najwygodniejszy pad. Czy ta gra ma na konsolach rację bytu? Na to pytanie niestety nie ma jednoznacznej odpowiedzi.
Steve Jobs mawiał, że nie powinno się marnować czasu na bycie kimś kim się nie jest, ale przypuszczam, że twórca Apple’a nigdy w The Sims nie grał. Bo gdyby tak było, to wiedziałby doskonale, że sprawowanie kontroli nad wirtualnymi postaciami jest jednym z najbardziej oryginalnych pomysłów w całej historii gier wideo i potrafi przynieść masę frajdy. Tylko tutaj możemy popuszczać wodze fantazji i bawić się w architektów, tworzyć udoskonalone wersje samych siebie i bez skrępowania zagadywać złośliwie sąsiadów. A jak będzie nudno głodzić, topić w basenie i podpalać podopiecznych – co kto woli.
Trzy lata temu przeżyłam The Sims 4 ogromne rozczarowanie. Widziałam w tej grze jedynie pustkę, płytką grafikę i ograniczenia okolicy, które psuły iluzję wolności. Nie mogłam wybaczyć braku basenów, cmentarzy, małych dzieci, zwierząt, wakacji, pór roku – tego wszystkiego do czego dobrze przyzwyczaiło mnie The Sims 3. Przez ten czas EA nadgoniło większość z tych zaległości zestawem ponad dwudziestu dodatków (!), na które łącznie trzeba wydać ponad 1260 zł. Tylko jeśli dobrze się zagłębicie w te DLC to zobaczycie, że wciąż pod względem zawartości ta gra nie dorównuje poprzedniej generacji. To zaś na szczęście niejako równoważy rozwinięta społeczność fanowska, która tworzy modyfikacje i zachwycające, inspirujące projekty. Odpalając The Sims 4 na PS4 znów przypomniałam sobie, jak bardzo uboga jest podstawka, ale tym razem wiedziałam czego się spodziewać, więc zawód był zdecydowanie mniejszy. No i poza tym, hej! W końcu Simsy weszły na konsole po 7 latach nieobecności!
Kreator postaci, przy którym wysokobudżetowe RPG-i się chowają
Bez wątpienia The Sims 4 posiada jeden z najlepszych kreatorów postaci w historii gier wideo. Przebija go tylko ten z „Black Desert” pod kątem szczegółowości. Pierwszy raz w historii serii możemy tak dokładnie i intuicyjnie edytować naszych bohaterów: od koloru skóry, poprzez wielkość oczodołów, podbródków, opon na brzuchu, aż po życiowe cele i cechy charakteru. Nawet nie pominięto opcji niestandardowych płci (chcesz by Twój Sim korzystał z toalety na stojąco?). Ubolewać można tu w zasadzie tylko nad dwiema rzeczami. Po pierwsze małą liczbą strojów, choć to oczywiście nadgonią dodatki. Po drugie zaś i raczej już nie do naprawienia to kwestia interfejsu na konsolach, o którym za moment opowiem bliżej. W edytorze postaci dość trudno jest trafić w interesujący nas na ciele punkt. System wychodzenia z okienek też jest nieintuicyjny. Zanim zrobiłam swoją pierwszą rodzinę byłam już tak sfrustrowana, że odechciało mi się bawić w detale i wybierałam jedynie gotowe propozycje.
Interfejs, do którego musicie mieć wiele cierpliwości
Na pierwszy rzut oka wszystko wygląda identycznie. Mamy te same ekrany okolicy, takie samo menu i ten sam rodzaj interakcji co w komputerowej wersji The Sims 4. Komendy wydajemy zatem przez przesunięcie kursora nad obiekt/postać, kliknięcie i wybranie jednej z dostępnych opcji. Różnica tkwi w sposobie sterowania. Jak łatwo się domyślić przesuwanie kursorem przy pomocy pada jest bardzo uciążliwe, dlatego na PS4 czy Xbox One nie znajdziecie gier strategicznych, a w klasycznych, dwuwymiarowych grach przygodowych takich jak Grim Legends 2 kursor ma często formę lupy, obejmującej swoim zasięgiem większą przestrzeń. Tutaj niestety musimy po prostu „jeździć gałką” po całym ekranie – im większy zatem będziecie mieć telewizor, tym trudniej będzie się Wam nowe Simsy obsługiwało.
Najgorzej jednak rozwiązano sprawę pasków z najistotniejszymi dla gry informacjami. W wersji pecetowej wybieramy sobie po prostu czy chcemy aktualnie podglądać stan potrzeb Sima, ekran jego związków czy pracy. Tutaj zaś ekrany te blokują kursor. Innymi słowy nie możemy sterować Simem i mieć otwartego któregokolwiek z tych okienek – jedynie przesunąć widok kamery. Wyobraźcie sobie zatem jak przebiega kontrola nad kilkuosobową rodziną… Najeżdżanie kursorem na dany pasek, zamykanie go, wybór interakcji, przeskok na kolejną postać, znów najeżdżanie kursorem na pasek, zamykanie go i tak w kółko Macieju. Nie wiem kto wpadł na taki szatański pomysł, ale w efekcie utrzymanie zadowolenia Simów na dobrym poziomie jest w konsolowej wersji znacznie trudniejsze. Obstawiam, że wielu z Was skapituluje i włączy tryb wolnej woli…
Nie przemyślano także interfejsu w trybie kupowania obiektów. Gdy poruszacie się po dostępnej liście nie możecie swobodnie poruszać kursorem – jest on także „przyklejony” do danego menu. Póki nie zaznaczycie zatem mebla, którego zamierzacie kupić lub nie cofniecie się o tyle pozycji, by dojść do głównego menu, nie przesuniecie np. innego obiektu na planszy, który Wam przeszkadza.
Na szczęście są też i pewne plusy wynikające z obsługi padem. Mnogość przycisków w stosunku do przeciętnej myszy sprawiła, że otrzymaliśmy wygodny dostęp do kilku skrótów. Przykładowo górnymi triggerami zwiększymy lub zmniejszymy tempo gry, a dolnymi przełączymy się na kolejnego Sima. W trybie budowania zaś w ten sam sposób będziemy mogli cofnąć lub powtórzyć ruch.
Innymi słowy nie ma tragedii, ale też i nie jest lekko i przyjemnie. Do tego sterowania będziecie się długo przyzwyczajać i wydaje mi się, że twórcy doskonale zdawali sobie z tego sprawę, gdyż cały czas na ekranie wyświetla się skrót do powyższego schematu. Czy można to było zrobić lepiej? Bez wątpienia. Wystarczyło odświeżyć rozwiązanie z PlayStation 2, gdzie Simami można było sterować bezpośrednio, jak w dowolnej grze TPP. Mało tego, obecny był wtedy także świetny tryb dwuosobowy rozgrywający się na podzielonym ekranie. Szkoda, że EA nie zaoferowało tego nawet w formie alternatywnej.
Ulubiona gra architektów
Przyznaję, to budowanie domów zawsze sprawiało mi w grze największą przyjemność, ale moje domy przypominały raczej altany ogrodowe niż rezydencje, które tworzy społeczność The Sims (polecam zajrzeć do galerii użytkowników). Tak jak genialny jest edytor postaci, tak samo wspaniały jest tutaj tryb budowania. W zasadzie jedynym ograniczeniem jest tutaj wyobraźnia i cierpliwość. Możecie budować ogrody na dachu, kilkupiętrowe baseny, fontanny, patio, balkony, tarasy, ściany umieszczone pod kątem… Materiałów jest tutaj dość by stworzyć zarówno gotycki zamek, drewnianą chatynkę w stylu eko jak i nowoczesny, przeszklony apartament.
Meble możemy przeglądać w sklepie według przynależności do pokoju (lodówki w kuchni, łóżka w sypialni etc.), lub według ich funkcjonalności (osobno elektronika, osobno wypoczynki itp.). Obiektów nie ma może jakoś oszałamiająco dużo, ale wszystkie, nawet te najtańsze są urządzone ze smakiem i ustawianie ich w domu zwyczajnie sprawia przyjemność, zwłaszcza, że większość z nich ma kilka wersji kolorystycznych, dzięki czemu można trochę poszaleć.
Emocje, czyli jak dobrze jest być podglądaczem
Jeśli nie gustujecie w architekturze to kolejnym elementem gry, który potrafi zafascynować na wiele godzin jest tryb życia, w którym to najpewniej spędzicie większość czasu. Jeśli nie graliście w wersję pecetową to spodziewajcie się dużego progresu pod kątem zachowywania się Waszych Simów. Nawet jeśli wyłączycie tryb wolnej woli i będziecie samodzielnie kontrolować Waszych ulubieńców to i tak zobaczycie w jak naturalny sposób oni reagują na otoczenie, obecność i rozmowy z innymi. Simowie nie są już tylko smutni, neutralni lub weseli, ale posiadają szereg różnorodnych emocji: od zawstydzenia spowodowanego wkroczeniem do łazienki załatwiającego swoje potrzeby obcego Sima, poprzez spięty nastrój wywołany nadgodzinami w pracy, aż po rozgniewanie na widok sterty brudnych naczyń.
Co więcej Simowie o odmiennych charakterach będą zachwycać się i frustrować różnymi rzeczami. Schludny Sim może wyrazić swoje oburzenie na widok postaci, od której unosi się nieprzyjemna woń, a miłośnik przyrody może czuć się lepiej na dworze niż we własnym domu. Ich mimika i reakcje są tak naturalne, że ma się wrażenie oglądania jakiegoś reality show, a nie gry wideo. Simy będą Was zadziwiać i bawić, a obserwowanie ich procesów starzenia się i tworzenia nowych pokoleń sprawia masę radości, przynajmniej przez pierwsze kilkanaście godzin.
Opera mydlana, czyli o stagnacji słów kilka
Czwarta generacja Simsów to regres w stosunku do poprzedniej części pod kątem konstrukcji okolicy. Co tu dużo mówić – pustka aż potrafi przytłoczyć. Nie dosyć, że parcele w każdym przypadku ograniczone są tylko do jednego budynku (zapomnijcie o przechodzeniu do domu sąsiada bez ekranu wczytywania), to jeszcze „miasto” jest zwyczajnie ubogie. Do wyboru mamy co prawda 3 okolice („Wierzbowa zatoka”, „Oaza zdrój” i „Newcrest”) ale prócz zmian w kolorystyce terenu nie uświadczycie tu innych różnic. Parcele publiczne nie mają nic ciekawego do zaoferowania: w bibliotece poczytamy książki i użyjemy komputera, w klubie zamówimy drinka i ewentualnie zagramy na gitarze czy pośpiewamy, w muzeum obejrzymy obrazy i rzeźby, a na siłowni użyjemy 3 różnych maszyn. W efekcie jeśli raz odwiedzicie te miejsca nie będziecie czuli potrzeby by do nich wracać. To samo możecie mieć przecież w domu.
Poruszających się po parcelach Simów także nie ma za wiele, ma się wrażenie, że okolica jest jakby wymarła. To zaś sprawia, ze gra bez dodatków najzwyczajniej w świecie szybko się nudzi. Wszystko zależy jednak od osobistych preferencji gracza.
Udźwiękowienie
Przyznam się bez bicia – od pierwszej części jestem zakochana w ścieżce dźwiękowej do Simsów. Symfoniczne, przyjemne brzmienia w trybie budowania to dla mnie esencja tej gry. W czwórce znajdziemy wiele stacji radiowych z oryginalnymi, stworzonymi na potrzeby gry piosenkami w specyficznym języku Simów (uwielbiam te świąteczne!). Ich się słucha dobrze nawet poza grą. Zresztą co tu dużo mówić, zobaczcie (a raczej usłyszcie) sami.
Podsumowanie – kupić czy nie?
Gdyby na konsolach równocześnie pojawiło się tyle dodatków co na PC wybór byłby mniej oczywisty. W obecnej sytuacji jednak konsolowcy, których komputery uciągną tę grę i noszą się z zamiarem zagłębienia w świat Simów powinni wybrać wersję PC. Jest ona wygodniejsza w obsłudze i dodatkowo wspierana przez różne modyfikacje. Jeśli macie wielkie opory lub brak możliwości gry w taki sposób, to uprzedzam, że choć przy konsolowej wersji także będziecie w stanie dobrze się bawić i budować równie spektakularne domy, to nie do końca przemyślany interfejs może Was na początku mocno odrzucić.
The Sims 4 (PS4) - Ocena końcowa
-
8/10
-
9/10
-
8/10
-
4/10
The Sims 4 (PS4) - Podsumowanie
Konsolowa wersja gry to niemal dokładny port wersji komputerowej z 2014 roku, wzbogaconej o kilka aktualizacji m.in. budowę basenów i obecność przedszkolaków. Gra boryka się z tymi samymi problemami co swój pierwowzór – pustymi okolicami, ekranami ładowania pomiędzy parcelami czy niezbyt imponującym wyposażeniem (wyraźnie brakuje dodatków), a dodatkowo sprawia jeszcze trudność interfejsem. Jeśli jednak na powyższe niedogodności machnie się ręką to dostrzeże się wiele zalej tej produkcji – zaawansowane emocje, rozwinięty edytor domów czy świetny kreator postaci. Warto także dodać, że jak na konsolową produkcję The Sims 4 kosztuje naprawdę niedużo (sprawdź najtańsze oferty na PS4 i Xbox One)
User Review
( votes)Kopię gry dostarczył wydawca – Electronic Arts Polska