10 lat w historii gier wideo to ogromna przepaść technologiczna, która często dyskredytuje dawniejszy hit w oczach nowych graczy. I nie chodzi tu tylko o samą grafikę, jak często myślą producenci, którzy porywają się na remastery, ale też o mechanikę, która starzeje się równie szybko. Dlatego bardzo niewiele gier opiera się upływowi czasu. Na szczęście LocoRoco się do nich nie zalicza.
PaRappa the Rapper Remastered okazał się niechlubnym przykładem odgrzewanego kotleta, który dziś nie smakuje już tak dobrze, jak kilka lat temu. Dlatego do LocoRoco podeszłam jak pies do jeża. Mimo, że tytuł ten był dla mnie zagadką, bo nigdy nie miałam okazji zagrać w niego na konsolach przenośnych, to bałam się, że jest to gra tej samej kategorii co PaRappa – zręcznościówka na kilka minut uderzająca w sentyment graczy. Nic bardziej mylnego! Już od pierwszych chwil zakochałam się w tej sympatycznej grze i z czystym sumieniem mogę Wam ją polecić.
Mui Mui, Moja i LocoRoco
Daleko, daleko, poza naszym uniwersum, na kolorowej planecie żyje gatunek LocoRoco. Stworzenia te, przypominające barwne kulki, są prostodusznymi istotkami, które spędzają całe dnie na śpiewaniu i dbaniu o środowisko wraz ze swoimi przyjaciółmi-granatowymi, humanoidalnymi postaciami. Pewnego dnia na planecie rozbija się meteor, z którego wynurzają się Moje pragnące przejąć kontrolę nad światem. Niestety LocoRoco nie mają pojęcia jak pokonać wrogów i tu właśnie do akcji wkracza gracz, który wchodząc w rolę planety pokieruje gromadą sympatycznych stworów.
Fabuła zatem jest i co istotne, da się ją zrozumieć bez znajomości języka angielskiego, gdyż pozbawiono ją jakichkolwiek dialogów czy napisów. Dzięki temu w LocoRoco zagrają też najmłodsi gracze. Opowieść jest oczywiście prosta, ale ma w sobie magiczny klimat surrealizmu i abstrakcji, który od razu skojarzył mi się z grami czeskiego studia Amanita Design.
Turlaj się!
LocoRoco nie jest grą przygodową, lecz zręcznościową z elementami logicznymi. Jak wspomniałam wyżej, gracz wciela się w rolę planety – nie ma on zatem bezpośredniego wpływu na zachowanie LocoRoco, a jedynie kontroluje kilka aspektów fizyki świata. Podstawowe sterowanie sprowadza się do używania przycisków L1 i R1 odpowiadających za przechylenie planszy w lewą lub prawą stronę. Nasz bohater ma formę kulki, zatem taka akcja wprawia go w ruch. Po wciśnięciu równocześnie L1 i R1, a następnie zwolnieniu przycisków, LocoRoco wyskakuje w górę – im dłużej przytrzymamy spusty, tym wyżej uda mu się podskoczyć.
Samo przechylanie planszą i skakanie nie byłoby tak porywające, gdyby nie fizyczne właściwości LocoRoco. Istota ta rośnie bowiem z każdym zjedzonym owocem, dzięki czemu może też popychać większe obiekty, dosięgać wyżej położonych miejsc czy burzyć ściany i podłogi. Ale i to jeszcze nie wszystko! LocoRoco może się także… rozmnażać. Wciskając „O” powodujemy rozpad LocoRoco na proporcjonalną do zjedzonych owoców liczbę stworków, które w mniejszej formie mogą wciskać się w trudno dostępne miejsca i szybować powietrznymi tunelami. Na życzenie gracza istotki łączą się z powrotem w jednego, dużego LocoRoco.
Mechanika jest z jednej strony prosta, z drugiej wymaga pewnego przyzwyczajenia się. Minęło dobrych kilka minut zanim odpowiednio wyczułam dobry do skoku moment czy tempo zmiany kierunku, ale całościowo sterowanie sprawia wrażenie przemyślanego i na swój sposób unikalnego. Według mojego rozeznania na PS4 nie ma aktualnie gry, która przypominałaby pod kątem mechaniki LocoRoco, więc duży plus za odświeżenie tego klasyka.
Krainy niesamowitości
Gra podzielona jest na pięć lokacji, a w każdej z nich znajdziemy 8 poziomów. Daje nam to zatem liczbę 40 leveli, których zaliczenie zajmie Wam dobrych kilka godzin. By ukończyć poziom należy zebrać odpowiednią ilość LocoRoco, które swoim śpiewem budzą kolejnych sojuszników umiejscowionych na końcach rozdziałów. Dla miłośników zbieractwa przygotowano tu także kilka dodatkowych atrakcji. W każdym rozdziale poukrywane są MuiMui, elementy wystroju do budowy domu oraz tzw. Picories, czyli ichniejszy rodzaj waluty, który można wykorzystać w dwóch mini-grach dostępnych z poziomu głównego menu. Oprócz ilości zebranych znajdziek jesteśmy też rozliczani z czasu – im szybciej ukończymy level, tym uzyskamy wyższy rekord.
Poziomy zaprojektowane są z należytą fantazją. A to będziemy przebijać się przez las, a to przez upiorne pole, a kiedy indziej będziemy skakać po chmurkach w pastelowym niebie. Umieszczone po drodze pułapki są pomysłowe i skonstruowane tak, byśmy jak najlepiej bawili się całą fizyką. Oprawa wizualna, jak widzicie na screenach, jest bardzo minimalistyczna – nie znajdziemy tu żadnych tekstur, tylko jednobarwne kształty – ale przez to mamy wrażenie obcowania ze świeżą, radosną grą, a nie klasykiem sprzed ponad 10 lat. Na naszym telewizorze z Ambilight LocoRoco wygenerowało przecudowne podświetlenie, przez co oprawa wizualna wywarła na nas jeszcze większe wrażenie.
Gra wygląda niemal perfekcyjnie. Niemal, bo tak jak w większości remasterów, tak i tutaj spotkamy się z przerywnikami filmowymi o niższej rozdzielczości. Na szczęście nie rażą one tak mocno, jak w przypadku PaRappy. Myślę, że wiele fanów LocoRoco przyzna mi rację w poniższym stwierdzeniu. To nie grafika odgrywa tu pierwsze skrzypce, ale oprawa dźwiękowa! Poziomy ozdobione są piosenkami, które przypominają utwory wykonywane przez dzieci z obcej planety. Te niezrozumiałe, urokliwe chórki mocno wpadają w ucho i powodują, że uśmiechamy się od ucha do ucha.
LocoRoco to niesamowicie pozytywna, pełna radości gra, która wprawi Was w dobry nastrój bez względu na to, ile macie lat. Cena na PS Store mogłaby być ciut niższa (aktualnie gra kosztuje 63 zł), ale na pewno prędzej czy później tytuł trafi do jakiejś promocji.
LocoRoco Remastered - Ocena końcowa
-
9/10
-
9/10
-
5/10
-
8/10
LocoRoco Remastered - Podsumowanie
Bez względu na to czy znacie ten liczący ponad dekadę hit z PSP czy nigdy w niego nie graliście, zremasterowaną wersję po prostu trzeba posiadać! Wciągający gameplay, przesympatyczni bohaterowie, niesamowita muzyka i kolorowa grafika sprawiły, że znów uwierzyliśmy w sens remasterowania klasyków. Brawo Sony!