Są takie gry, które nie mają ciekawej grafiki, bazując wyłącznie na liczbach i minimalnej symbolice, a mimo to wciąż można w nie grać. I taka jest właśnie nowość wydawnictwa Egmont – „7 rund” autorstwa Thomasa Balka.
Wiem jak ciężko jest zachęcić „niegrających” do stołu. Ich przerażenie budzi każda karta, która w jakikolwiek sposób odstaje od tradycyjnej talii. Dlatego warto mieć w swojej biblioteczce takie pozycje, które dzięki minimalistycznej oprawie i ultraprostym zasadom mogą przyciągnąć do siebie osoby, które zatrzymały się na pokerze, oczku i remiku.
7 rund – mechanika
Właśnie do tego typu gier należy „7 rund”. Cała rozgrywka składa się właśnie z tylu kolejek. Talia złożona jest z kart o wartości od 1 do 7. Na starcie każdy zaczyna z ręką 4 kart i finalnie również i tyle kart zostanie mu w ręce – będą one stanowiły jego ostateczny wynik.
W swojej turze gracz ciągnie kartę z wierzchu stosu, a następnie z tych pięciu kart z ręki wybiera jedną i zagrywa. Każda wartość pozwala wykonać unikalną akcję np. jedynki to wymiana jednej karty z dowolną osobą, trójka pozwala wyrzucić 2 karty z ręki rywala, a siódemka powoduje, że wszyscy gracze muszą się pozbyć wszystkich siódemek. Bez obaw – te akcje są naprawdę intuicyjne i już po paru kółkach każdy zapamiętuje symbolikę.
By pamiętać o upływających rundach do dyspozycji mamy osobną talię 7 kart, które zawsze przerzuca pierwszy gracz. I to tyle. Wygrywa osoba z najwyższym wynikiem.
7 rund – wrażenia z gry
Uwielbiam małe, niepozorne gry, które można schować do torebki, wytłumaczyć w minutę i przede wszystkim wracać do nich ciągle z tą samą chęcią. Jasne, fajnie, gdy wizualnie tytuł też urzeka, ale prawdą jest, że dobra mechanika i schludny UX obroni się sam. I nie inaczej jest w przypadku „7 rund”. Kolorki i symbole są tak jasne, że bardzo łatwo zapamiętuje się znaczenie każdej karty. Jedyny zarzut, jeśli chodzi o oprawę, mam do rewersów kart rund – przydałoby się, by były inne od reszty kart, bo lubią mieszać się w pudełku, nawet pomimo dzielonej wypraski.
Zabawa jest bardzo dynamiczna. W trzy osoby całą grę zamyka się w zaledwie 7 minut i to już z liczeniem punktów. Przy dwójce jest trochę gorzej jeżeli chodzi o emocje, bo wiadomo, że nie mamy wyboru jeśli chodzi o negatywne efekty – zawsze uderzą one w drugą osobę. Ale całość działa i od biedy w parze można też pyknąć. Polecam jednak przynajmniej w trójeczkę, bo wtedy dochodzi ta pożądana adrenalinka, gdy ktoś rzuci złodziejską trójkę :-).
Moce kart są całkiem wyważone i niekoniecznie ta najwyższa siódemka jest tu najbardziej pożądana. Dlaczego? Bo wystarczy, że ktoś przed końcem wyrzuci siódemkę i musimy pozbyć się siódemek. Tak samo w przypadku zagrania piątki, która nakazuje wyrzucić dwie najwyższe karty, jeżeli suma wyniku wynosi minimum 18 punktów (oj, jak to boli!). W takich chwilach przydaje się szóstka, która stanowi obronną tarczę – by jednak i tak karta nie była zbyt mocna, dodano zasadę, że po jej zagraniu nie można w kolejnej rundzie zagrać nowej karty, czyli tak jakby tracimy wtedy ruch (co nie zawsze oznacza to coś złego, wszystko zależy od losu).
Czy nie jest zatem właśnie zbyt losowo? Cóż, nie mamy tu wpływu ani na to, jaką kartę dobierzemy ze stosu ani co otrzymamy na skutek wymiany. Nasza taktyka jest ograniczona do wybierania kart z własnej ręki i szacowania ryzyka. A mimo to, kurcze, gra się bardzo spoko! U nas w domu „7 rund” spodobało się od pierwszej partyjki.
Są tu emocje, rozgrywka jest krótka więc zawsze mamy szansę się zrewanżować i nikt nie odmawia kolejnej partyjki, skoro w najgorszym razie zajmie nam tylko 15 minut. Zdecydowanie polecam wszystkim fanom małych, abstrakcyjnych karcianek. Jeśli lubicie „Wirusa”, czy „Pchli cyrk” albo po prostu tradycyjne gry karciane to z pewnością i „7 rund” Wam się spodoba.
7 rund - ocena końcowa
-
7/10
-
8/10
-
9/10
-
8/10
-
9.5/10
7 rund - Podsumowanie
Prosta, dynamiczna, minimalistyczna gra, która w zależności od liczby graczy może skończyć się w 6-15 minut. Dobra do wprowadzania nowych osób w świat gier bez prądu. Za tą cenę? Bomba!
User Review
( vote)Grę otrzymałam do recenzji od wydawnictwa Egmont. Wydawnictwo nie miało wpływu na treść i wyrażoną opinię.