Zazwyczaj gry VR stawiają na widok z perspektywy pierwszej osoby, który przekłada się na wyższą immersję. Ale niekiedy mamy też okazję oglądać bohaterów z bardziej nietypowej strony. The Lost Bear to platformowa, ręcznie rysowana gra, dzięki której poczujecie się, jakbyście przebywali w teatrze.
W 2013 roku na PS3 zadebiutowała gra „The Puppeteer”, która świetnie wykorzystała trójwymiar do przeniesienia akcji na deski teatru lalek. „The Lost Bear” wykorzystuje niejako ten sam pomysł, ale dzięki wirtualnej rzeczywistości wygląda to oczywiście o wiele lepiej.
Pluszak w opałach
Choć gra pozbawiona jest jakichkolwiek napisów czy dialogów, nikt nie powinien mieć problemów z jej zrozumieniem. Walnut, kilkuletnia dziewczynka żyjąca z ojcem na leśnym kempingu w bliżej nieokreślonej rzeczywistości, gubi pewnego dnia swojego pluszowego misia. W zasadzie nie tyle gubi, co zostaje on jej porwany przez pająkopodobne stworzenie. Bez cienia namysłu Walnut wyrusza w ślad za złodziejem, by odzyskać swoje mienie.
Po pewnym czasie, w leśnej gęstwinie dziewczynka zauważa cień dużego zwierzęcia. Czy jest to duch lasu? A może rzeczywisty niedźwiedź? W trakcie wędrówki ten niezwykły towarzysz będzie przewijał się w tle, by z czasem przybrać bardziej interaktywną formę. W tej historii nie brakuje elementów grozy w postaci mechanicznych, metalowych psów i innych potworów kojarzących się z Wilkami z „Akademii Pana Kleksa”, które sprawiają, że opowieść robi się bardziej surrealistyczna niż byśmy mogli początkowo przypuszczać. Zakończenie choć jest dość łatwe do przewidzenia to ładnie zamyka całość i wprowadza gracza w melancholijny nastrój.
Immersja, czyli teatr w VR
Po założeniu gogli VR lądujemy w fotelu, a przed nami rozciąga się dwuwymiarowa scena, po której przyjdzie się poruszać naszej bohaterce. Jeśli jednak odwrócimy głowę w lewą czy prawą stronę zobaczymy w pełni trójwymiarowe środowisko przedstawiające połączenie kulis teatralnych z motywami odnoszącymi się do danej lokacji. Jeśli bohaterka przemierza las, dookoła nas będą fruwały liście i szumiały drzewa, a gdy zanurzy się w kanałach, zobaczymy wokół siebie rury, kraty i inne zabrudzone obiekty. To jednak nie jedyne elementy, które zwiększają immersję z gry w tej nietypowej perspektywie.
Jak napisałam wcześniej gracz jest tutaj widzem, który kontroluje scenę siedząc na fotelu. Mechanika opracowana została z myślą o wykorzystaniu unikalnych elementów DualShocka 4. W wybranych momentach np. gdy Walnut musi użyć windy, przed nami wyrasta dźwignia, w którą należy włożyć wirtualnego pada i trzymając kombinację L2+R2 wykonywać ruch obrotowy – czujemy się przy tym zupełnie tak, jakbyśmy rzeczywiście obracali pokrętłem. Innym razem będziemy celować lub świecić latarką poruszając całym padem, a nie tylko gałką. Choć zagadki nie są trudne i trudno gdziekolwiek się zaciąć, to takie sterowanie sprawia, że gra wydaje się nietuzinkowa.
Malarskość, a choroba symulatorowa
Niestety gra nie wygląda w VR tak wyraźnie jak na trailerze. Efekt przypomina raczej oglądanie filmu przez zamgloną szybę. Elementy najbliżej nas, czyli dźwignie, motyle i liście są najbardziej ostre, natomiast scena główna wypada znacznie gorzej. To zaś powoduje jedno – objawy choroby symulatorowej. Nie są one może aż tak intensywne jak w przypadku innych gier VR, ale należy liczyć się z tym, że u wrażliwszych graczy wystąpią lekkie nudności czy zawroty głowy. Mi pomogło „oszukiwanie” percepcji – starałam się nie kręcić za dużo głową i wpatrywać w plan, po którym stąpa bohaterka.
Mimo problemów lokacje mnie zachwyciły. Las pachniał jesienią, cmentarzysko samochodów wywoływało jakieś melancholijne skojarzenia z „Machinarium”, a ciemne kanały obdarzone sugestywnymi dźwiękami jeżyły włoski na karku.
Podsumowanie
Pod względem klimatu daleko tej produkcji do niezależnych perełek w stylu „Brothers: A Tale of Two Sons”, czy „Valiant Hearts”. Nie jest to też najpiękniejsza ani najdłuższa gra VR. Ale ma w sobie coś intrygującego, co sprawia, że naprawdę warto po nią sięgnąć. Może to jakaś tęsknota do czasów dzieciństwa, kiedy to za ulubioną zabawkę mogłoby się pójść na koniec świata? Może te jesienne, brunatne barwy wpasowujące się w aktualne warunki atmosferyczne w Polsce? A może to uczucie grania i jednoczesnego oglądania gry niejako z poziomu jej wnętrza?
The Lost Bear - Ocena końcowa
-
9/10
-
8/10
-
6/10
-
8/10
The Lost Bear - Podsumowanie
Krótka, bo licząca około 2 godzin gra VR, która zabierze Was na prostą wędrówkę w nietuzinkowym otoczeniu. Miła dla ucha oprawa audio w połączeniu z rysunkową grafiką i mechanika pasująca do wirtualnej rzeczywistości są tu największymi zaletami. Cena 42 zł nie jest także niewygórowana, nawet jeśli mamy do czynienia wyłącznie z jednorazowym doświadczeniem.