Akwarelowe ilustracje kwiatów, proste zasady, lekka i przyjemna mechanika – tak jednym zdaniem można by określić „Pachnący Ogród” – grę stworzoną przez Steve’a Finna, twórcę „Niezłych ziółek” czy „Kwiaciarenki”.
Za oknami lato w pełni. Szczęśliwcy, którzy mają domy z ogrodem lub ROD mogą codziennie rozkoszować się relaksem na zielonej trawie w otoczeniu kolorowych kwiatów. Ratunkiem dla osób żyjących w miejskiej dżungli tudzież sposobem na kapryśną pogodę są gry planszowe z motywem natury. Zawsze podkreślam, że jestem fanką wszelkich pozycji bez prądu, które nawiązują do roślin, zwierząt czy krajobrazów.
Za grą „Pachnący ogród” stoi Steve Finn odpowiedzialny za stworzenie innych, bardzo fajnych i również uderzających w motyw natury ton: m.in. „Niezłych Ziółek” czy „Kwiaciarenki”. To powinno budzić moje zaufanie, choć przyznam, że gdy wydawnictwo Rebel zapowiedziało grę nie byłam pod większym wrażeniem. Pudełko kojarzyło mi się z z herbatą, albo niskobudżetową grą na marketową półkę, a oklepana mechanika zbierania zestawów sugerowała, że jest to po prostu kolejna gra Rebela nastawiona na mało wymagającego gracza, która zaraz po premierze zginie w tłumie. Dopiero, gdy otrzymałam „Pachnący ogród” z księgarni Taniaksiazka.pl i przyjrzałam się mu z bliska, dostrzegłam, że jest to perełka, którą zdecydowanie warto mieć w swojej biblioteczce.
Wykonanie – pierwsza klasa
Tak, nadal uważam, że pudełko zrobiło grę największą krzywdę, bo zdecydowanie nie przyciąga wzroku i budzi mało growe skojarzenia. Ale zawartość to już inna para kaloszy. Mamy piękne, drewniane pionki i znaczniki dla każdego z graczy. Instrukcja jest przejrzysta i zawiera nawet ciekawostki o kwiatach. Wypraska jest elegancka i mieści wszystkie komponenty. A same karty… wow! Nie dosyć, że są płótnowane i z pewnością nam się prędko nie zniszczą (ja takich kart nawet nie koszulkuję) to jeszcze jak wyglądają!
Ilustracje Clementine Campardou są przepiękne. Ta akwarelowa oprawa cieszy oczy i naprawdę przenosi nas do ogrodu. Każda z 50 kart kwiatów prezentuje jeden z 5 gatunków: chryzantemy, tulipany, stokrotki, lilie lub maki.
Mamy tu także czytelne karty pomocy i rozróżnienie kolorów uwzględniające daltonistów. Zauważyłam tu tylko jeden maluteńki mankament z UX kart pragnień – jedna z kart opatrzona niebieską farbą sugerowała nam przy pierwszej grze, że otrzymamy punkty tylko za te same, niebieskie kwiatki. Nie wychwyciliśmy wtedy, że w grze nie ma kwiatów niebieskiego koloru – to po prostu znak oznaczający „jeden, wybrany przez gracza kolor”. Poza tym jednak nie można się przyczepić do oprawy – jest lekka, magiczna, relaksująca wzrok, a przy tym pozwalająca na szybkie orientowanie się w sytuacji.
Pachnący ogród – na czym polega gra?
Jak przystało na grę z mechaniką zbierania zestawów, celem „Pachnącego ogrodu” jest zdobycie punktów za różne konfiguracje kart. Pierwszy sposób na zapunktowanie to spełnienie warunków trzech kart nagród. Karty te wskazują jakie symbole musimy mieć, by zapunktować za kolekcję – im wcześniej je zdobędziemy, tym więcej punktów otrzymamy.
Kolejną szansą są karty bukietów, które punktują za każdy z trzech wymaganych na nich symboli. Różnią się od kart nagród tym, że należy pozyskać je z kolumn dobierania tzn. że zapunktują jedynie właściciela takiej karty. Możemy również zdobywać kamienie (1 pkt za każde 2 kamienie) oraz za przewagę kart rzeźb.
Nieco inną parą kaloszy są natomiast karty pragnień, które zdobywa się z kolumn dobierania (podobnie jak bukiety, punktują tylko właściciela karty). Są na nich różnorodne warunki do spełnienia – np. za kolekcje różnorodnych kolorów kwiatów, 2 punkty za każdy żółty kwiat czy 3 punkty za danego owada.
„Pachnący ogród” ma prosty i urzekający sposób dobierania kart. W trakcie 3 dni podzielonych na 5 rund, będziemy zbierać po 1 karcie z kolumny, przesuwając swój pionek ogrodnika do następnej kolumny. Pole, na którym staniemy, warunkuje kolejność w następnej turze (tak, jak w „Kingdomino”). W górnych rzędach (ich liczba zależy od liczby graczy) położone są zawsze karty kwiatów (dwie są zawsze niejawne), w dolnym zaś – cenne karty pragnień. Pod koniec gry będziemy mieć zatem kolekcję 15 kart, która przyniesie nam punkty według zasad opisanych wyżej.
Pachnący ogród – wrażenia z gry
Pierwsze, co nasunęło mi się w trakcie zabawy to to, jak bardzo elegancka jest to gra. Począwszy od jej wykonania, aż po czysty, łatwy do zapamiętania układ na stole, aż po logiczne punktowanie. Czuć tu atmosferę wyścigu, bo kolejność ruchu jest tu szalenie ważna – wcale nie jest tu łatwo zdobyć komplet upatrzonych symboli i jeśli w rundzie występuje np. tylko jedna karta motyla, a jest ona wymagana do nagrody dnia, to wiadomo, że większość graczy się na nią rzuci. Trzeba zatem przeliczyć sobie, czy nie lepiej odpuścić starania o nią i skupić się na innym, łatwiejszym do zdobycia celu. To gra, która stoi decyzjami.
Jeśli lubicie tytuły, w których musicie na bieżąco analizować sytuacje i zbierać symbole, które zapunktują na wiele sposobów, to „Pachnący ogród” będzie strzałem w dziesiątkę. Mechanika, która po pobieżnym oglądaniu zasad wydawała mi się zbyt mało wciągająca, okazała się w praktyce naprawdę godna uwagi. I mówi Wam to gracz, który ma w swojej biblioteczce już prawie 600 tytułów z czego sporo takich ze zbieraniem zestawów. Tak, nie ma ona w sobie nic unikalnego, nic, czego nie widziałabym już wcześniej – ot, ładniejsze i bardziej urozmaicone „Point salad”. A mimo to wciąż chce się do niej wracać.
Do „Pachnącego ogrodu” siadaliśmy na przestrzeni ostatnich tygodni z najwyższą przyjemnością. Nie jest to mózgożerny abstrakt logiczny i obecność graczy, którzy ciągle podbierają nam upatrzone kwiaty wprowadzała losowy zamęt, ale taki bez frustracji. Wziąłeś mi „moją” białą stokrotkę? Dobra, to dziabnę sobie nagrodę za motylki, bo mam w sumie jednego i może w następnej rundzie też jakiegoś upoluję. Nie ma tu jakieś szalonej presji, raczej taki chill jak przy piciu w słoneczny dzień schłodzonej herbatki brzoskwiniowej.
To jest gra z pierwiastkiem zen – podobnie jak w „Seikatsu” frajdę sprawia tu sam proces składania kolekcji, zabawy i ciekawości z tego, czy uda nam się wykręcić punkty niż coś o zajadłej rywalizacji. Przegrana absolutnie nie boli, bo rozgrywka trwa tylko 20 minut – nikogo nie trzeba nawet błagać o rewanż; raczej każdy mówi „To co? Gramy jeszcze raz?”.
Nawet, gdy nie znajdziecie kogoś do zabawy, to jest tu również angażujący wariant solo. Albo wydłużony wariant dwuosobowy. To mała gra, filler, który nie ma startu do np. „Doniczek”, ale lekkość traktuję w nim jak ogromną zaletę. Bo nie zawsze mamy ochotę i czas na dłuższe i bardziej skomplikowane gry, które nowym osobom trudno się tłumaczy.
„Pachnący ogród” może być ciężki do przełknięcia tylko dla osób, które uważają, że karcianki to gry niższej kategorii i nie powinny kosztować więcej niż 5 dyszek (niestety, ten tytuł kosztuje nieco więcej ;-)). Z drugiej strony, za tak dobrą jakość i oprawę moim zdaniem naprawdę warto zapłacić, zwłaszcza, gdy myślimy o grze w kontekście prezentu dla osoby. Sami przyznacie, że tutejsze kwiaty prezentują się o wiele lepiej niż wektorowe ilustracje warzyw z „Point salad” ;-).
Pachnący ogród
-
9/10
-
8/10
-
7/10
-
9/10
-
7/10
Pachnący ogród - Podsumowanie
Ślicznie wydana, przystępna gra karciana z lekką, ale wciągającą mechaniką zbierania zestawów. Wybory są tu ważne, ale też ograniczone decyzjami innych graczy, co nie każdemu może się podobać. Polecam w szczególności fanom wszelkiej maści sałatek punktowych jak i gier z motywem natury. Dobra pozycja na rodzinne granko – tak dla początkujących jak i średniozaawansowanych graczy, którzy lubią od czasu do czasu pyknąć w coś szybszego.
User Review
( vote)Za przekazanie gry do recenzji dziękuję księgarni TaniaKsiazka.pl. Sklep nie miał wpływu na treść i wyrażoną opinię.