Bawiące do łez, niesamowite, wciągające mimo upływu lat – te najlepsze seriale po prostu trzeba zobaczyć! Czy znasz je wszystkie?
Od czasu popularności Netflixa i innych platform streamingowych częściej oglądamy seriale niż pełnometrażowe filmy. Co sprawia, że tak się dzieje? Przede wszystkim seriale z uwagi na znacznie dłuższy format potrafią zaoferować pogłębioną historię, bardziej złożonych bohaterów oraz intrygę pełną twistów fabularnych. Pozwalają nam cieszyć się swoimi ulubionymi bohaterami, obserwować ich z różnych perspektyw, a sam podział na odcinki sprzyja temu, by oglądać je np. w trakcie jazdy autobusem czy też przy kolacji. Choć ten trend raczej niebezpiecznie odwraca się w kierunku bindżowania, czyli oglądaniu jednym ciągiem całego sezonu. Kto choć raz nie poszedł zaspany do pracy po maratonie „Stranger Things” czy „House of Cards” niech pierwszy rzuci popcornem?
Do poniższego zestawienia wybrałam pozycje kultowe, takie, które mimo upływu lat w ogóle się nie starzeją i które odcisnęły mocne piętno na całej popkulturze. Ograniczenie się tylko do 20 pozycji było szalenie trudne, ale pomógł mi pewien fajowy gadżet – plakat zdrapka „100 seriali, które musisz obejrzeć przed śmiercią”. Dzięki niemu dowiedziałam się, że w sumie całkiem sporo brakuje nam do tej setki. Mam nadzieję, że poniższa lista najlepszych seriali wszechczasów też Wam pomoże nadrobić zaległości!
#1. Przyjaciele
„Przyjaciele” są tak perfekcyjnym i popularnym serialem, że chyba nikomu nie trzeba go przedstawiać. Poświęciłam mu nawet osobny, nostalgiczny artykuł, a nawet zestawienie najbardziej fajowych gadżetów! Bez dwóch zdań – to ogólnoświatowy fenomen, który podnosi każdego na duchu. Mimo upływu kilku dekad w naszym odbiorze „Friends” się nic nie zmieniło. Nadal potrafi bawić kolejne pokolenia widzów, a Ci, którzy choć raz zetknęli się z ekipą z Manhattanu mają tendencję do bindżowania ich co pewien czas. Te gagi się nie starzeją tak jak i numer z czołówki!
#2. Technicy-magicy (The IT Crowd)

Brytyjski humor jest specyficzny, ale będąc geekiem nie można nie płakać ze śmiechu na „The IT Crowd”
Jeżeli na widok tego magicznego kubka z Tetrisem czy podkładek pod kawę w kształcie dyskietek serce Wam szybciej zaczyna bić, jeżeli wiecie, że bity i bajty to nie to samo, jeżeli Wasze pokoje oblepione są plakatami z Władcy Pierścieni i czule gładzicie swoje pierwsze konsole do gier… lub chociażby jeżeli mieliście w pracy do czynienia z osobami kompletnie nietechnicznymi, albo jeżeli sami dzwonicie często na wsparcie IT i słyszycie za każdym razem złotą poradę „Proszę wyłączyć i włączyć komputer” to ten serial jest dla Was. „Technicy-magicy” opowiadają o losach dwójki totalnych nerdów i specjalistów IT, których całe firma traktuje z pogardą (już sam fakt zlokalizowania ich biura w piwnicy budynku powinien coś Wam mówić ;-)). Pewnego dnia dołącza do nich rudowłosa Jen, która odrobinkę nakłamała w CV. By utrzymać posadę zawiera z chłopakami pewnego rodzaju pakt – ona pomoże im podbudować relacje społecznościowe, a oni nie zdradzą, że nie ma pojęcia o technologiach i świecie IT. Każdy odcinek to kopalnia gagów i naśmiewania się ze stereotypów.
#3. Biuro (The Office)
Do „Biura” podeszliśmy z Grześkiem dopiero w tym roku i nie sądziliśmy, że aż tak się w nim zakochany. Kręcony w stylu mockumentu sitcom opowiada o codziennych perypetiach firmy zajmującej się sprzedażą papieru. To, co w teorii brzmi średnio ciekawie, dzięki rewelacyjnym aktorom (tu błyszczy nie tylko acz głównie Steve Carell), błyskotliwym dialogom i absurdalnym sytuacjom, a także rozwijających się między pracownikami relacjach okazało się nad wyraz odprężającą i niekiedy nawet wzruszającą opowieścią. Mamy tu świetny miks osobowości: narcystyczny, opierniczający się szef przekonany, że ma niesamowite poczucie humoru, neurotyczny, cringe’owy sprzedawca aspirujący do roli asystenta kierownika, uroczy żartowniś podkochujący się w recepcjonistce marzącej o karierze artystycznej, główna księgowa nienawidząca ludzi (za to kochająca koty!), zahukany HR-owiec i wiele innych postaci sprawiły, że niemal jednym ciągiem pochłonęliśmy 9 sezonów. A i błagam Was – nie oglądajcie oryginalnej wersji angielskiej, bo wypada okropnie blado na tle amerykańskiego remake’u.
#4. Dexter
Długo nie mogłam się zmusić, by obejrzeć „Dextera”. Wydawało mi się, że główny aktor to taka ugrzeczniona wersja Marka Wahlberga. Nijak jego ciapowaty look nie pasował mi do seryjnego mordercy. Gdy pewnego wieczoru z braku innych pomysłów dałam się na „Dextera” namówić, plułam sobie w brodę, że zwlekałam z nim tyle czasu. Ten serial z miejsca został moim ulubionym sensacyjnym tasiemcem! W rzeczywistości postać głównego bohatera jest bardzo intrygująca, a główny aktor idealnie pasuje do analityka krwi w policji, który wieczorami lubi się inaczej zabawić. Poprawcie mnie, jeżeli się mylę, ale wydaje mi się, że „Dexter” był pierwszym serialem o seryjnym mordercy, który porwał tłumy – głównie dzięki temu, że mimo złych uczynków, miał w sobie również wiele dobrych stron i zwyczajnie trudno go było nie lubić. Ba, wręcz przez wszystkie sezony człowiek siedział jak na szpilkach i kibicował Dexterowi, by nikt go nigdy nie złapał. Wiecie, że zbliża się już kolejny sezon, ponieważ fani nie dawali reżyserowi spokoju i prosili o inne zakończenie? No cóż, mi to oryginalne bardzo pasowało, ale z przyjemnością wrócę po latach do tego bohatera.
#5. Gra o Tron
Jedyna saga fantasy, która w formie serialu przyciągnęła przed telewizory rekordowe rzesze widzów. Zasługą jest tu nie tylko zawiła fabuła pełna intryg, będąca adaptacją uznanych powieści George’a R.R. Martina, ale też rozmach, z jakim HBO nakręciło tę produkcję. „Grą o Tron” żyli wszyscy, nie tylko Ci uważający się za fanów gatunku. Serial budził kontrowersje, ze względu na nagość i brutalność, a także liczne śmierci głównych bohaterów. Smaku dodawał fakt, że nikt, nawet czytelnicy, nie wiedział jak zakończy się tytułowa walka o władzę w Westeros – powieść zamykająca „Pieśni Lodu i Ognia” nie powstała do dzisiaj, a scenarzyści musieli posiłkować się sugestiami Martina. I choć ten finałowy sezon pozbawiony mocnej podstawy okazał się rozczarowujący to dla licznych momentów i twistów warto obejrzeć wszystkie 8 sezonów. No i absolutnie WYPADA wiedzieć skąd pochodzą takie powiedzenia jak „Zima nadchodzi” czy „Hold the door!”.
#6. Firefly
Są rzeczy, których kompletnie nie mogę pojąć i jedną z nich jest to, że skasowano „Firefly”. Zamiast planowych 14 odcinków, zrealizowano tylko 11 i choć później próbowano nadrobić to pełnometrażowym filmem to i tak gorycz w ustach fanów pozostała. Serial do dzisiaj uchodzi za miano kultowego – zwłaszcza w oczach fanów SF. Ta space opera w konwencji westernu przyciąga nie tylko aspektem przygodowym, ale przede wszystkim świetnymi postaciami. Nathan Filion właśnie od tego tytułu stał się bożyszczem geeków wszelakich i rozpoczął swoją karierę aktorską. Dla mnie on jest po prostu żywym kapitanem Reynoldsem. Choć efekty specjalne nie są może już na dzień dzisiejszy tak wspaniałe jak kiedyś, to samo uniwersum wciąga jak magnes. Myślę, że gdyby Han Solo miał swój własny serial, to byłby on właśnie zbliżony do „Firefly” :-).
#7. Z Archiwum X
Serial mojego dzieciństwa. Do dzisiaj włoski stają mi na karku na dźwięk głównego motywu muzycznego. Nie wiem czy to wina młodego wieku, czy samej realizacji, ale oglądając „Z archiwum X” miałam wrażenie, że bardzo mało jest tam fantastyki – wszystko wydawało się takie.. realne, niemal jak dokument. Chłodne, naukowe podejście Scully (bożę, jak ją kochałam!) i obsesyjna (acz niebezpodstawna) paranoja Muldera to była synteza doskonała. Mroczne scenografie i paranormalne zjawiska były piękną pożywką dla wyobraźni. Nie ma drugiego takiego serialu, który w równie poważny sposób traktowałby kwestie UFO i innych niewyjaśnionych zdarzeń.
#8. Sherlock
Od momentu obejrzenia tego serialu, nie akceptuję innych Sherloków niż Benedict Cumberbatch. Ten aktor o niesamowitym głosie wcielił się najlepiej w postać socjopatycznego detektywa – nie zabrakło mu klasy i sarkazmu. Bez problemu byłam w stanie uwierzyć, że jest piekielnie inteligentny, czego np. nie potrafię powiedzieć o Downey’u Juniorze. Brytyjskie BBC przeniosło znanego detektywa w czasy współczesne nawiązując oczywiście do jego najbardziej kultowych spraw. Z wszystkich serialowych bohaterów to jego kocham najbardziej. Koniec i kropka.
#9. Black Mirror
Hit Netflixa, który powinni obejrzeć… w zasadzie wszyscy. A to dlatego, że porusza on kwestie technologii, jakie już istnieją w naszym życiu i które mogą wkrótce okazać swoje złe oblicze – tak jak w antyutopijnych opowieściach z serii „Czarne lustro”. Przerażające wizje sztucznej inteligencji, wirtualnej rzeczywistości, rozpoznawania twarzy, aplikacji oceniającej ludzi czy zbuntowanych robotów są druzgocące i zarazem fascynujące. O ile pierwszy odcinek jeszcze nie odkrywa swojego potencjału to każdy następny da Wam dużo do myślenia. Warto przypomnieć, że ostatnio z odcinków „Bandersnatch” był pierwszym interaktywnym filmem Netflixa!
#10. Opowieść podręcznej
Pozostając w temacie antyutopii nie można nie wspomnieć o „Opowieści podręcznej”. Gdy oglądałam ten serial parę lat temu, nawet nie przypuszczałam jak szybko pewne poruszane przez niego kwestie staną się w Polsce rzeczywistością. Jeszcze nie jest u nas tak źle jak w republice Gilead, ale serial (i książka, na której został oparty) pokazuje nam co może się stać w bliskiej przyszłości, jeżeli nie zmieni się warstwa rządząca. To historia o piekle kobiet – te, które oparły się wirusowi zabijającym płodność zostają na siłę wcielone do grona surogatek usługujących bogatym i bogobojnym generałom. Zmuszane do gwałtu, pozbawione nawet własnego imienia, torturowane i okaleczane kobiety żyją w strachu i beznadziei na lepsze jutro. Dramatyczny i brutalny obraz, który trzeba poznać.
#11. The Walking Dead
Jeżeli pijesz whiskey z nabojami zamiast kostkami lodu, to prawdopodobnie dałbyś sobie radę w świecie „The Walking Dead”. A tak na poważnie ten serial musiał wylądować na liście z powodu rewolucji w obrazie zombie. Przed serialem (a raczej przed komiksem, bo to on był pierwszy) zombie jawiły się jako bezmózga, łaknąca krwi horda. Nawet nie starano się pokazywać w inny sposób tego zagrożenia. Owszem, szwendacze są tu również potworami, ale poruszają się znacznie wolniej niż ich filmowi poprzednicy i tak naprawdę stanowią jedynie tło do prezentowania potwornych zachowań ludzi w czasie postapokalipsy. „The Walking Dead” doczekał się doskonałej gry przygodowej, książek i superanckich gadżetów – tak jak chociażby ta urocza naklejka na szybę w aucie ;-).
#12. Nie z tego świata (Supernatural)
To serial, który jest jeszcze na mojej liście do obejrzenia, ale z którego fandomem nie raz się zetknęłam (Madzia, pozdrawiam! :D). Za co widzowie kochają „Supernatural” poza zabawnymi przystojniakami w rolach głównych? Prawdopodobnie za ciekawe podejście do tytułowych istot nie z tego świata. W odcinkach przewijają się nie tylko klasyczne potwory jak zombie czy wampiry, ale też te z regionalnych, często mało znanych mitów jak słowiański leszy lub nawet z legend miejskich. Wszystko to polane jest klasycznym rockiem, błyskotliwymi tekstami i klimatem Ameryki (motele, stare samochody, tania whiskey).
#13. Stranger Things
Miałam wątpliwości, czy dawać tak młody serial do tego zestawienia, ale biorąc pod uwagę, jaki szał zrobiło „Stranger Things” na całym świecie, nie mogłam tego nie zrobić. Siłą tego serialu jest nostalgia do lat ’80, w których to rozgrywa się cała opowieść. Naturalnie, że każdy z nas tęskni za czasami, w których nie było Internetu, a dzieciaki znikały na całe dnie w piwnicy by zagrać w „D&D” czy pojeździć w lesie na rowerach. To kino familijne najwyższych lotów – z bystrymi dzieciakami w roli głównej, zblazowanym szeryfem, parą nastolatków, złolami pracującymi w instytucie nad zjawiskami paranormalnymi i oczywiście innym wymiarem. Audiowizualny spektakl na miarę XXI wieku i budżetu Netflixa.
#14. Seks w wielkim mieście
Nawet jeżeli nigdy nie oglądaliście „Seksu w wielkim mieście” to na pewno kojarzycie jego czołówkę ze skoczą salsą. Ale to rzecz jasna nie muzyka odpowiada za fenomen tego serialu. Jego siłą jest feminizm oraz poruszanie spraw, które w czasach jego emisji nie były czymś, o czym mówiono w telewizji. To pierwszy serial, w którym pokazano tak luźne podejście do seksu oraz potrzeb kobiet. Podobnie jak w „Przyjaciołach” tu również ogromną rolę odegrała więź między głównymi bohaterkami, sceneria Nowego Jorku oraz problemy, które dotykały i dotykają nadal wiele dorosłych.
#15. Doctor Who
Nie kojarzę innego serialu, który miałby na karku 50 lat i nadal tak oddaną grupę fanów. Gdyby Terry Pratchett pisał o kosmosie, to prawdopodobnie wyszłaby mu powieść w stylu „Doktora Who”. To pełna surrealistycznych wydarzeń i przedmiotów (ożywiona budka telefoniczna, serio?!) opowieść wymykająca się jakimkolwiek ramom. Brytyjski humor i rozbudowane uniwersum są gwarancją, że nie będziecie się tu nudzić. Pozostaje tylko znaleźć czas, by nadrobić te, bagatela, przeszło 800 odcinków!
#16. Jaś Fasola

Jak byłam mała o takiej maszynce do popcornu mogłam pomarzyć
W dzieciństwie w niedzielne popołudnia często oglądaliśmy z tatą „Jasia Fasolę”. Nawet, gdy znaliśmy już na pamięć wszystkie odcinki, to i tak ulegaliśmy magii powtórek. Tata robił popcorn w garnku (nie mieliśmy wtedy nawet mikrofali), a my z bratem śmialiśmy się do rozpuku. Kochałam odcinek ze śpiewaniem alleluja w kościele i ten w szkole, ale tak naprawdę wszystkie były przezabawne. Niemal pozbawiona dialogów komedia wzruszała absurdalnym zachowaniem dorosłego mężczyzny, który wciąż spał ze swoim misiem i nie potrafił nawiązywać relacji międzyludzkich. Jaś Fasola był outsiderem, dużym dzieckiem, kimś komu ewidentnie brakowało piątej klepki, ale który zawsze znajdował wyście z sytuacji. Rola życia Rowana Atkinsona. Dziś bawi mnie tak samo mocno, jak wtedy, gdy miałam 8 lat.
#17. Orange Is the New Black
W kategorii serialu z najbardziej irytującą główną bohaterką wygrywa „Orange is the new black”. A mimo to nie potrafię go nie kochać. To historia niekoniecznie przełomowa – ot, widzieliśmy już wiele opowieści o więzieniach. Ale dzięki współczesnej stylistyce, bardzo wyrazistym postaciom i ukazywaniu różnych grup etnicznych oraz problemów, z jakimi się one borykają całość wygląda świeżo. To jeden z największych hitów Netflixa. Wzruszający, przerażający, ale i niepozbawiony lekkiego humoru.
#18. Star Trek
Legenda, o której aż boję się cokolwiek pisać, by nie umniejszyć jej statusu. Klasyczna seria z lat ’60 może być dla współczesnego widza niestrawna za sprawą kartonowych scenografii i efektów specjalnych ale w swoich czasach był to absolutny fenomen. Twórcy bardzo się starali zachowywać realizm w kontekście technologii oraz ówczesnej wiedzy o kosmosie. „Star Trek” inspirował dzieciaki, z których później wielu wyrosło nie tylko na fanów science-fiction, ale i naukowców. Choć trudno powiedzieć na ile scenarzyści przewidzieli przyszłość, a na ile na nią wpłynęli, to fakt faktem mamy dziś i asystentów głosowych i komórki i tablety, które w serialu występowały w zbliżonej formie. Ba, prowadzi się nawet eksperymenty z niewidzialnym maskowaniem czy teleportacją cząstek. Zupełnie nie dziwią mnie (całkiem udane!) remaki i pełnometrażowe filmy z tego uniwersum.
#19. Lost
Na długo przed „Grą o Tron” w telewizji emitowany był serial, który w równym stopniu angażował widzów. O „Zagubionych” mówiło się w szkole i na przerwach w pracy. Podobnie jak w „Miasteczku Twin Peaks” tak i tutaj pojawiało się więcej pytań niż odpowiedzi. To właśnie owe zagadki i śmierci głównych bohaterów tak trzymały w napięciu. Bez nich byłaby to tylko kolejna historia o rozbitkach na bezludnej wyspie. Twórcy postawili też na dość odważny zabieg prowadzenia więcej niż 2 czy 3 kluczowych postaci. Skrajnie różne osobowości, odmienne grupy etniczne oraz nawiązujące się trójkąty miłosne były dalszą motywacją do oglądania kolejnych sezonów serialu. Największą wadą „Lost” jest samo zakończenie, które nie wyjaśnia wielu tajemnic i bagatelizuje najważniejsze wątki. Lecz podobnie jak w przypadku „Gry o Tron” ten serial warto obejrzeć dla towarzyszących mu emocji.
#20. Dr House
Co tam „Ostry dyżur”, „Kości” czy „Chirurdzy”. W kategorii medycznych seriali tylko House sili się na oryginalność. Zamiast kolejnego lekarza, który ostatkiem sił ratuje życie swoich pacjentów, otrzymaliśmy neurotycznego socjopatę (ha! Taki medyczny Sherlock!) gardzącego ludźmi mniej mądrymi od niego. Jego błyskotliwe uwagi oraz nietuzinkowe choroby jakie pojawiały się w odcinkach przyciągały wszystkich przed ekrany telewizorów. Ba! Ponieważ były zgodne z prawdziwą medyczną wiedzą, pomogły wielu osobom postawić po latach właściwą diagnozę. Pałeczkę po Housie przejął „The Good Doctor”, którego też Wam polecam, choć nie da się ukryć, że to już trochę powtórka z rozrywki.
Artykuł powstał przy współpracy z Toys4Boys