``Obcy: Przymierze`` jest już w kinach od kilku tygodni. Ci, którzy są fanami Xenomorfa, na pewno film już widzieli. Krytycy i malkontenci niestety również. Poniższy tekst jest próbą przekonania spóźnialskich i tych, którzy zniechęceni oceną filmu z seasnu zrezygnowali. Obejrzyjcie. Warto.
Tak, jestem fanem uniwersum Obcego. Tak, lubię komercyjne kino s-f i mam wysoki próg wyrozumiałości w jego odbiorze. Mój tekst nie jest zwykłą recenzją najnowszego filmu Ridleya Scotta, ani analizą poszczególnych scen pod kątem nieprawdopodobnej astrofizyki, nieracjonalnych ludzkich zachowań lub nieporozumień scenarzystów. Według mnie ten film nie powinien być oceniany jako osobny obraz lecz część wspólna wielkiego, powstałego przez prawie czterdzieści lat uniwersum i którego łączy i spaja jeden doskonały element – Obcy.
Filmy o Obcym powstawały przez wiele lat i każdy z nich jest inny. Odzwierciedlają lęki społeczne, nastroje i trendy Hollywood. Stworzony przez nieżyjącego już szwajcarskiego artystę, H.R.Gigera, ożywiony przez Ridleya Scotta w 1979 roku, stał się nie tylko symbolem strachu przed wszystkim co kryje się w ciemności, ale również ikoną popkultury, inspiracją dla młodszych artystów i twórców. Jak na organizm doskonały przystało, stał się nieśmiertelny.
Zaczęło się w 1979 roku, na początku złotej ery filmowych efektów specjalnych, ale również w kulminacyjnym momencie Zimnej Wojny, gorączki eksploracji kosmosu, pierwszych wahadłowców i oczywiście strachu przed Rosjanami i wszystkim co obce. Po wielkich kosmicznych podróżach jak „Odyseja Kosmiczna 2001” i „Gwiezdnych Wojnach”, powstał film równie efektowny, co zupełnie odmienny w klimacie. Scott w pierwszym filmie o Obcym zawarł idealny obraz różnic kulturowych ówczesnych czasów. Obserwujemy jak na pokładzie statku kosmicznego Nostromo, powstają napięcia między elitą załogi a mechanikami, kobiety walczą o równouprawnienie, widzimy różnice między człowiekiem, a androidem i w końcu starcie człowieka z obcą formą życia. Film był szokiem dla wielu i przykładem idealnego horroru, w którym bardziej przerażało nas to, co kryło się w mroku i co podpowiadała nasza wyobraźnia. Jedynym ocalałym z konfrontacji z Obcym została dzielna i piękna kobieta, Ellen Ripley, co podkreśliło feministyczne poglądy reżysera.
Film spodobał się tak bardzo, że zaraz po nim wykluło się z kokonów wiele „klonów” tego dzieła. Mnóstwo twórców zapragnęło stworzyć coś podobnego, ale niewielu potrafiło to zrobić dobrze. Doskonale rozumiał to James Cameron, który w 1986 roku nakręcił oficjalną kontynuację. Film był idealnym przykładem kina „wielkiej przygody” lat osiemdziesiątych. Klimat klaustrofobii i metafory zastąpiony został wybuchami, efektownymi gonitwami i wspaniałymi efektami specjalnymi, które nie zestarzały się do tej pory. Sam trzon filmu pozostał jednak bez zmian. Wciąż była to, trzymająca w napięciu walka o przetrwanie, z której zwycięsko wyszła tylko jedna osoba. Sama postać Ripley wzmocniona została o instynkty macierzyńskie, bo tylko jako matka i samica mogła mieć szansę na konfrontację z potężną Królową Obcych. Na uwagę zasługuje również odział kosmicznych marines, którzy na ekranie symbolizowali „strażników światowego pokoju”. Tak w latach osiemdziesiątych postrzegało siebie USA.
Trzeci film o Obcym był efektem odchodzenia w Hollywood od komercyjnego kina akcji i efektów specjalnych. Poszukiwania głębi i humanistycznego dramatu w sadze podjął się w 1992 roku młody i utalentowany reżyser – David Fincher. Powstał film najbardziej różny od pozostałych. Ubogi w efekty specjalne ale bogaty w artystycznym przekazie. Teatralna scenografia wzmocniła dramatyczną walkę z Ksenomorfem i dobitniej przedstawiła Ellen Ripley, która teraz stała się postacią tragiczną. Tracąc wszystko, łącznie z własnym życiem, stała się symbolem człowieczeństwa, ekologii i walki z wielkimi korporacjami. Sam potwór zaś, sklejony został z symbolem smoka z biblijnych przypowieści.
Kolejny film jest wynikiem fascynacji Hollywood kinem europejskim. Sukcesy odnoszą między innymi Luc Besson i Jean-Pierre Jeunet. W 1997 roku, „Obcy: Przebudzenie” reżyseruje właśnie twórca „Miasta Zaginionych Dzieci”. Jeunet konsekwentnie przestawia brak konsekwencji i tworzy obraz zupełnie inny niż pozostałe filmy. Tym razem Ripley, obudzona do życia przez badaczy z wojskowego statku kosmicznego „Auriga”, sama jest personifikacją Obcego. Francuski reżyser w charakterystyczny dla siebie sposób pokazuje jej relacje z kuriozalną gromadką kosmicznych piratów, którzy wręcz wyjęci zostali ze stron popularnych wtedy francuskich komiksów i animacji. Groteska i makabreska w scenografii nadaje serii nowy charakter. Można powiedzieć, że poprzez dosłowne przedstawienie wielu makabrycznych scen, Obcy straszy na nowo. Niesie również moralne przesłanie niebezpieczeństw klonowania. Wydawałoby się, że tak skończy się filmowa saga o ksenomorfie. W międzyczasie powstało setki komiksów, połączono go z uniwersum Predatora i nakręcono dwa średnio udane filmy z ich walką.
Nowy rozdział w życiu Obcego
Po ponad trzydziestu latach przypomniał sobie o swoim dziecku Ridley Scott. Podzieliło to fanów Ksenomorfa na dwa obozy. Wielu z nich wątpiło, że podstarzały reżyser, który od wielu lat tworzy schematyczne filmy historyczne, będzie w stanie wykrzesać z tematu coś nowego. Coś nowego powstało, ale nie obyło się bez zgrzytów. „Prometeusz” przedstawia widzom wątek starożytnych „Inżynierów”, obcej rasy która przez moment, symbolicznie pojawia się w pierwszym filmie. Stawia pytania o pochodzenie człowieka i ponownie kieruje nasze oczy ku gwiazdom. Uzbrojony w najnowsze techniki filmowe i kamerę Dariusza Wolskiego, Scott zabiera nas w sentymentalną podróż, pełną pięknych widoków i nieziemskich obrazów. Sentymentalną tylko dla niego niestety, ponieważ film zawierający zbyt wiele absurdalnych błędów w scenariuszu spotkał się z bardzo dużą krytyką.
Nie sposób jednak odmówić „Prometeuszowi” uroku. Scott mając nad swoim dzieckiem władzę absolutną robi co chce, jednocześnie zachowując szacunek dla widza i do swojej wizji. Daje odpowiedzi na wiele pytań, ale również stawia nowe. Dlaczego Inżynierowie postanowili zniszczyć swoje stworzenie jakim jest człowiek i w jaki sposób powstała ostateczna forma „broni biologicznej” – Ksenomorfa.
Celem tego przydługiego wstępu było przybliżenie Wam, dlaczego tak bardzo spodobał mi się „Obcy: Przymierze”. Siadając w kinowym fotelu miałem tylko jedną prośbę. Aby Scott niczego nie zepsuł. Niczego, co przez czterdzieści lat zbudowane zostało przez dziesiątki twórców i podtrzymane przez miliony fanów.
Początek filmu to scena narodzin Davida, którego znamy już z „Prometeusza”. Niesforny Android jest ciekawy życia i momentalnie podważa wyższość swojego twórcy, Weylanda. Dalej to swoisty powrót do korzeni. Mamy więc miedzygalaktyczny statek kosmiczny przewożący „cenny ładunek” i mamy załogę wybudzoną z hibernacji przez „losowe zdarzenie”. Załoga otrzymuje sygnał z nieznanej planety i nierozważnie decyduje się go zbadać. To właśnie ciągłe i głupie narażanie życia tysięcy kolonistów, za których załoga jest odpowiedzialna, uważam za jedyny mankament scenariusza. Część załogi schodzi na powierzchnię planety i odkrywa znany z poprzednich filmów relikt starożytnej rasy. Potem obserwujemy już bezpośrednią kontynuację historii rozpoczętej w „Prometeuszu”.
Tak samo jak w poprzedniej części otoczeni jesteśmy pięknymi, kosmicznymi obrazami, monumentalną architekturą starożytnych i niesamowitymi projektami statków i scenografią. Na szczególną uwagę zasługuje moment rozwijania w przestrzeni solarnych żagli i procedura lądowania kolosem miotanym przez burzę. Doskonała robota scenografów nie poszła na marne, a operator Dariusz Wolski pokazał najwyższą klasę. Podoba mi się, w jaki sposób Scott konsekwentnie przedstawia wątek pokazanych w „Prometeuszu” rasy Inżynierów oraz zagłębia się w skomplikowany charakter androida Davida. Z ciekawością odkrywałem kolejne fazy ewolucji organizmu obcego i z zaskoczeniem dowiedziałem się o genezie ostatecznej jego formy znanej od czterech dekad.
„Przymierze” zostało zdominowane przez jednego aktora. Michael Fassbender w podwójnej roli androidów Davida i Waltera jest obłędny. To on sprawia, że relacje między nimi obserwujemy z zapartym tchem. Po przeciętnym „Assassin Creed” spodziewałem się po nim gorszej formy. Chciałoby się zobaczyć więcej Guy’a Pearce w roli ekscentrycznego Weylanda i Jamesa Franco, z którym żegnamy się w pierwszych minutach filmu… reszta obsady jest niestety tylko tłem.
Wiele osób za największą wadę nowych odsłon Obcego uważa, że film zatracił gdzieś moc straszenia. A ja odpowiadam pytaniem: a czym ma nas straszyć? Potwór, którego wygląd znamy na pamięć, nauczeni jesteśmy jego biologii i zwyczajów a nasze dzieci bawią się pluszowymi zabawkami w jego kształcie. Teraz jest symbolem, elementem napędowym spajającym nową kosmiczną epopeję. Dla mnie metamorfoza serii z thrillera s-f w mroczną space operę jest zbawienna. Co nie oznacza, że filmowi brakuje niepokojących fragmentów. Ostateczną konfrontację z Obcym śledziłem z prawdziwym przypływem adrenaliny i biciem serca. Chciałem otrzymać wielkie kosmiczne widowisko i je otrzymałem. Po „Prometeuszu” Ridley Scott oświadczył, że ma pomysły na całą trylogię. Już nie mogę się doczekać co będzie dalej…