Każdy kto wybiera się na ``Kler`` w poszukiwaniu taniej sensacji, obrazoburczych scen i dosłownej krytyki Kościoła wyjdzie z seansu zawiedziony. Kontrowersje, które urosły wokół tego filmu, te wszystkie nawoływania do bojkotu, strajki przed kinami czy odwołanie nagrody Złotego Klakiera pokazują tylko zaciekłość partii rządzącej, która nie znosi odmiennego zdania i odmienności jako takiej. Smarzowski nie mówi o niczym, czego już byśmy nie wiedzieli lub czego byśmy nie doświadczyli na własnej skórze.
To mocny film, oczywiście. Ale jego intencją nie jest otwieranie komuś oczu, indoktrynowanie czy wywoływanie wstrętu do religii. Ba, to w żadnym momencie nie jest dzieło o Bogu czy chrześcijanach. To jest utwór o instytucji skażonej od podstaw do samej góry hierarchicznej drabiny. Smarzowski nie zrobił dokumentu, jego celem nie był przekrój Kościoła w Polsce, pokazania degeneracji jednostki na tle tych wszystkich księży, którzy swoją wiarą i postępowaniem udowadniają, że jednak można żyć inaczej, że można bardziej kochać bliźniego niż samego siebie. Przecież wiemy doskonale, że w każdej społeczności zdarzają się czarne owce. Zamiast tego „Kler” skupia się na różnych obliczach niemocy. Niemocy pozbycia się okrutnych wspomnień, zwalczenia nałogu, wyjścia ze swojej strefy komfortu, pomocy drugiemu człowiekowi, odklejenia przylepionej łatki, czy przyznania się przed samym sobą, że po drodze coś się w nas wypaliło.
Współczesny Kościół ma duży problem, bo w obliczu łatwo dostępnych mediów i internetu, trudno wciąż zamiatać sprawy pod dywan i ukrywać grzechy swoich kapłanów. Na jaw wciąż wychodzą próby uciszania niewygodnej prawdy, ale ofiary księży dopiero teraz, jak nigdy wcześniej mają odwagę i możliwości, by mówić o tym, co ich spotkało głośno. Z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu, księża w naszym kraju wciąż żyją ponad prawem. Zbrodniarze nie są karani, przesuwa się ich tylko do następnej parafii. Organizacje o. Rydzyka ściągają od naiwnych emerytów majątki ziemskie, mieszkania, samochody. Skoro jeden z liderów tej społeczności nawet nie kryje się z tym, że stroni od luksusu, to mniej medialni księża w mniejszym lub większym zakresie podążają jego śladami – lub przynajmniej są w niego zapatrzeni. Nie wierzycie? Polecam poszukanie jakiegokolwiek wywiadu z byłymi księżami, chociażby świetny odcinek „7 metrów pod ziemią”. Kościół to dziś przede wszystkim niezły biznes i to także podkreśla film Smarzowskiego.
„Kler” prezentuje mroczne oblicze kurii, ale nie jest ono tak przekoloryzowane jak można by przypuszczać. Przeciętny człowiek nie ma pojęcia co dzieje się za zamkniętymi drzwiami różnych firm – nie wie jak nauczyciele naśmiewają się z uczniów, nie wie o czym rozmawia dentysta z asystentką, gdy pacjent opuści gabinet, nie wie jak jego szef męczy się z depresją w swoim gabinecie. O każdej z tych grup można wyobrazić sobie w zasadzie wszystko. Czasem do zbudowania sobie obrazu wystarczą drobiazgi – „co łaska, ale nie mniej niż tysiąc”, powłóczyste spojrzenie za piękną kobietą, przytulenie dziecka. Smarzowski prezentuje nam tytułową grupę w czarnym świetle, ale bez nadmiernego fantazjowania. Kościół tworzą ludzie, a ludzie zawsze pragną tego samego – stabilizacji, władzy, miłości, sławy, dobrej zabawy – w obojętnie jakiej kolejności. Reżyser nie częstuje widza jednak samym negatywem, to by było za proste. Skupia się bardziej na dramatach poszczególnych bohaterów i tym jak sobie z nimi radzą, lub nie.
Fabuła filmu zaczyna się od wesołej popijawy trzech głównych bohaterów, którzy spotykają się ze sobą w rocznicę katastrofy, z której uszli z życiem. Lisowski (Jacek Braciak) to pracownik kurii krakowskiej, którego dzieli tylko krok od zrobienia kariery w Watykanie. To bardziej urzędnik niż kapłan, który przypomina Douga z „House of Cards” – chłopca na posyłki arcybiskupa Mordowicza (Janusz Gajos). Trybus (Robert Więckiewicz) to wiejski proboszcz, któremu na plebanii się nie przelewa, ale w kieliszku to już owszem. Obserwując jego poczynania nie trudno nie zauważyć, że kapłaństwo traktuje już tylko jak pracę, od której nie odejdzie bo „potrafi tylko spowiadać”. Ostatni bohater, Kukuła (Arkadiusz Jakubik), na tle całej trójki wypada już bardziej wielowymiarowo. Wciąż jest w nim żarliwa wiara i chęć pomocy ubogim dzieciom. Sęk w tym, że z interpretacją takiej pomocy w tym środowisku jest niejednoznaczna i z dnia na dzień traci zaufanie swoich parafian. Zaczyna być prześladowany, a jakby tego było mało, ciążą nad nim jeszcze demony przeszłości. Nad tym wszystkim unosi się jeszcze wspomniany Mordowicz, który pławi się w luksusach finalizując budowę sanktuarium maryjnego.
Zarówno historie postaci jak i kreacje aktorskie wypadają ze wszech miar wiarygodnie. Nikt nie wysuwa się na pierwszy plan. Każdy ma swoje pięć minut, każdy wywołuje odmienne emocje. To bohaterowie trudni, z którymi ciężko sympatyzować, ale przynajmniej za dwóch wybrańców będziecie tu trzymać kciuki. Czy tematy są kontrowersyjne? Gdy słyszy się na co dzień o pedofilii, manipulacjach w mediach, przekupstwach finansowych to trudno bardziej przejąć się filmem niż rzeczywistością. Dodatkowo Smarzowski częściej stawia na sugestię, niż dosłowny obraz, dzięki czemu naprawdę okrutnych scen tu w zasadzie nie ma. Największe emocje wywołuje scena końcowa, podsumowująca zmowę milczenia, niesprawiedliwość i niemoc wyjścia z sytuacji. Porównałabym ją do szoku z początku drugiego sezonu „House of Cards” kiedy okazuje się, że kandydat na prezydenta potrafi z zimną krwią zamordować dziennikarkę mogącą zagrozić jego reputacji. Tylko, że „Kler” nie mówi o odległej nam Ameryce, ale o kraju, w którym żyjemy. I przez to dotyka nas bardziej.
Nie dajcie się złapać na zwiastun, który przypomina komedie Koterskiego. To jest ciężki dramat, przy którym jeżeli się w ogóle uśmiechniecie to raczej tylko w momentach uwypuklających stereotypy, z którymi Kościół stara się od lat walczyć. Pod względem technicznym myślę, że dałoby się w kilku scenach zaproponować coś innego niż trzęsący się kadr nagrany z ręki, ale poza tym do realizacji nie można się przyczepić. Największą wadą „Kleru” nie jest temat czy sposób jego wykonania, ale fakt, że po wyjściu z kina nie ma miejsca na refleksje. Wszystko jest podane na tacy. Nie dowiedziałam się niczego, czego wcześniej bym nie wiedziała. Ale być może to nie był po prostu film dla mnie, agnostyka, a dla tych, którzy zasłaniają sobie oczy, by nie widzieć nieprawidłowości w działaniu Kościoła i bojkotują ten utwór, nie zdając sobie sprawy, że w ten sposób nie różnią się zbyt wiele od przedstawionych tam bohaterów.
Na koniec zostawiam Was z komentarzem twórców filmu.
– Nie kryjemy swego zafascynowania osobą papieża Franciszka, tak skrajnie niepasującego do dzisiejszego, zatraconego w konsumpcji świata. Oto papież, który przestronne, luksusowe apartamenty w Pałacu Apostolskim dobrowolnie zamienił na skromne mieszkanko w Domu św. Marty. Reformy, jakich się podjął, mają na celu przede wszystkim budowę Kościoła całkowicie misyjnego, rozumianego jako wspólnota, która zwróci się z pomocą zagubionym i służyć będzie ludziom na całym świecie. Franciszek to papież stawiający na pierwszym miejscu nie prawo, ale czyste miłosierdzie. Kościół według niego powinien być ubogi, służyć ubogim, opłakiwać tych, których nikt nie opłakuje. Franciszek krytykuje materializm, jednak duchowni udają, że tego nie słyszą. To aż prosiło się o refleksję filmową. Jak w całej tej sytuacji odnajdują się zwykli, przeciętni księża? Jak patrzą na to wszystko wierni? Na te pytania, oraz kilka innych, staramy się dać odpowiedź w swoim obrazie.