I'll be there for you! Żaden serial komediowy nie może się równać z amerykańskim ``Friends``. Dlaczego tak bardzo kochamy ``Przyjaciół``? Co sprawia, że mimo upływu lat te gagi się nie starzeją, a ekipa z Manhattanu wciąż jest bliska naszym sercom?
„Przyjaciele” zadebiutowali w amerykańskiej telewizji w 1994 roku i z miejsca rozkochali w sobie widzów. Perypetie młodych 20-parolatków z Manhattanu bawiły nas przez całe 10 sezonów. To prawdopodobnie jedyny serial na świecie, który mogę oglądać setki razy i który w żaden sposób mi się nie nudzi. Nie ważne, że niektóre teksty znam już na pamięć. Dalej świetnie ogląda się te gagi i niespotykaną chemię między aktorami, a na widok wszelkiej maści gadżetów z motywem „Friends” serce mocniej mi bije.
Oglądałam „Przyjaciół” w różnych okresach życia. Jako dzieciak, który niewiele rozumiał. Jako nastolatka, która była zakochana na zabój w Chandlerze Bingu (no dobra, do dzisiaj jestem!). Jako 20-paro latka, która żałowała, że swoje pierwsze mieszkanie na poddaszu w kamienicy nijak nie przypomina cudnego apartamentu Moniki i Rachel. I znów jako 30-latka, która w wielu scenach potrafi odnaleźć odbicie sytuacji z własnego życia.
I takich ludzi jak ja jest całe mnóstwo. Potwierdzają to nie tylko dziesiątki nagród jakie otrzymali „Przyjaciele”, ale też rankingi, w których głosują widzowie. W takim „Rankerze” „Friends” od kilku lat nie schodzą z pierwszego miejsca! W maju tego roku na HBO Max zobaczymy specjalny, 241 odcinek, który ponownie zjednoczy ze sobą Rossa, Chandlera, Joey’a, Rachel, Monicę i Pheobe. To dobra okazja do tego, by rozłożyć serial na czynniki pierwsze i odpowiedzieć sobie na pytanie, skąd w ogóle wziął się fenomen „Przyjaciół”?
Zazdro na 100%
W latach ’90 kiedy w Polsce nikogo nie było na nic stać, a kolorowe mogły być co najwyżej dresy z ortalionu, barwne przygody przyjaciół idealnie wpasowywały się w „amerykański sen”. Wierzyliśmy, że za oceanem każdy 20-latek może godzinami przesiadywać w kawiarni, mieć czas na rozwój swoich zainteresowań i wystarczająco środków, by utrzymać wielki apartament na Manhattanie. Podróż do Vegas albo na Hawaje była czymś normalnym, podobnie jak ciągłe wychodzenie do kin, restauracji czy na pierwszoligowe mecze.
Przyjaciele mieli swoje problemy, ale w porównaniu z szarą rzeczywistością, nie były to żadne dramaty. Nawet w bardziej rzewnych scenach trudno było oprzeć się wrażeniu, że żyje im się lepiej niż nam kiedykolwiek będzie.
Central Perk, czyli najbardziej epicka kawiarnia ever
Jeżeli kiedykolwiek marzyliście o własnej kawiarni, to stawiam śmierdzące koty przeciwko orzechom, że w Waszej głowie wyglądała ona jak Central Perk. Domowa atmosfera, eklektyczne meble, kawa w ogromnych, kolorowych kubkach, mini scena dla artystów i uśmiechnięci goście. Miejsce, do którego chce się wracać i z którego nie chce się wychodzić.
To jedna z najbardziej kultowych scenografii w historii kina – swoją drogą można ją odwiedzić w studiu Warner Bros w Los Angeles (jest na moim bucket list!) :D. Konkretnie choruję też na zestaw LEGO właśnie z Central Perkiem (zobaczcie powyżej jaki cudny!).
„Przyjaciele” – szkoła życia
Fani serialu doskonale wiedzą czym jest Unagi, czym grozi zakładanie skórzanych spodni w upalny dzień i jak nie wnosić kanapy po schodach. Nauczyliśmy się jak się opalać w solarium, jakiej sukienki nie ubierać na pierwszy obiad z rodzicami wybranka i czym grozi randkowanie z dwoma osobami równocześnie.
Friendsi nie prawili morałów i nie rzucali banałami w twarz. W zabawny sposób pokazywali jednak siłę dobrych wartości – szczerości, empatii, mówienia o swoich uczuciach, magii kompromisów i poświęcenia. Przygotowywali też na to, że w życiu nie zawsze druga strona obdarzy nas równie wielkim uczuciem. Wychowywali lepiej niż niejeden nauczyciel czy rodzic.
Uświadamiali, że wystarczy być sobą, by osiągnąć sukces
W pierwszych sezonach żaden z przyjaciół nie miał powalającej kariery. Ale z czasem każdemu z nich udało się spełnić siebie zawodowo. Rachel z kelnerki została doradcą klienta w super ekskluzywnym domu mody, Monica dorobiła się swojej restauracji, Ross zdobył uznanie wśród braci paleontologów, a Chandler potrafił się przekwalifikować z branży i po okresie bezrobocia miał także niezłą fuchę. Ostatecznie każdy osiągnął to, o czym marzył.
A skoro im się udało, to dlaczego nam miałoby się nie udać? Przyjaciele motywowali do działania i wiary w siebie. Nawet jeżeli w wielu przypadkach o ich „wygranej” decydowało szczęście, to i tak cieplej robiło się na duszy z myślą, że życie każdego z nas może się któregoś dnia zmienić na lepsze.
Tematy tabu na wesoło
W tamtych czasach w żadnym serialu nie mówiło się tak głośno o odmienności płciowej, związkach lesbijskich czy dziwnych fetyszach. „Friends” przełamali ten schemat i w nieprzekombinowany sposób pokazywali różne tematy tabu. Obecnie, przy serialach Netflixa otwartość „Przyjaciół” już niczym nie zaskakuje, ale wtedy był to fenomen, który rzecz jasna także sprzyjał edukacji młodzieży.
Magia lat ’90
Po 25 latach ten serial to jedna wielka nostalgia. Każdy odcinek pokazuje nam trendy z lat ’90 – szerokie koszule, crop topy, dżinsy, ubrania balansujące na granicy kiczu, telefony stacjonarne, opery mydlane, początki internetu, wywoływanie analogowych zdjęć, wypożyczanie kaset wideo, porno z kablówki „na lewo”, czytanie ogłoszeń w gazetach. A przede wszystkim spotykanie się i rozmawianie w realu. To niesamowite jak kiedyś wszyscy mieli czas, by wyskoczyć na piwo czy pogadać w cztery oczy. Ja za tym tęsknię, a Wy?
Fenomenalni bohaterowie
„Przyjaciele” nie byliby fenomenalni, gdyby nie główna obsada i totalny mix osobowości. Można nie było lubić każdego, ale każdy miał przynajmniej jednego ulubieńca. Dla mnie najlepszą postacią od zawsze był Chandler, który do dzisiaj stanowi mój ideał mężczyzny – zakręcony, inteligentny, uroczo wstydliwy facet ze specyficznym poczuciem humoru, bogatą mimiką i sarkastycznym usposobieniem do świata.
W wielu bohaterach widać odbicie nas samych. Każdy z nas czasem palnie gafę jak Joey, czuje się ogromnym nerdem jak Ross, zgłębia duchowe życie jak Phoebe, wpada w manię porządków jak Monica czy trochę nakłamie w CV jak Rachel. Przyjaciele nie byli papierowi. O ich osobowościach można by spokojnie napisać pracę dyplomową.
To zaskakujące, jak trafnie dobrano aktorów do swoich ról. Żaden z nich nie miał wcześniej większego doświadczenia. Odgrywali co najwyżej epizodyczne rólki. Courtney Cox zadebiutowała jako modelka w teledysku „Dancing in the Dark”, a Matthew Perry grał wcześniej w słabym serialu „Second Chance. Matt LeBlanc kiedy przyszedł na casting miał w kieszeni tylko 11 dolarów. Na planie rozwinęła się między nimi prawdziwa chemia i z odcinka na odcinek dawali z siebie coraz więcej. Ich aktorskie gaże rosły także wprost proporcjonalnie do ich popularności. Na końcu otrzymywali już po milion dolarów (!) za odcinek. Szkoda, że po „Przyjaciołach” ich kariery aktorskie dalej nie rozbłysły. Najlepiej z całej szóstki radzi sobie z Jennifer Aniston, którą ostatnio można było oglądać chociażby w Netflixowym „Zabójczym Rejsie”.
Gwiazdy jako goście, czyli zbiór cameo
Z perspektywy czasu świetnie ogląda się także „Przyjaciół” mogąc odnaleźć wśród drugoplanowych ról późniejsze (i rzecz jasna sławne już wówczas) gwiazdy wielkiego kina. Na deskach studia Warner Bros mogliśmy zobaczyć Brada Pitta, George’a Clooney’a, Christinę Applegate, Reese Whiterspoon, Winonę Ryder, Gary’ego Oldmana, Aleca Baldwina, Susan Sarandon, Jeffa Goldbluma czy Danny’ego DeVito. Chyba żaden inny serial w historii nie zgromadził tak doborowej obsady :-).
Gagi, czyli serio – to jest śmieszne
W „Przyjaciołach” występuje każdy rodzaj komizmu. Mamy tu przede wszystkim komizm charakterologiczny polegający na uwypukleniu pewnych cech osobowości bohatera np. głupotę Joeya czy dziwaczność Phoebe. Każdy z przyjaciół jest zabawny na swój własny sposób i oglądanie różnych reakcji na tę samą sytuację jest przyjemne dla oka. Zwłaszcza, że po czasie każdy fan doskonale wie jak zareaguje dany bohater i ta określona schematyczność jest w pewnym sensie odprężająca.
Pełno jest tu również żartów sytuacyjnych polegających na spiętrzeniu się niefortunnych wydarzeń. Oglądając jak Chandler wciąż spotyka swoją byłą (Oh. My. God!) czy jak Rossowi nie idzie podryw uśmiechamy się delikatnie do swoich własnych wspomnień. Często współczujemy naszym bohaterom, bo widzimy w nich odbicie nas samych. No i nie da się ukryć, że wiele wydarzeń jest absurdalnie uroczych jak chociażby ucieczka schodami ewakuacyjnymi Rossa i Joeya, czy oglądanie przygotowań do balu maturalnego Moniki z nadprogramowymi kilogramami.
Trudno też nie docenić żartów słownych, którymi napakowana jest każda scena. Gdy Rachel przychodzi do domu z bezwłosym kotem, Ross z przerażeniem pyta się „Dlaczego on jest wywrócony na drugą stronę”? A na zjeździe paleontologów, gdy jedna z uczestniczek nie rozpoznaje Joey’a bo nie ma telewizora ten dziwi się „Ale jak to? To w którą stronę są zwrócone Twoje wszystkie meble?”.
Czołówka, czyli no dobra, to co to jest to „D.O.A” + piosenki Phoebe
Chyba każdy z nas kojarzy czołówkę „Friends” rozgrywającą się na tle fontanny. Piosenka duetu The Rembrands nie tylko doskonale pasowała do treści serialu, ale też bardzo wpadała w ucho. I w sumie nie ma się co dziwić. W końcu współautorami tej piosenki byli producenci serialu. Swoją drogą obejrzyjcie oryginalny teledysk, przyjaciele świetnie się w nim bawią ;-). I chociaż każdy potrafi odśpiewać ją z pamięci, to niewiele osób wie, co znaczy zwrot „your love’s life D.O.A”. To medyczny skrót „Dead on arrival” określający zgon przed pojawieniem się służb ratunkowych. W tym kontekście oznacza po prostu miłosne życie, które skończyło się zanim się na dobre zaczęło.
A skoro jesteśmy przy muzyce, to nie możemy pominąć licznych występów Phoebe. O jej popisowym numerze, „Smelly cat”, przypominam sobie zawsze wtedy, gdy wydaje mi się, że umiem coś zagrać :D. W rzeczywistości odgrywająca Phoebe Lisa Kudrow… także nie umie grać na gitarze. Lekcje muzyki okazały się dla niej zbyt frustrujące, a poza tym stwierdzono, że tak będzie śmieszniej. A pamiętacie jak Phoebe uczyła bezskutecznie francuskiego Joeya? W rzeczywistości to Kudrow nie bardzo „umie” w ten język, a Matt LeBlanc włada nim perfekcyjnie.
Jestem ciekawa za co Wy kochacie „Przyjaciół” i gdzie jeszcze upatrujecie ich fenomen?