Nikt nie będzie sadzał Baby w kącie! Po 30 latach od premiery jednego z najpiękniejszych filmów o tańcu i jednocześnie jednego z najlepszych romansów wszech czasów mieliśmy okazję zobaczyć musical nawiązujący do tego arcydzieła.
Dirty Dancing oglądałam niezliczoną ilość razy. I choć krytycy mogą zarzucać temu filmowi banalną fabułę, dla mnie to jeden z najpiękniejszych romansów w historii kina. Nie wiem czy sprawia to magia Patricka Swayze, czy perfekcyjne układy taneczne, czy muzyka, którą mogę słuchać na okrągło, czy po prostu fakt, że lubuję się mocno w stylistyce lat ’60 – w każdym razie do tego filmu, jak do żadnego innego, mogę powracać wielokrotnie i za każdym razem wywołuje u mnie dreszcze i rozbudza wyobraźnię. Dlatego nie mogłam odmówić sobie przyjemności uczestniczenia w premierze Dirty Dancing Show – jedynego takiego wydarzenia w Polsce, które miało miejsce 3.04.2017 w poznańskiej Sali Ziemi.
Na początku na scenę wkroczył 11-osobowy zespół Dirty Band ubrany zgodnie z modą lat ’60. Już od pierwszego kawałka, który wykonany był bez otoczenia tancerzy, wiedziałam, że będziemy mieć do czynienia nie tyle z zawodowcami, co przede wszystkim z osobami, które tak jak ja gustują w muzyce z tamtych lat. Zapachniało swingiem, beztroską, wakacyjną lekkością… Nogi zaczęły same rwać się do tańca! Właśnie na to liczyłam.
W kolejnych utworach (a było ich dokładnie tyle, co w oryginalnej ścieżce dźwiękowej!) zespołowi towarzyszyła 30-osobowa grupa tancerzy z Art of Move. Niesamowite wrażenie zrobiła na mnie choreografia, która była identyczna do tej, znanej z filmu. Moje serce radowało się na widok tych samych gestów i ekspresji, które tak doskonale wykonywali w oryginale Patrick Swayze i Jennifer Grey. To piękny ukłon dla fanów Dirty Dancing i jestem wdzięczna reżyserowi, że nie próbował dodawać tu nowych aranżacji czy broń boże uwspółcześniać całej historii. Wszystko grało i wyglądało dokładnie jak w oryginale, mimo braku dialogów i ograniczonej scenografii.
Okazało się, że wcale nie trzeba wiele, by odtworzyć tak kultowe sceny jak pierwszy taniec Baby i Johnny’ego w klubie, naukę równowagi na kłodzie drzewa czy konkurs tańca. W genialny sposób zrealizowano nawet tytułowy „wirujący seks” głównych bohaterów – para przytulała się do siebie w bardzo „wymowny” sposób ukryta za podświetlonym parawanem. Było namiętnie, było gorąco – jak to w Dirty Dancing. Olbrzymie brawa należą się także operatorom oświetlenia. Chociaż szanuję tu wszystkich tancerzy to moim zdaniem na pierwszy plan przekradła się jednak muzyka, a na drugi – światło. To właśnie ono podkreślało skomplikowane figury i nastrój każdej ze scen.
Najsłabiej wypadł chyba sam finał. Owszem, początek był niezły, gdyż pokuszono się nawet o „obciachową” scenkę nawiązującą do występu siostry Baby. Potem jednak czegoś zabrakło. Orkiestra nie udźwignęła odpowiednio „Time of my life” choć w poprzednich utworach radzili sobie wyśmienicie, a tancerze, który wybiegli na korytarz pod scenę by odwzorować kultowy moment finału zupełnie zasłonili główną parę. Nie mam natomiast żalu o to, że nie udało się perfekcyjnie wykonać sceny z podnoszeniem Baby (tancerka za bardzo poleciała do przodu i gdyby nie asysta tancerzy, byłoby niezłe „bum”). Wręcz cieszę się, że ten moment akurat nie wyszedł bo pokazuje to, jak wielką trzeba mieć wprawę w realizacji tej choreografii. Poza tym to ikoniczna chwila, jedna z najbardziej rozpoznawalnych w historii kina i nikt nie wykona jej już lepiej niż Patrick i Jennifer. Ot co.
Powyżej możecie posłuchać kilku utworów zaprezentowanych podczas show. Niestety nagrywane „kalkulatorem” więc ucieszy Was tu jedynie muzyka :-). Mam jednak nadzieję, że cała relacja narobiła Wam dużego smaku na to wydarzenie. Za nami bowiem dopiero premiera. Kolejna edycja odbędzie się również w Poznaniu 21 czerwca br. Jeśli uwielbiacie Dirty Dancing nie możecie tego przegapić. Przed obejrzeniem show polecam sobie odświeżyć pamięć i obejrzeć ponownie film (sprawdź najtańsze oferty DVD i Blu-Ray).
Na koniec kilka ciekawostek o samym filmie:
- Scena, w której Jennifer Gray, stojąc plecami do Patricka Swayze, obejmuje ręką jego głowę, on zaś podtrzymuje jej ramię. Według scenariusza był to bardzo czuły i romantyczny moment, jednak wyczerpana Grey, tłumacząc się łaskotkami, nieustannie chichotała w trakcie kolejnych dubli. Coraz bardziej zdenerwowany Swayze chciał jak najszybciej zakończyć pracę i nie ukrywał złości na niezdyscyplinowaną koleżankę. Producenci zdecydowali się na włączenie tego ujęcia do filmu, choreograf filmu – Kenny Ortega – uznał zaś tę scenę za „jeden z najbardziej delikatnych i szczerych momentów filmu”
- Podobnie rzecz miała się z inną kultową sceną, kiedy bohaterowie Swayze i Gray ćwicząc wspólny taniec zaczynają skradać się do siebie na kolanach. W rzeczywistości aktorzy przygotowywali się wtedy do realizacji innej sceny i wygłupiali się na planie – włączona kamera zarejestrowała jednak ten moment, który ostatecznie znalazł się w filmie.
- Niezapomnianym „układem tanecznym” pozostała również scena, w której bohater Johny w trakcie tańca podnosi do góry Baby. Po raz pierwszy obserwujemy tę sekwencję w scenie nad jeziorem. Jennifer Grey przyznała, że moment, który znalazł się w filmie, był tak naprawdę pierwszym razem, kiedy Swayze podniósł ją do góry. Zauważcie, że w tej scenie nie ma zbliżeń. Woda w jeziorze była tak zimna, że aktorom zsiniały usta…
- W scenie w lesie, kiedy Baby uczy się utrzymywać równowagę liście drzew musiały być… pomalowane na zielono. Scenę kręcono bowiem w październiku, gdy drzewa zaczęły już zmieniać barwy na jesienne. W kilku momentach da się nawet wypatrzeć spadające liście.
- Główna rola męska proponowana była Valowi Kilmerowi, ale odmówił udziału w filmie. Ciekawe czy do dzisiaj żałuje tej decyzji…
- Patrick Swayze nie chciał w filmie żadnych dublerów i upierał się, że sam wykona wszystkie karkołomne sceny. W efekcie podczas sceny tańca na kłodzie spadł z niej na tyle nieszczęśliwie, że mocno uszkodził sobie nogę i musiał mieć spuszczaną nadmierną ilość wody z opuchlizny.
[źródło: Wikipedia i Knowable. Za udostępnienie zdjęć dziękujemy Sali Ziemi]