Tak jak ``Stranger Things`` wygrywa feerią popkulturowych barw lat '80 i amerykańskim heroizmem, tak ``Dark`` magnetyzuje brudną, europejską rzeczywistością, naturalnymi bohaterami i tajemnicą wywołującą burzliwe dyskusje.
Rzadko zdarza się nam z Grześkiem łyknąć cały serial w 3 dni. Gdyby nie praca i przedświąteczne obowiązki „Dark” pochłonęlibyśmy jednym ciągiem. Przyznaję jednak, że początek był trudny. Na tyle, że mało brakowało, a do tego serialu bym wcale nie wróciła. Irytowało mnie powolne tempo pierwszego odcinka, niemiecki język oraz rzucające się gołym okiem podobieństwa do „Stranger Things”: niewielkie miasteczko, zaginiony dzieciak, grupka przyjaciół spacerujących beztrosko po lesie, nerwowy policjant i ciemna grota, z której miałam wrażenie, że zaraz wyskoczy Demogorgon. Gdy ja chciałam już skreślić „Dark” na dobre, Grzesiek wymusił obejrzenie kolejnego odcinka. I wtedy uświadomiłam sobie, że przez głupotę przeoczyłabym najlepszy serial 2017 roku. Really. The best of the year.
Po nitce do kłębków
Mam nadzieję, że nigdzie wcześniej nie czytaliście o „Dark” bo w sieci pełno jest spoilerów, które zniszczą Wam doświadczanie tego serialu. Z rozmysłem piszę o „doświadczaniu” bo scenariusz tej opowieści jest na tyle zawiły, że bierny obserwator się tutaj zagubi. Będziecie chcieli się w niego zagłębiać, w ten rozkoszny mrok wyglądający bardzo swojsko, a nawet pauzować poszczególne sceny, by zatrzymać się na chwilę i pomyśleć, albo – jeśli oglądacie w towarzystwie – podyskutować. Czy to co widziałam jest tym, czym mi się wydaje? Czy ten bohater jest zły? O co w tym wszystkim chodzi? Kto kogo kryje? Gdy rozplączecie już jedną tajemnicę, pojawią się dwie kolejne i następne i jeszcze następne, aż do końca.
Szybko okaże się, że kłębków jest więcej niż się wydawało pierwotnie, a wszystkie razem cudownie ze sobą się zawiązują. Jestem ciągle pod wielkim wrażeniem tego, jak perfekcyjnie podano tu tak skomplikowaną z punktu reżyserii historię. Obejrzałam „Dark” drugi raz i dostrzegłam w nim więcej smaczków niż pierwotnie. I chyba już rozumiem dlaczego jest to pierwszy, niemiecki serial oryginalny Netflixa. My, Europejczycy lubimy kino ambitne, zmuszające do refleksji. Mrok, brud, naturalizm – to wszystko jest nam bliższe niż Amerykanom, którzy ewidentnie lubują się w filmach przyjemniejszych, bardziej barwnych i wysoce estetycznych. I chyba dlatego tak wielu mi bliskim osobom „Dark” podoba się bardziej niż „Stranger Things”. Jest dla nas prawdziwszy, mimo, że to wciąż gatunek SF.
O czym w ogóle jest „Dark”? Można powiedzieć, że o tajemniczym zaginięciu chłopca, które podrywa na nogi całe miasto, ukazując po drodze brudne sekrety jego mieszkańców. O desperackiej walce ojca o syna i syna o ojca. O błędach z przeszłości, które wloką się za nami przez całe życie. O pozornie nieistotnych wydarzeniach, które nas kształtują. Jest tu coś z chciwości i romansu, zazdrości i poczuciu alienacji. Choć całość łączy ze sobą wątek nadnaturalny, to jest on tak dobrze wtopiony w tło, że nie góruje nad pozostałymi sprawami, a jedynie dodaje im pikanterii i głębszego sensu.
Wolę brzydotę, jest bliżej krwiobiegu
W wielu filmach i serialach, nie tylko tych od Netflixa, od pierwszej chwili widz znajduje swoje sympatie i antypatie. Czuje, kto jest „tym dobrym”, a kto tylko takiego udaje. „Dark” nie jest pod tym względem czarno-biały. Tu nie ma skrajnie pozytywnych i skrajnie negatywnych postaci. Każdy ma za uszami coś, co wzbudza jakieś kontrowersje. Nie ma tu ludzi pięknych, ani zewnętrznie, ani wewnętrznie. Całe miasto jawi się jak tonący we własnym smutku okręt, którego nikt nie chce opuścić.
Twórcy poświęcili bardzo wiele czasu i finansów na castingi, próbując znaleźć odpowiednich aktorów. Zadanie mieli istotnie trudne, o czym przekonacie się sami oglądając serial, ale wybrnęli z tego doskonale. Zobaczymy tu młode, nieznane nie tylko nam, ale też i Niemcom twarze, które jeszcze bardziej zwiększają realizm całej opowieści. Najbardziej chyba polubiłam pana Masucciego, który gra Ulricha Nielsena, ojca zaginionego chłopca, nie tyle za szereg emocji, które okazuje w filmie, ale za słowa, które wypowiada w jednej ze scen, a nad którymi ja sama wielokrotnie się zastanawiałam – Czy kiedykolwiek myślałeś o tym, kiedy wybrałeś ten zły zakręt, który sprawił, że twoje życie stało się dokładnym przeciwieństwem tego, czego naprawdę pragnąłeś?
Ciarki na karku, czyli oprawa audio-wizualna
„Dark” kręcono kamerą Alexa 65 w rozdzielczości 6K na taśmie 65 mm. Dokładnie tego samego sprzętu użyto w „Birdmanie”, „Zjawie”i „Łotrze 1”. Najwyższej jakości kamera, zapewniająca „oskarowy” efekt rzadko jest spotykana w serialach i najpewniej to właśnie ona odpowiada za to, że „Dark” ogląda się „inaczej”. Jest bardziej filmowo, widać więcej szczegółów oraz moich ulubionych scen z centralnie umiejscowionym bohaterem i bardzo szerokim planem, a’la TPP w grach wideo. Kolorystyka jest utrzymana w szaro-burych barwach. W zasadzie jedynie żółty płaszcz jednego z bohaterów wyróżnia się na tle pozostałych postaci, jakby dodatkowo podkreślając, że to właśnie on jest tutaj najważniejszy, albo… najbardziej niewinny.
Nie bez znaczenia jest tutaj także muzyka, która już w czołówce jeży wszystkie włosy na karku i wprowadza w oniryczny klimat. Jest tutaj także kilka znanych z lat ’80 niemieckich kawałków, które z pewnością dobrze znacie.
Nie mam pojęcia ile Netflix zainwestował w „Dark”, ale z pewnością znacznie mniej niż w „Stranger Things”. Efekt końcowy, mimo zasadniczo braku efektów specjalnych, jest w moim odczuciu znacznie lepszy. „Stranger Things” wydaje się przy tym serialu fraszką lub kinem familijnym. Jedyne, czego się boję, to drugiego sezonu, który został już potwierdzony przez twórców, bo po dogłębnym przemyśleniu uważam, że pierwszy domknął się idealnie i kontynuowanie tej historii, może nie mieć już w sobie tyle uroku, co za pierwszym razem. Zawsze wolę bardziej otwarte i pozwalające na snucie różnych koncepcji epilogi, niż odkrywanie wszystkich kart na raz w akompaniamencie happy endu.
Pierwszy oryginalny, niemiecki serial Netflixa bije na głowę amerykańskie produkcje. Doskonale wyważony, trzymający w napięciu thriller, który zachwyca wielowątkowym i spinającym się w finale scenariuszem, oraz profesjonalnym montażem i nieznanymi aktorami. Dla nas to najlepsza opowieść 2017 roku.