Nienawiść. Zemsta. Okrucieństwo. Strach. W tym świecie nie ma już miejsca na miłość... Zapraszam do bezspoilerowej recenzji jednej z najważniejszych gier tej generacji.
#1. Błędne koło nienawiści

W tej części Ellie napędza tylko jedno uczucie
Nie sądziłam, że da się kiedykolwiek wywołać tak mocną immersję skrajnie negatywnej emocji. Zobaczycie tu scenę okrutną, tak przejmującą, że na chwilę zatrzyma Wam się serce i bardzo możliwe, że będziecie krzyczeć razem z Ellie. Nigdy, w żadnej grze, nie czułam do antagonisty takiej nienawiści, jak do przeciwników Ellie w „The Last of Us Part 2”. To była czysta żądza mordu, chęć wymierzenia sprawiedliwości, chęć dokonania vendetty. Przerażające? Nawet bardzo! Ale jakże niesamowite.
Ten zabieg, w gruncie rzeczy mocno przecież oklepany w filmach, w grach także pojawia się od czasu do czasu, ale dopiero dzieło Naughty Dog pokazuje jak wygląda zemsta, jak potrafi nas ukształtować i jak zniekształca całą rzeczywistość. Wchodząc w skórę Ellie przestaje się myśleć o wszystkim innym. Krok za krokiem zaciska się tylko zęby, tłumi płacz i realizuje kolejną część planu naszej pokrzywdzonej bohaterki. Nie ma tu już nawet rozgraniczenia na „ona” i „ja”. Stajemy się jednością. A jedność chce zabijać – bez litości.
Ale rzecz jasna „The Last of Us Part 2” nie jest grą o tępym rozwalaniu kolejnych głów. To znacznie cięższy kaliber. Cięższy, bo nawet, gdy zaczniemy już patrzeć szerzej, to i tak trudno nam będzie osiągnąć katharsis. Wpada się tu w misternie zaplanowaną pułapkę, rollercoaster doznań, po którym dochodzi się do oczyszczających, lecz wciąż bolesnych wniosków.
#2. Na skraju człowieczeństwa

Jesteśmy najgorszym gatunkiem zwierząt
Fani antyutopijnych wizji przyszłości wiedzą, że gdy kończy się świat, kończą się także wszystkie ludzkie odruchy. Już „The Walking Dead” pokazało, że zombie wcale nie są naszym najgorszym koszmarem. Najgorsze jest społeczeństwo pozbawione hamulców. I w tej opowieści nie będzie zatem różowo. Natkniemy się na kilka różnych grup, które znają wyłącznie jeden „złoty” środek – przemoc. Fizyczne i psychiczne tortury, kary wymierzane za brak „posłuszeństwa”, traktowanie obcych jak największego zła.
Nie ma tu żadnego obrazu, który mógłby zszokować graczy (czyli dorosłych ludzi). Bałam się, że Naughty Dog będzie próbowało pod tym względem przebić część pierwszą, ale nadal pewne tematy poruszane skądinąd przez postapokaliptyczne opowieści, tutaj nie występują. Wciąż jest to jednak bieg przez mroczną dolinę – nie tylko w kontekście tego, co zobaczycie bezpośrednio. Polecam czytać dokładnie każdy odnaleziony przez Ellie list, dziennik i notatkę – dają one pełniejszy, bardziej brutalny obraz całego uniwersum.
Jest tu wiele genialnych zabiegów psychologicznych. Nawet przed porażającym epilogiem, twórcy zmuszają nas do strasznych działań. I to może budzić kontrowersje, zdaję sobie z tego sprawę. Ale jest uzasadnione. Za jedną z najbardziej wymownych scen w całej grze uważam tę, w której Ellie wraca do teatru po wizycie w szpitalu. Jej dłonie mówią wszystko.
#3. Wielowymiarowy strach

Klikacze, nie cierpię tych paskudztw!
„The Last of Us: Part 2” nie jest takim stricte survivalem. Zdecydowanie nie trzeba się tu specjalnie przejmować amunicją, bronią czy apteczkami, bo wystarczy trochę pomyszkować po okolicy, by takowe dobra odnaleźć. Ale nadal jest to gra, w której strategia „idę na pałę!” się nie sprawdza. Przez większą część czasu będziecie zatem chodzić w ciszy, skradając się w ciemnościach, a jedynym dźwiękiem będą nawoływania wrogów z oddali, pojękiwania zarażonych lub, o zgrozo, klikanie klikaczy (najstraszniejszy dźwięk ever!).
Nie brakuje tu akcji przesyconych adrenaliną, dynamicznie filmowych, w których przecież Naughty Dog się pięknie wyspecjalizowało. Ale nawet w momentach względnego spokoju wciąż będziecie czuć oddech strachu na karku. Lokacje pełne są ciemnych, opuszczonych wnętrz, drzwi, za którymi może ktoś się czaić. Tak, jak uwielbiam w grach eksplorację, tak tutaj miałam potężnego cykora i omijałam większość piwnic, garaży i zamkniętych pomieszczeń.
Mamy tutaj pełen rozrzut różnych fobii. Są klaustrofobiczne przejścia (idealne na jump scare’y), są wysokości, od których kręci się w głowie, są gniazda pełne zarażonych. A do tego wszystkiego dochodzi ciągły lęk o naszych towarzyszów. Bo Ellie, to Ellie. Wiadomo – zniesie wszystko. Ale nigdy nie wiemy, jaki los dla naszych bliskich przygotowali scenarzyści. Atmosfera strachu mnie fizycznie męczyła, ale jednocześnie pociągała. Warto też podkreślić, że dodano kilka nowych, finezyjnych potworów (boss z podziemi szpitala – wow!), ale nadal moim zdaniem klikacze to najstraszniejsze kreatury w grze.
#4. Natura – groźna i piękna jednocześnie

Morze traw zamiast ekspresowej drogi
Swoistym bohaterem „TLOU 2” jest natura, która wydaje się cieszyć z epidemii groźnego wirusa. Lasy są w rozkwicie, trawy pokrywają beton, a roślinność wdziera się z impetem do miejskiej dżungli odbierając niejako to, co zabrali jej ludzie. Te postapokaliptyczne krajobrazy zachwycają, bo uświadamiają nam, że bez dostępu do maszyn i technologii nie mamy szans w starciu z przyrodą.

Potęga żywiołów
Zawalone autostrady, zalane dzielnice, ściany pokryte bluszczem, morza traw, samochody wsiąkające w pagórki – nikt z nas nie chciałby znaleźć się w takim świecie, ale jednocześnie trudno od niego oderwać wzrok. Fani „Fallouta”, „Drogi” czy „Księgi Ocalenia” poczują się tu jak w domu. Po takich mrocznych widokach od razu inaczej patrzy się na swoje skąpane w słońcu osiedle.

Konie to cenny środek lokomocji
Ale w „TLOU 2” słońce także występuje i sprawia, że na moment możemy zapomnieć o traumatycznych wydarzeniach. Sceny za miastem są pełne pięknych detali (wiewiórki wdrapujące się po drzewach! etc.) i udanie kontrastują z resztą przygód. W takich chwilach wręcz można pomyśleć, że ten koniec świata, wcale nie jest taki zły…
#5. Filozofia, czyli do kogo Ty byś dołączył w obliczu pandemii?

Ludzkie ostoje tak naprawdę mogłyby wyglądać
Wiem, że Naughty Dog nie mogło tego przewidzieć, ale premiera „TLOU 2” trafiła im się w najbardziej „odpowiednim” momencie. W chwili, kiedy cały świat rzeczywiście boryka się ze skutkami pandemii śmiercionośnego wirusa. COVID-19 nie sieje takiego spustoszenia jak plaga w grze, ale zobaczcie, jak od razu inaczej odbiera się pewne analogie… Mieliśmy, mamy i pewnie będziemy mieli liczne przykłady skrajnych zachowań ludzkich – część osób nadal racjonalnie unika tłumów, zakłada po wyjściu z domu maseczki, dezynfekuje dłonie, część kolokwialnie mówiąc bimba sobie ze wszystkich obostrzeń, ale zdarzyły się już zachowania agresywne, uderzające chociażby w lekarzy i pielęgniarki. Naprawdę nie musimy używać dużej wyobraźni, by stwierdzić, że w świecie „TLOU 2” też tak mogło się wszystko zaczynać.
Ugrupowania w uniwersum stworzonym przez Naughty Dog nie są oderwane od rzeczywistości. Każda z grup na swój sposób radzi sobie ze skutkami kataklizmu. Mamy tajemniczy kult starający się żyć w zgodzie z naturą, choć nie respektujący podstawowych praw człowieka. Mamy żołnierzy oddanych swojemu przywódcy. Mamy też społeczność, która po prostu stara się trzymać z boku i dbać o wspólne bezpieczeństwo. Poznając ich wszystkich nie sposób w pewnych względach oddać im racji, a także dokonać kilku refleksji związanych ze światem realnym.
„The Last of Us Part 2”, podobnie jak swój poprzednik, daje nam okazję do wielu przemyśleń, co świadczy o jej walorach filozoficzno-edukacyjnych, których dość próżno szukać w grach AAA+ (najbliżej stoi doskonały „Death Stranding”).
#6. Nie tylko akcja, czyli oddech nostalgii

Scena, którą będę pamiętać na zawsze
„TLOU2” daje nam wiele momentów, w których można złapać oddech i lepiej poznać naszych bohaterów. Retrospekcje świetnie uzupełniają nam obraz tego, co działo się pomiędzy wydarzeniami z pierwszej i drugiej części gry. Są to wyjątkowe sceny, pełne nieoczekiwanych lokacji, zabawnych dialogów i pozytywnych uczuć, które przypominają nam, że nasi bohaterowie nie są maszynami do zabijania, lecz wrażliwymi ludźmi. Jest w tym wszystkim dużo nostalgii, wspomnień i tęsknoty za poprzednim życiem – tym sprzed epidemii.
#7. Miasto, czyli jeszcze nie sandbox, ale więcej przestrzeni niż ostatnio

Najwięcej czasu spędzimy w Seattle
W przeciwieństwie do pierwszej części, która rozgrywała się niejako na terenie całych Stanów Zjednoczonych, „The Last of Us Part 2” pozwala zwiedzać głównie Seattle. W zasadzie jedynie na początku gry i kilku retrospekcjach mamy okazję zobaczyć inne lokalizacje. Różnica przebiega także w konstrukcji świata. Nadal „TLOU2” nie jest pełnoprawnym sandboxem – nie możemy poruszać się w dowolnym kierunku po całym mieście. Do dyspozycji są jednak znacznie większe obszary. Poza liniowymi momentami (głównie mam tu na myśli wnętrza budynków) zawsze mamy do wyboru kilka „ścieżek”. Krocząc przez miasto do głównego celu, nic nie stoi na przeszkodzie, by wejść do opuszczonych budynków. W takich miejscach, nazwijmy to pobocznych, czekają na nas znajdźki i warsztaty do ulepszania broni.
Miasto jest ogromne, a co najważniejsze uniknięto tu zbędnego backtrackingu. Wirtualnych wędrowców ucieszy na pewno fakt, że Naughty Dog bardzo postarało się o wierne odwzorowanie metropolii. Są tu wszystkie ikoniczne obiekty, jak Space Needle czy koło młyńskie nad zatoką. Dzięki temu opowieść staje się bardziej wiarygodna. A sprzyja też temu kolejny, mocny punkt gry, czyli…
#8. (prawie) Fotorealizm, czyli niesamowite, ile da się wycisnąć z siedmioletniego sprzętu

O, w tym domu musieli mieszkać fani planszówek!
Żałuję, że nie mogę Wam pokazać tej gry inaczej niż na skompresowanych screenach. Popatrzcie jednak na gameplaye czy streamy – „TLOU2” to absolutne mistrzostwo pod względem technicznej oprawy. Na mojej PS4, czyli sprzęcie już siedmioletnim, ten tytuł wygląda jak marzenie. Już „Assassin’s Creed: Oddysey” czy „Uncharted 4: Kres Złodzieja” pokazywały, co to znaczy gra AAA+. Ale tutaj mamy położony niesamowity nacisk na detale. Każde wnętrze wygląda inaczej. Wchodząc do opuszczonego budynku od razu widzicie, czy jest to pralnia, salon gier, księgarnia, fryzjer itd. Nawet w domach widać wiele osobistych i unikalnych rzeczy – na przykład taki stół z rozłożonym RPG-iem widziałam tylko w jednym miejscu. Każda lokacja ma swój klimat, który często podkreśla również pogoda.

Romantyzm po końcu świata
O filmowych przerywnikach i animacjach postaci nawet nie wspominam, bo Naughty Dog już dawno osiągnęło w tej dziedzinie mistrzostwo. Rozmach widać jednak właśnie w lokacjach, które odwiedza się przecież tylko raz na całą grę! Na te dosłownie parę minut musiano pracować miesiącami. Największe wrażenie zrobiła na mnie siedziba Wilków, akwarium, pewne muzeum i baaardzo wysoki hotel. Chylę czoła przed artystami tego studia i dziękuję im za te wszystkie efekty „wow”.
#9. Miłość, przyjaźń, poświęcenie

Te dziewczyny zasłużyły na miłość
Nawet nie chcę komentować irracjonalnie głupich i pełnych nienawiści komentarzy internautów, którzy (jak mniemam) nawet nie zagrali w ten tytuł bo „odrzucił” ich wątek LGBT. Tymczasem, o ironio, związek Diny i Ellie jest tu jedną z najbardziej czystych i łatwych relacji. W świecie, w którym ginie większość ludzi, płeć przestaje mieć znaczenie. Każdy patrol poza miastem, każde otarcie się o śmierć zbliża do siebie. Nie bójcie się zatem – to nie kwestia poprawności politycznej, która w chociażby produkcjach Netflixa zwyczajnie razi w oczy, ale przemyślany, dobrze napisany i sensowny wątek.
Zaskakujące okazały się jednak inne więzy, znacznie trudniejsze do przełożenia i przez to ciekawsze. Tu nie ma papierowych bohaterów – każdy kogo spotkacie, odciśnie na Was jakieś piętno. Zobaczycie znajome twarze, ale i nowych towarzyszy o skomplikowanych charakterach. A wszystko to pięknie oplata się wokół relacji dwóch najważniejszych postaci tej opowieści – Ellie i Joela.
#10. Ostatni z nas, czyli nic nie jest czarne lub białe

Najlepsze piosenki to te wyciskające łzy
Nie ma silniejszego i bardziej druzgocącego uczucia niż miłość, bo wyzwala ona wszystko inne – nienawiść, rozpacz, gniew, tęsknotę. „The Last of Us Part 2” to druzgocąca historia, która jak widać po reakcjach, mocno poróżniła graczy. Ale czyż nie jest tak zawsze wtedy, gdy kochamy bohaterów tak bardzo, że układamy dla nich jak najlepsze w naszym mniemaniu zakończenie, a potem okazuje się, że twórcy przygotowali dla nich inny los?
Ja także początkowo byłam zła na to, jak zawiązano tu akcję. Rozumiem frustrację i gniew innych graczy. Ale czy gdyby Naughty Dog nie postawiło na tak mocny przekaz, to w ogóle ktokolwiek miałby jakieś rozważania po zakończeniu fabuły? Czy przeżywalibyśmy tę historię w taki sam sposób? Czy w ogóle naszłyby nas jakiekolwiek refleksje? Będę murem broniła wizji obranej przez Neila Druckmana, bo choć jest ona bolesna, to stanowi idealne podsumowanie całości.
Nic nie jest tu czarne lub białe. To oczywista prawda, ale w „TLOU2” podana w sposób nieoczekiwany, szarpiący duszę i układający się w melodię, której z pewnością do końca życia nie zapomnę.