Myślę, że czasami spędzamy tyle godzin przy grach typu „Wiedźmin”, „Red Dead Redemption”, czy „Assassins’s Creed”, że mnóstwo interesujących produkcji przemyka nam koło nosa. Sam łapię się na tym, że lubię czyścić mapę, a to niestety zajmuje sporo czasu. Warto co jakiś czas oderwać się od tych ogromnych tytułów, bo możemy nie zwrócić uwagi na takie perełki jak np. „The Banner Saga.”
Gra pierwotnie ukazała się w 2014 roku, jednak w zeszłym roku pojawiła się już trzecia jej odsłona. Nie ma tu jednak mowy o odcinaniu kuponów, bo „The Banner Saga” od samego początku była planowana jako trylogia i każda kolejna część jest bezpośrednią kontynuacją poprzedniej. Recenzja i opis gry będzie dotyczył jedynie pierwszej odsłony, jednak z tego co zdążyłem się zorientować to kolejne części nie wywracają drastycznie żadnego elementu rozgrywki. Mam nadzieję, że uda mi się Was przekonać do tego wyjątkowego tytułu.
„The Banner Saga” to gra RPG
Najprościej zaklasyfikować tę produkcję do tego właśnie gatunku, choć według mnie jest to dla niej dosyć krzywdząca droga na skróty. Owszem, znajdziemy tu wiele elementów z których słyną gry RPG, ale nie stanowią one sedna rozgrywki, tylko są jednym z kilku filarów. Przede wszystkim zapomnijcie, że znajdziecie tu rozbudowane drzewko umiejętności czy wiele różnych klas postaci do wyboru. Każdy bohater jest określany tylko za pomocą kilku statystyk i w swoim inwentarzu może posiadać tylko JEDEN przedmiot. RPG dla ubogich? Być może, ale „The Banner Saga” nie potrzebuje niczego więcej.
Jest to tytuł, który wymyka się prostym klasyfikacjom, dlatego też bardziej rozbudowane elementy RPG mogłyby niepotrzebnie zakłócić idealną równowagę pomiędzy poszczególnymi filarami tej gry. Wpływa to też na szerszą grupę odbiorców, bo jest to produkcja w której nie musimy zastanawiać się przez długi czas którą umiejętność postaci rozwinąć. Jest ich w sumie pięć i każda dotyczy walki, ponieważ elementy RPG dotyczą głownie tego aspektu. Są to: siła, obrona, wola, wysiłek oraz przełamanie pancerza. Pierwsze dwie są oczywiste, bo determinują z jaką siłą postać może zaatakować i do jakiego stopnia się bronić. Podczas walki do polepszenia naszego ataku dodajemy punkty woli – im więcej ich mamy, tym częściej można z nich skorzystać. Z tym aspektem powiązana jest też wartość wysiłku, bo im lepiej go rozwiniemy, tym więcej punktów woli możemy wykorzystać jednorazowo. Ostatni współczynnik, czyli przełamanie pancerza określa jak mocno jesteśmy w stanie naruszyć wartość obrony przeciwnika.
Jak widać nie ma tego zbyt wiele. Dodam jeszcze, że każdy z bohaterów może rozwijać się do maksymalnie 5 poziomu. Awansujemy postać wykorzystując punkty sławy, które pełnią funkcję standardowych punktów doświadczenia. Zdobywamy je albo wygrywając walki albo podejmując pewne decyzje w trakcie gry. Oczywiście bohaterowie mają też swoje umiejętności specjalne a większość z nich jest zdecydowanie warta uwagi. Elementy RPG w „The Banner Saga” choć nie są mocno rozwinięte, to jednak doskonale współgrają z resztą produkcji. Dzięki temu, że postaci mają tylko kilka współczynników do rozwoju nie panuje chaos podczas ich awansu, a mimo tego nie raz zastanowimy się w którym kierunku pójść, ponieważ przy każdym nowym poziomie mamy tylko 2 punkty do rozdysponowania czyli jedynie 10 na całą grę.
„The Banner Saga” to gra o fabule i o klimacie
To kwestia, która mnie niezmiennie zadziwia w tej grze. Podobnie jak z elementami RPG, nie ma tu jakiejś wielowątkowej, zakręconej fabuły, która rzuci nas na kolana i nie pozwoli zapomnieć o grze przez długie tygodnie. Jednak sama koncepcja świata jest już niezmiernie intrygująca. Zapomnijcie o ratowaniu kraju czy o standardowej drodze od chłopca do superbohatera. W „The Banner Saga” walczymy o przetrwanie. Ze światem stało się coś dziwnego. Bogowie umarli, a słońce zawisło na nieboskłonie i nie chce zajść. Dodatkowo kraina została zaatakowana przez śmiercionośne istoty zwane Drążycielami. Sytuacja jest nieciekawa i ten motyw walki o każdy kolejny dzień jest w tej grze mocno widoczny.
Wielkie brawa należą się twórcom za kilka aspektów. Przede wszystkim choć podstawą do świata przedstawionego są motywy wikingów, to jednak udało się stworzyć swój własny mikrokosmos z oryginalnymi zależnościami. Fabuła skupia się wokół ludzi i varlów, czyli gigantów z rogami. Jedni i drudzy w przeszłości toczyli ze sobą wojny, jednak gdy niebezpieczeństwo ze strony Drążycieli staje się coraz bardziej realne muszą spróbować ze sobą współpracować. „The Banner Saga” opowiada swoją historię za pomocą wielu różnych postaci. Każda z nich jest inna – jednym się będzie kibicowało, inne najchętniej by się ukatrupiło. Ich wzajemne relacje i rozmowy są podstawą w tej grze. To właśnie wtedy poznajemy całą fabułę. Co ciekawe, nic tu nie jest podane na tacy. To my sami musimy odkryć historię tych dwóch ludów i trudne zależności między nimi. Przebijając się przez sporą ilość tekstu (bo w grze niemal w ogóle nie ma podkładanych głosów) poznajemy naszych bohaterów i rozwijamy ich.
Choć „The Banner Saga” jest grą w dużej mierze liniową, bo ma za cel opowiedzieć pewną historię, to w trakcie rozgrywki w bardzo wielu miejscach mamy wpływ na to jak ta fabuła się potoczy. Czy wszyscy bohaterowie przetrwają? Czy niektórych pozbędziemy się po drodze? Czy będziemy bardziej dobroduszni, czy też po prostu zaczniemy patrzeć tylko na swoich pobratymców? Zaskoczony jestem jak często gra stawiała mnie przed trudną sytuacją. Opcje dialogowe, które mamy do wyboru nie zawsze są takie oczywiste i nie raz okazało się, że skutki mojej decyzji były zupełnie inne niż podejrzewałem.
Gra każe nam żyć z podjętymi decyzjami głownie dlatego, że nie mamy możliwości samodzielnego zapisu gry. Co więcej, nigdy nie wiemy kiedy dokonuje się zapis automatyczny. Zdarzało mi się, że chcąc inaczej rozegrać pewną sytuację musiałem na nowo przechodzić dobre pół godziny gry. Nie każdemu to rozwiązanie pasuje, ale nie da się ukryć, że wymusza to zastanowienie się dwa razy nad wyborem, który się podejmie. „The Banner Saga” w wielu miejscach nie wybacza błędów. Może być tak, że pewne konsekwencje poznamy dopiero po jakimś czasie i wtedy nie zostaje nic innego tylko się z nimi pogodzić. Co ciekawe, z tym nieco bezlitosnym podejściem świetnie kontrastuje grafika, która przypomina kreskówki z lat 90-tych. Ten komiksowy styl idealnie pasuje do klimatu baśni czy też legendy, którą tworzymy.
„The Banner Saga” to gra drogi
Jest to chyba najbardziej oryginalny aspekt w tej produkcji. Większość czasu w tej grze spędzimy wędrując, jednak nie tak standardowo jak w innych grach RPG. Nasi bohaterowie należą do dwóch karawan, których losy poznajemy naprzemiennie. W trakcie podróży widzimy z oddali jak nasi tułacze przemierzają kolejne krainy szukając schronienia przed Drążycielami. Co ciekawe, nie mamy żadnego wpływu na kierunek w którym pójdzie karawana – to jest już z góry ustalone. Nasza rola sprowadza się do obserwacji i dbania o to żeby po drodze zginęło jak najmniej osób. Niesamowite jest to jak bardzo emocjonujący może być ten aspekt rozgrywki.
Obserwując podróż naszej karawany mamy dostęp do kilku informacji. Są to dni podróży, ilość osób, morale panujące w grupie, aktualnie zdobyte punkty sławy oraz na ile dni starczy pożywienia. I tu doszliśmy do najważniejszego aspektu tej części gry. Dana liczba zapasów determinuje jak długo karawana może podróżować zanim jej członkowie zaczną umierać z głodu. Najlepsze jest jednak to, że nigdy nie wiadomo ile dni zajmie podróż od jednej osady do drugiej, a po drodze w żaden sposób nie możemy samodzielnie wytwarzać żywności. Często zdarza się, że ze zniecierpliwieniem patrzymy na ekran wyczekując najbliższej osady i patrząc na ubywające zapasy. W trakcie gry możemy je zdobyć na dwa sposoby: w trakcie niektórych losowych wydarzeń albo w kupując w osadach.
Nie raz staniemy przed wyborem czy może okraść kupca spotkanego w drodze albo czy może zaufać nieznajomym, którzy obiecują nowe zapasy. Niektóre spotkania mogą rozwinąć się dla nas bardzo dobrze, ale inne z kolei potrafią zakończyć się np. kradzieżą reszty naszej żywności. Jednak najważniejszym sposobem zdobywania zapasów są osady i tutaj znowu wracają punkty sławy, które służyły do rozwoju bohaterów. Otóż okazuje się, że są one również formą waluty dzięki którym możemy kupować nie tylko żywność dla karawany, ale również przedmioty dla naszych postaci (te z kolei można zdobywać też podczas różnych wydarzeń w drodze i po walkach z przeciwnikami). Może jest to nieco dziwne rozwiązanie, ale świetnie potęguje napięcie gdy musimy wybierać między zapasami na nieznaną długość drogi a rozwojem postaci.
Ostatnią ważną opcją jaką mamy podczas podróży to możliwość rozbicia obozu. Nie możemy w nim co prawda produkować żywności, ale mamy możliwość awansowania postaci oraz odpoczynku, co przydaje się gdy któryś z bohaterów odniesie rany na polu walki lub gdy podupadnie morale karawany. Trzeba jednak pamiętać, że czasem musimy na to poświęcić aż kilka dni a liczba zapasów nieubłaganie spada w dół.
„The Banner Saga” to gra taktyczna
Mamy więc tytuł zawierający elementy RPG, przygodówki, survivalu. Czego jeszcze brakuje? Walki rozgrywającej się w systemie turowym. I tu ponownie byłem zaskoczony tym jak świetnie on funkcjonuje i jak mocno jest powiązany z wcześniejszymi filarami. „The Banner Saga” oferuje tutaj kilka rozwiązań z którymi wcześniej się nie spotkałem. Przede wszystkim każda z postaci (obojętnie czy nasza czy przeciwnika) wykonuje swój ruch naprzemiennie. Gdy przykładowo jest 6 na 6, to każdy po kolei ma swoją fazę aktywacji i zaczynamy od nowa. Ale kiedy np. naszych bohaterów jest 6 a u wroga zostały jedynie 2 postaci to ten ruch naprzemienny cały czas występuje. Wymusza to zupełnie inną strategię na polu walki. Szybkie uśmiercanie łatwiejszych przeciwników rzadko kiedy się opłaca, bo w ich miejsce częściej będą aktywowały się te silniejsze, które pozostały na planszy. W większości wypadków o wiele bardziej opłaca się pozostawianie wrogów na skraju zniszczenia po to żeby przeciwnik tracił na nie swoje tury. Inna mechanika walki występuje jedynie wtedy gdy na polu bitwy zostanie tylko jedna postać którejś ze stron.
Również sam motyw atakowania został bardzo ciekawie pomyślany. W trakcie walki zarówno nasze jak i wrogie jednostki determinują dwie cechy – obrony oraz ataku. Ta pierwsza określa jak silne ciosy postać jest w stanie przyjąć, natomiast druga odpowiada za siłę z jaką sama jest w stanie zaatakować. Co ciekawe, wartość ataku odpowiada też ilości punktów życia, więc jeżeli ktoś straci wszystkie punkty ataku to automatycznie zostaje wyeliminowany z gry – wróg jest zniszczony, a nasz bohater nieprzytomny i dostaje ranę. Bardzo często atakując musimy podejmować decyzję co lepiej zrobić – osłabić pancerz czy wartość ataku. Przykładowo przeciwnik dysponuje 15 punktami pancerza i 12 punktami ataku. Podchodząc do niego musimy wybrać: umniejszyć obronę dzięki czemu późniejsze ataki będą skuteczniejsze? A może spróbować trafić w wartość ataku przez co przeciwnik zaatakuje z mniejszą siłą i jednocześnie straci pewną pulę punktów życia? To z jaką skutecznością uda się atak na jedną z tych dwóch wartości determinuje nasza siła ataku oraz umiejętność przebicia pancerza. Brzmi to może skomplikowanie, ale gra w bardzo prosty sposób informuje nas który atak jest w danej chwili skuteczniejszy. Pamiętajmy tylko, że do każdego z nich możemy użyć punktów woli, które go wzmocnią, a to z ilu z nich skorzystamy determinuje stopień rozwoju umiejętności wysiłku. Widzicie jak ładnie to się układa z rozwojem postaci?
Jednak żeby nie było zbyt nudno przed rozpoczęciem walki możemy wybrać maksymalnie 6 bohaterów, którzy wezmą udział w walce. Dzięki temu można za każdym razem zmieniać drużynę i pozwolić każdemu się wykazać. Tym bardziej, że większość z postaci ma naprawdę ciekawe umiejętności specjalne (część wrogów też je ma). Niektórzy potrafią oznaczyć ofiarę i każdy z naszych, który stoi przy tym wrogu automatycznie go atakuje. Inni mogą wykonać serię kilku ciosów, które trafiają zarówno w pancerz, jak i w wartość ataku. Jeszcze kolejni zaznaczają teren płonącym olejem, który stanowi pułapkę dla wroga lub potrafią dwuręcznym mieczem zaatakować kilku przeciwników wokół siebie. Obserwowanie różnych kombinacji walki jest naprawdę fascynujące, jednak trzeba pamiętać, że każde użycie zdolności specjalnej kosztuje punkty woli. Na szczęście te również w pewnym momencie mogą się odnawiać jako nagroda za pokonanie przeciwnika w walce. W „The Banner Saga” pomyśleli o wszystkim.
Za każdego pokonanego wroga dana postać otrzymuje punkt. Gdy zabije odpowiednią ich ilość może awansować na kolejny poziom wydając te punkty sławy, które zdobywa się w trakcie podróży karawany oraz na zakończenie bitwy. Biorąc pod uwagę jak bardzo te punkty są istotne nie raz staniemy przed dylematem: czy zaryzykować drugą potyczkę z rzędu czy też się wycofać? Punkty sławy zawsze się przydają, ale nie będziemy mieli możliwości zmiany drużyny ani uleczenia ich w obozie co zawsze kosztuje czas i zapasy. Wszystkie filary tej gry idealnie ze sobą współgrają.
Czy „The Banner Saga” ma wady? Oczywiście. Czasami dialogi między postaciami są nieco zbyt krótkie i nie zawsze idzie wyłapać za pierwszym razem kto, z kim i dlaczego. Również sama kwestia zapisu nie każdemu przypadnie do gustu. Nie da się jednak ukryć, że podnosi to adrenalinę. Problem pojawia się również na polu walki, bo z racji widoku izometrycznego są czasami kłopoty z rozszyfrowaniem kogo się aktualnie atakuje i jakie mu zostały wartości ataku czy pancerza. Nie do końca też przemyślano możliwość podejrzenia kolejności ruchów przeciwnika. Co prawda możemy zawsze spojrzeć który wróg się aktywuje jako następny, ale gdy kilku z nich stoi obok siebie trudno to rozszyfrować, ponieważ nie są oni zaznaczeni w tradycyjny sposób.
Pomijając jednak te pewne niedoróbki, to „The Banner Saga” jest grą wybitną do której zachęcam każdego kto ma ochotę odpocząć od wielkich, kasowych produkcji i zagrać w nietuzinkową i oryginalną produkcję. Szczerze polecam i sam za chwilę wracam do kolejnego rozdziału przygód mojej karawany.