„Jeśli fałsz może aż tak bardzo upodobnić się do prawdy – któż może być do końca pewny swego szczęścia?” – jeden z moich ulubionych cytatów z „Frankensteina” stanowi dobre preludium do nietuzinkowej gry Sama Barlowa. „Telling Lies” zachwyci tych, którzy w elektronicznej rozrywce nie tylko chcą przeżyć dreszcz emocji, ale także znaleźć okazję do refleksji.
Piękna cam-girl z francuskim akcentem rozkosznie przeciąga się na łóżku, pytając czy nie chcę jej ugryźć. Zmęczona, ale pogodna blondynka opowiada o kolejnym ciężkim dyżurze w pracy. Młodziutka mulatka w jednej scenie podśpiewuje w szlafroku i mówi, że za mną tęskni, by w kolejnym kadrze rzucić mi przez łzy, że jestem skończonym palantem. Przystojny mężczyzna z brodą opowiada mi na dobranoc bajkę pełną symboli. To znaczy – nie mi. Komuś. Ale dzięki temu, że całość obserwuję z perspektywy rozmówcy wideokonferencji mam wrażenie, że ich słowa kierowane są do mnie.

Logan Marshall-Green po raz pierwszy udowadnia, że jest świetnym aktorem
Ta iluzja pryska bardzo szybko, bo po pierwsze nie są to rozmowy w czasie rzeczywistym, po drugie – nie mam na nie najmniejszego wpływu, a po trzecie – zupełnie nie słyszę tego, co odpowiada druga strona. To nagrania z laptopów i smartfonów przetykane ciszą, w trakcie której bohater lub bohaterka słucha swojego rozmówcy. Zupełnie tak, jakbym podsłuchiwała lub czytała dialog wyłącznie jednej strony. To dziwne, ale wbrew pozorom wcale nie takie trudne do przetworzenia.
Z kontekstu można się przecież sporo domyślić prawda? Z emocji widocznych na twarzy. Uniesionych brwi, zaciskających się zębów. Z gestów. Tu w zasadzie nie ma miejsca na dwuznaczności. Ale gdyby się pojawiły, gdybym jednak chciała bardzo rozwiać niejasności, to mogę to zrobić. Wystarczy… wpaść na słowa, których nie słyszę.
Symulator NSA

Cała gra przypomina pulpit komputera
Podobnie jak w „Her story” tak i tutaj nie wiemy ani kim jesteśmy, ani jaki jest nasz cel. Nie ma tu żadnego prowadzenia za rękę, czy sugestii, co należy zrobić. Z krótkiego filmu wprowadzającego (uwaga, wszystkie sceny są faktycznymi filmami, nie renderowanymi cutscenkami) da się jednak wywnioskować, że jesteśmy agentką, która przeszukuje na swoim komputerze w domu dysk zewnętrzny z zapisanymi danymi agencji NSA. Dzięki oprogramowaniu Retina możemy oglądać te nagrania lecz nie w formie tradycyjnego systemu plików. Zamiast podziału na katalogi i foldery Retina pozwala obejrzeć maksymalnie 5 filmów, w których transkrypcji pojawiają się wskazane przez gracza słowa.
I to główna część zabawy, od strony mechanicznej. Ot, próbujemy wpaść po jakim słowie lub zdaniu odnaleźć klipy, które rzucą na całą historię więcej światła. Możemy dodawać własne tagi, ale kluczem jest jednak sprawne wyszukiwanie. Jeżeli chcemy zobaczyć sekwencje z miłosnymi wyznaniami, to nie wpisujemy „miłość” tylko „Kocham Cię” itd.
W teorii nie brzmi to jakoś fascynująco, ale „Telling Lies” jak sama nazwa wskazuje musi dotyczyć kłamstw. Podświadomie wiemy, że obrazki, które oglądamy, że słowa, które padają z ust postaci mogą nie być prawdą. Tylko co nią jest? I co łączy czterech bohaterów? Pierwsza godzina gry to trochę błądzenie po omacku. Sprawdzamy każde imię, odkrywamy relacje. I – ponieważ nagania opatrzone są datami i godzinami – próbujemy uporządkować w głowie kolejność chronologiczną wydarzeń.
W mechanicznym aspekcie to już wszystko. Nie ma celu, nie ma zadań, nie ma innych interakcji (no, nie liczyć możliwości układania pasjansa). Końcowy etap gry odblokowuje się po pewnym czasie i by uniknąć spoilerów powiem tylko, że jest on zbliżony do tego z „Her story”. To znaczy, że nikt nas nie rozlicza z tego, co tu zrobiliśmy. Nie podejmujemy żadnej decyzji. Satysfakcją dla gracza jest w tym przypadku połapanie się w opowieści – ułożenie z tych puzzli jednego obrazka.
To, czego szukam w grach

W grze wykorzystano ponad 10 godzin nagrań
Gdyby „Telling Lies” było filmem lub książką powiedziałabym, że jest to obyczajowa opowieść z wątkiem sensacyjnym, ale osadzona w twardej rzeczywistości (na pewno nie thriller jak mówią reklamy). Nie ma tu niczego, co wydawać by się mogło przekombinowane czy niedorzeczne. Żadnych widowiskowych pościgów samochodowych czy scen walki. Ludzie potrafią zmienić swoje życie w ciągu jednego dnia, a co dopiero może się wydarzyć na przestrzeni 2 lat? Nagrania obejmują właśnie taki zakres i choć zdarzają się tu świetne twisty, to liczcie się z tym, że w większości będziecie przebijać się przez codzienne rozmowy bohaterów, ich obawy i troski. Niektóre z nich okażą się zbędne do Waszego śledztwa, ale czy każdy z nas prowadzi istotne rozmowy? Poza tym sporo tych „zapchajdziur” pięknie rysuje nam charakter postaci.
Aktorzy spisali się wręcz wybornie (zwłaszcza Marshal-Green) i bardzo szybko można zapomnieć o tym, że nie są to nagrania prawdziwych ludzi. Każda postać skrywa jakąś tajemnicę i próbując je rozwikłać bawiłam się tu wyśmienicie. Z perspektywy czasu doceniłam też wizualne pogłębienie immersji zabiegiem ciągłego prezentowania odbicia agentki na ekranie. Gdy wpisywałam coś na klawiaturze, ona również wyglądała jakby pisała. Co pewien czas za jej plecami dochodziło do drobnych zdarzeń. Była ciągle obecna, tak jak ja. Stałam się nią.

Niektóre rozmowy mają bardzo intymny charakter
W grach szukam głównie intrygujących historii (a tutaj takowa występuje), ale także jakiejś oryginalności. Czegoś co wychodzi poza schemat, próbuje dotrzeć do gracza na głębszym poziomie. „Telling Lies” zdecydowanie daje do myślenia już poprzez swoją formę. Czy to tak właśnie wygląda? Czy w naszym życiu prywatność jest tylko iluzją? Sam Barlow skupił się tu co prawda wyłącznie na połączeniach wideo, a więc rzadko występującej komunikacji, ale dzięki temu mógł przekazać całe mnóstwo emocji, które nie wybrzmiałyby w mailach czy czatach tekstowych.
No i do tego liczne pytania pojawiające się w naszych głowach w trakcie gry. Czy ja też postąpiłbym tak samo? Czy potrafiłbym tak perfekcyjnie kłamać? Komu bym zaufał? Jedyne, co projektantowi tu nie wyszło tak do końca, to interfejs, który mógłby mieć choćby lepszy system przewijania nagrań (lub w ogóle opcję przewinięcia od początku jednym kliknięciem). To jednak da się przeżyć przez te 4 godziny gry, bo tyle mniej więcej zajmuje rozgrywka.
„Telling Lies” zbiera skrajne opinie od graczy, zdobywając przy tym sporą ilość nagród za pomysł i scenariusz. Nigdy nie poleciłabym tej gry każdemu, ale jeżeli zależy Wam na nietuzinkowym przeżyciu, macie w sobie detektywistyczne zacięcie, lubicie psychologiczne dramaty i może nawet bardziej opowiadacie się za medium filmowym niż growym, to zdecydowanie warto się przez tą historię przebić.
Za udostępnienie gry do recenzji dziękuję mojemu przyjacielowi Robsonowi, który tym giftem zrobił mi dzień