Któregoś dnia dziewczyna imieniem Kay budzi się w ciele potwora leżącego na łódce. Nieznane jej miejsce otacza zewsząd woda, a ona sama nie pamięta nic ze swojej przeszłości. Kim jest, jak się tu znalazła i dokąd zmierza? Na te pytania przyjdzie graczowi odpowiedzieć w ``Sea of Solitude`` niemieckiego studia Jo-Mei Games.
„Sea of Solitude” ujęło mnie już na pierwszym zwiastunie pokazanym na targach E3 2018. Samotność, potwory, surrealistyczna stylistyka – zanosiło się na kolejną po „Journey” czy „What Remains of Edith Finch” perełkę. Czy finalnie tytuł zasługuje, by wymieniać go tuż obok najlepszych gier swojego rodzaju? Zdecydowanie tak! I bardzo boli mnie widok w sieci tylu niepozytywnych recenzji na jego temat. Nie wiem, co się dzieje w branży recenzenckiej, ale mam wrażenie, że oczekiwania w stosunku nawet do takich niewielkich gier, są bardzo rozdmuchane. Zamyka się oczy na to, co tutaj najważniejsze, czyli na warstwę emocjonalną i przekaz, a skupia na mechanice, która jest tylko środkiem do snucia opowieści.
„Sea of Solitude” zarzuca się schematyczność i mało urozmaicony gameplay. To straszna bzdura. Wiele gier oferuje zbliżony lub nawet bardziej ograniczony sposób sterowania i nikt się tego nie czepia. W „Limbo” mogliśmy tylko skakać i przełączać dźwignie. W „Gone Home” poruszać się po domu i czytać. A tutaj robimy jednak znacznie więcej… Nie wiem, może to kwestia wieku i tego, że wychowałam się na grach, które nie musiały mieć żadnych wodotrysków, by bawić. A może to tylko kwestia preferencji – cenię prostotę, minimalizm i coraz bardziej – krótkie formy. Jeżeli Tobie, drogi czytelniku, zależy na czymś innym to nie trać czasu na dalsze czytanie. To nie będzie gra dla Ciebie.
Samotność wśród tłumu
Dorastałam na przełomie zderzenia epok. Zdążyłam przekonać się, że internet i liczne komunikatory, które powinny zbliżać ze sobą ludzi, nie pomagają w walce z własnymi demonami. Nie ma znaczenia, czy wokół Ciebie będzie tuzin rzeczywistych istot, czy milion wirtualnych, dostępnych na wyciągnięcie ręki. Samotność nie oznacza bycia samemu, bo samotnym jest się najczęściej wśród tłumu. Z bardzo wielu, różnych, indywidualnych powodów. To tak, jak z depresją – możesz się w tym stanie uśmiechać, chodzić do pracy i szkoły i nikt nie zauważy, że jesteś w środku pusty i pozbawiony chęci do życia.
„Sea of solitude” w metaforyczny sposób opowiada nam o różnych przyczynach i skutkach samotności. O ignorancji, egoizmie, bagatelizowaniu problemów drugiej osoby, wyśmiewaniu inności, poświęceniu, utracie własnego ja, poszukiwaniu sensu. Mierzymy się kolejno z różnymi potworami, razem z bohaterką robiąc własny rachunek sumienia. Demony, jakie Kai napotyka na swojej drodze wypominają jej to, co zrobiła lub czego nie zrobiła. To echa przeszłości, które dopiero teraz, w tym dziwnym surrealistycznym świecie podświadomości nabierają dla dziewczyny sensu.
Czyż nie jest tak często w życiu, że dopiero w obliczu tragedii zdajemy sobie sprawę z tego, że swoimi słowami lub czynami, mogliśmy sami do niej doprowadzić? Bezrozumnie wypowiedziane słowa mogą kogoś ranić, tak samo jak brak reakcji. „On mnie nigdy nie słucha”. „Wszyscy ciągle coś ode mnie chcą”. „Opowiesz mi później, teraz nie mam czasu”. Słuchając takich dialogów na pewno coś Was także zakłuje w środku. Może przedstawione tu scenki nie będą niczym odkrywczym. Może niekiedy odniesiecie wrażenie, że są zbyt wydumane albo przekombinowane. Odbiór tej gry, na poziomie emocjonalnym, będzie zależał od Waszych własnych doświadczeń życiowych.
To nie jest pozycja, która wzrusza. Raczej skłania do refleksji. Niektórym osobom może być jednak ciężko utożsamić się z główną bohaterką, jeżeli nie znajdą z nią żadnego wspólnego punktu odniesienia. To trochę jak z „Life is Strange” – nie każdego porwie opowieść o nastoletnich problemach, jeżeli sam podobnych nigdy nie przeżył.
Zatopiony świat
Woda to symbol uczuć, więc nic dziwnego, że w świecie gry jest jej najwięcej. Widzimy tutaj jej różne oblicza – turkusową, spokojną taflę, rozstępujące się morze, które ujawnia sekrety, a także mroczną, głęboką toń skrywającą w sobie prawdziwe potwory. To świat pełen kontrastów, którego eksploracja daje sporą przyjemność. Pod względem artystycznym gra zachwyca. Pastelowa kolorystyka potrafi w mgnieniu oka zmienić się w ciemną i przerażającą, a słoneczny krajobraz zasłonić się burzą. Dzięki temu opustoszały świat Kai wcale nie wydaje się statyczny.
Projekty potworów są świetne, zwłaszcza spodobał mi się tzw. wieloryb – postać półkobiety z długimi włosami, półryby, która pływa blisko naszej protagonistki i próbuje ją pożreć za każdym razem, gdy ta wpadnie do wody. Poziomy są także urozmaicone zarówno pod kątem kolorystyki, jak i wyzwań, z którymi trzeba się w nich zmierzyć. Kai nie tylko pływa w łódce. Dziewczyna będzie przemierzać też wnętrza budynków, które stanowią odniesienia do pewnych postaci i sytuacji.
Z grafiką świetnie koresponduje też dynamiczna muzyka. Za każdym razem, gdy Kai znajduje się w niebezpieczeństwie groźnie ona dudni – już sam ten dźwięk przerażał mnie bardziej niż potencjalne spotkanie z wielorybem. Podobałmi się także voice acting. Aktorzy zostali bardzo dobrze dobrani i wypowiadali swoje kwestie z odpowiednimi emocjami. Pod kątem audiowizualnym „Sea of Solitude” to przemyślana koncepcja, która ucieszy wszystkich fanów lekkiego surrealizmu.
Trochę zręczności, trochę eksploracji
Na samym początku gry świat dookoła Kai jest szary i przygnębiający. Dopiero, gdy dziewczyna spotyka świetlistego duszka, który nadaje jej pewnej mocy, zyskuje ona konkretne umiejętności. Po pierwsze Kai nigdy się nie zgubi, ponieważ może wezwać światło, które zawsze wskaże jej drogę. Po drugie, od pewnego momentu będzie ona wstanie wessać ciemne zanieczyszczenia. Naszym zadaniem jest głównie eksploracja – odkrywanie ścieżek do konkretnych miejsc i unikanie konfrontacji po drodze. Czarna woda jest zawsze niebezpieczna z uwagi na wspomnianego już pływającego w niej potwora. Dlatego sporo jest tutaj takich klasycznych, platformowych sekwencji zręcznościowych.
Jest też miejsce na uciekanie przed ciemnymi duchami, a raczej na wyprowadzanie ich w pole, czy też posługiwanie się tarczą. Do tego mamy jeszcze dwa rodzaje znajdziek – mewy i listy w butelce, które rozszerzają naszą wiedzę o danych sytuacjach. Absolutnie nie można powiedzieć, by gra nudziła w którymkolwiek momencie. Każdy rozdział przynosi coś nowego. Może jedynie szkoda, że nie pokuszono się tutaj o zagadki logiczne lub jakieś trudniejsze wyzwania, ale z drugiej strony taka była najwyraźniej intencja twórców. „Sea of Solitude” ma poważny temat, zatem mechanika musi być uproszczona i bardziej sprzyjająca relaksacji.
Te 6 godzin gry w zupełności wystarcza, by nasycić się całością. Każdy kto szuka odskoczni od ratowania świata i wysokobudżetowych gier akcji, a ma ochotę przeżyć obyczajową, oniryczną przygodę powinien dać „Sea of Solitude” szansę.
Za udostępnienie gry do recenzji dziękuję EA Polska
P.S. Cytaty pod zrzutami ekranu pochodzą z utworów Harukiego Murakami, Edwarda Stachury, Antoine de Saint-Exupéry i Tove Jansson.