W internecie ludzie często się z niej nabijają. Jest to słowo zbyt często nadużywane, by nie wiązało się już z ludzką znieczulicą. Ot, taki zamiennik jesiennej chandry i chwilowej apatii... Prawdziwej depresji często nawet nie można zauważyć - ona kiełkuje w człowieku i zżera go od środka, do momentu, w którym nie pozostaje już nic, prócz cielesnej powłoki. Parę lat temu dopadł mnie ten potwór i walczyłam z nim przez kilka miesięcy. ``Indygo`` przypomniało mi tamte chwile. Miejscami miałam wrażenie, że czytam własne myśli...
Kiedy w wieku 18 lat przeżywałam swoją pierwszą miłość zakończoną wcześniej niż bym tego chciała wydawało mi się, że życie nie ma sensu, że nigdy nie spotka mnie już nic dobrego i że moje serce już nigdy nie otworzy się na drugą osobę. Cierpiałam, jak każda nastolatka i choć miałam wrażenie, że nastąpił koniec świata to dopiero znacznie później zrozumiałam, że te uczucia nijak miały się do rzeczywistych problemów wieku dorosłego. Depresja nigdy nie przychodzi nagle i nigdy tak samo. Czasem myślę, że jest jak przyczajony w kącie cień, który rozrasta się w pokoju, gdy się na niego spogląda nocą, w ciemności. Mnie ten cień omamił w momencie, w którym wiele osób myślało, że jest u mnie lepiej niż kiedykolwiek. Mieszkałam z kochaną osobą, w maleńkim, własnym mieszkaniu na poddaszu, miałam jak na swój wiek nieźle płatną pracę i kontakty z wieloma ludźmi. A jednak w środku czułam się jak nieżywa, kompletnie pusta i pozbawiona perspektyw.
Skutek ważniejszy niż przyczyna
„Nie wiem o co mi chodzi… Jestem tak strasznie zmęczony… Nic mi się nie chce…Dlaczego nie mogę być kimś innym?” – gdy Tomasz, bohater gry „Indygo” pisze w swoim pamiętniku te słowa, okropny gul podchodzi mi do gardła. Ileż to razy, męcząc się z depresją miałam takie same myśli. Ileż to razy leżałam także na łóżku wpatrując się w sufit, czekając w bezruchu na zachód słońca i płacząc bezgłośnie, że jutro znowu wszystko zacznie się od nowa. Pamiętam doskonale huśtawki nastrojów, płacz wywołany błahostkami, fizyczne bóle brzucha, napady agresji, brak chęci do mycia się i wychodzenia z domu, jedzenie z trudnością jednego posiłku dziennie, widzenie w swoim odbiciu w lustrze beznadziejnej i przegranej osoby.
Tomasz jest już w bardzo zaawansowanej fazie choroby – w momencie, w którym świadomie rezygnuje z kontaktu ze światem i zamyka się w swojej pracowni, a relacje z własną dziewczyną ogranicza do minimum. Anna odwiedza go tylko rankiem, przynosząc jedzenie i wynosząc śmieci. Nie widzą się nawet, przesyłają do siebie listy. Kreacja tych dwóch postaci jest nad wyraz rzeczywista. Każdy kto kiedykolwiek chorował na depresję, bez względu na jej stadium, dostrzeże w Tomaszu część siebie. Każdy kto próbował pomóc cierpiącej osobie, zobaczy w Annie swojego sprzymierzeńca. Boję się jedynie, że gracze, którzy nigdy nie byli bliscy takich stanów będą mieli trudności w dostrzeżeniu powagi całej sytuacji, że wyda im się za bardzo wydumana…
Ale depresja, moi drodzy, jest właśnie taka. Egoistyczna, górnolotna, pełna dramatyzmu, topiąca smutki w alkoholu, papierosach, narkotykach, diecie, słodyczach lub zadawaniu sobie fizycznego bólu. „Indygo” nawet nie mami nikogo, że istotna jest przyczyna choroby Tomasza. Bo w gruncie rzeczy nie jest. To może spotkać każdego, bez względu na status materialny, płeć, osobowość, zainteresowania. Najważniejsze, by zauważyć, że coś jest nie tak i spróbować z tym walczyć.
Zawsze masz wybór
„Indygo” jest w dużej mierze grą narracyjną – całą fabułę poznajemy z perspektywy listów oraz wpisów Tomasza do dziennika. Rozgrywka toczy się w pewnym sensie dwutorowo – za dnia wykonujemy proste zadania: naprawiamy stare zdjęcie, szukamy papierosów, próbujemy naprawić rozbite lustro. Podsumowaniem tych działań jest następnie list, którzy otrzymujemy od Anny lub lekarza. W zależności od podjętych wcześniej kroków możemy wybrać jedną z dwóch, trzech lub czterech odpowiedzi. Gra nie narzuca nam żadnego celu. Nie musimy starać się ratować Tomasza, ani podążać za sugestiami i prośbami Anny. Gdy ukończycie „Indygo” po 45 minutach zachęci Was twórcy zachęcać wręcz będą do jeszcze jednego podejścia. To trochę jak eksperymentowanie na chorej osobie.
Czy napicie się alkoholu coś zmieni? Czy regularne branie leków rzeczywiście pomoże? Czy nakręcenie zegara odnoszącego się do dawnych wspomnień nie pogrąży bohatera w większym szaleństwie? Brzmi to oczywiście dość ekscytująco, jednak nie do końca tak jest w praktyce.
Przeszłam „Indygo” trzykrotnie skuszona obietnicami wielu zakończeń i zmian wizualnych w pokoju Tomasza, za każdym razem starając się podejść do tematu z nieco innej strony. Dwukrotnie zobaczyłam to samo zakończenie. Mimo podejmowania innych decyzji związanych z akcjami gra często nie pozwalała mi wybrać innej odpowiedzi niż jedyna sugerowana. Nie wiem w jaki sposób skonstruowano scenariusz, ale z moich doświadczeń wynika, że „Indygo” jest bardziej liniowe niż można wywnioskować z opisu gry na Steamie.
Rozczarowuje mnie też niejako finał, który ucina się w momencie, w którym gracz dopiero zaczyna się oswajać z postacią i bardziej angażować. Czuć tu niedosyt. Z depresji nie wychodzi się łatwo, a tutaj wszystko dzieje się trochę za szybko. Ostatni wybór nie wydaje się być kulminacyjnym momentem tej historii. Być może jest to celowy zabieg, mający na celu ukazanie, że tak jak nie ma jednej przyczyny zachorowania na depresję, tak też i nie ma jednoznacznego momentu wygrania czy przegrania z chorobą? A być może to tylko brak sensowniejszego pomysłu?
Świat w kolorze blue
„Indygo” oczarowało mnie zupełnie swoją rysunkową, szkicową, bardzo surową oprawą wizualną. Wszystko wygląda jakby było tworzone granatowym długopisem. Ta stylistyka idealnie pasuje do problematyki gry. Klaustrofobiczna, bo złożona zaledwie z jednego pomieszczenia i łazienki lokacja zmienia się nieznacznie w trakcie rozgrywki – tu zasłonka od prysznica będzie się coraz bardziej zasuwać, tam przykryty zostanie jakiś obraz. Ale to moim zdaniem za mało, jak na grę wideo. Najgorszym mankamentem zaś jest backtracking. Czynność przeszukiwania przedmiotów, czyli eksploracja, została tu źle wykorzystana. W każdej sekwencji bowiem musimy przeszukiwać wciąż te same szuflady i inne skrytki, gdyż nowy przedmiot, który mamy odnaleźć może znaleźć się tam, gdzie parę dni wcześniej go nie było. Drodzy twórcy – to jest nudne. Nie róbcie tego więcej.
Pozytywnym zaskoczeniem okazał się natomiast polski dubbing, którego szczerze mówiąc zupełnie nie spodziewałam się w grze niezależnej. Aktorzy odgrywający swoje role, a w zasadzie odczytujący treść listów wypadli przekonująco, choć jeszcze lepiej by było, gdyby dobrano osoby starsze wiekiem. Miałam wrażenie, że słucham pary dwudziestolatków, a nie dojrzałych i zmęczonych życiem ludzi. W angielskiej wersji językowej trafniej dobrano aktorów. To jednak detal, który nie wpływa na jakość doznań.
Dla kogo jest „Indygo”?
Na pewno nie dla każdego. To pozycja dla graczy wrażliwych, traktujących gry jak sztukę, a nie odmóżdżającą rozrywkę. Musimy o niej myśleć bardziej jak o gatunku visual novel niż typowej grze przygodowej. Opowieść najprawdopodobniej Was nie wzruszy, bo nie ma tu momentów, które jakoś chwyciły by za serce. Na pewno jednak „Indygo” potrafi sprawić, że inaczej spojrzycie na swoje problemy lub nastroje bliskich osób. Za cenę jednego biletu do kina moim zdaniem warto odbyć taką podróż, bo być może kiedyś zdobyte w grze doświadczenie przyda się Wam w prawdziwym życiu.
Mi udało się wyjść z depresji stosunkowo łatwo i bezinwazyjnie – wystarczyły leki, wsparcie bliskich i obranie nowych kierunków w życiu. Wiem jednak, że nie każdy ma tyle szczęścia. Wiele osób przegrywa z tym potworem, wiele też żyje z nim latami potajemnie, ukrywając go za uśmiechem i pozą silnej osobowości. Tym ostatnim osobom pomóc jest najtrudniej, bo często świetnie się maskują. Być może „Indygo” sprawi, że ta maska na moment opadnie, a my będziemy w stanie stać się dla samych siebie lub swoich bliskich największymi bohaterami.
„Indygo” kupicie na Steamie pod tym linkiem.
Indygo - Ocena końcowa
-
8/10
-
9/10
-
8/10
-
6/10
Indygo - Podsumowanie
Niewiele gier podejmuje się w sposób wiarygodny tematyki chorób psychicznych. „Indygo” zrobiło to z klasą, choć mechanika nie ustrzegła się kilku błędów. Warto zagrać, chociażby dlatego by zobaczyć jak postępować z chorymi na depresję. Jeśli liczycie na jakiś mroczny thriller psychologiczny czy pełną zagadek grę przygodową ostrzegamy jednak – to zupełnie nie taki rodzaj zabawy.
User Review
( votes)