Czyż nie jest to ironiczne, że najbardziej inteligentna forma życia na Ziemi jest tą najbardziej okrutną, bezwzględną, wyniszczającą samą siebie i istoty słabsze, które nie potrafią się nawet bronić? Fakt, że jesteśmy ludźmi sprawia, że czujemy się lepsi. Nikt nam nie jest w stanie zagrozić. Ale pewnego dnia to się zmieni. I tylko od naszej empatii, zrozumienia i inteligencji zależeć będzie przyszłość nas samych i nowego gatunku - mechanicznego człowieka.
Wiecie co jest straszne? To, że najczęściej wizje pisarzy i twórców science-fiction się sprawdzają, a w ich dziełach androidy nigdy nie mają lekko. Przypomnijcie sobie jakikolwiek tytuł ze świadomymi maszynami w roli głównej. W „AI: Sztucznej Inteligencji” android jest sprowadzony do roli przedmiotu, którego można wyrzucić, gdy staje się niepotrzebny. W „Blade Runnerze” mają nawet swoich łowców. W „Westworld” są tylko elementem dekoracji, na którym można się wyżyć bez żadnych konsekwencji. Takich przykładów są całe dziesiątki, zupełnie jakby ludzie nie potrafili nawet sobie wyobrazić tego, że będziemy w stanie żyć z maszynami stworzonymi na nasze podobieństwo w zgodzie.
I tu trzeba poruszyć pierwszy konflikt moralny, który jest tak naprawdę kwestią umowności. Bo gdzie kończy się według nas granica między człowiekiem, a robotem? Test Turinga może jedynie określić poziom inteligencji maszyny, ale w żaden sposób nie określi jej świadomości. Sztuczna inteligencja potrafi już podejmować własne decyzje, ale wyłącznie na podstawie wcześniej zaprogramowanych założeń. Możemy sprawić by robot symulował uczucia i jesteśmy coraz bliżej tego, by wyglądem przypominały one ludzi. Uczenie maszynowe rozwija się w bardzo szybkim tempie. Bez wątpienia kiedyś dojdziemy do tego, by stworzyć robota, którego nie da się gołym okiem odróżnić od człowieka i który będzie potrafił samodzielnie się rozwijać. Ale czy wykształci on także w sobie zdolność odczuwania? Czy będzie potrafił kochać, reagować na żarty sytuacyjne, współczuć i podejmować nieracjonalne, „ludzkie” decyzje? I co zrobimy wtedy z takimi kompanami? Istotami nieśmiertelnymi, pięknymi, pozbawionymi chorób, o umyśle gromadzącym wiedzę całego świata?
„Detroit: Become Human” rozpoczyna się właśnie taką chwilą. Chwilą, kiedy sprowadzone do roli pomocników, asystentów i seks zabawek roboty zaczynają rozumieć, że nie różnią się niczym od ludzi.
Zbrodnia i… Kara
Popatrzcie na swój smartfon. Korzystacie z niego codziennie, czasami niespecjalnie go szanujecie – to tylko przedmiot, który zapewnia kontakt ze światem. Niekiedy kupujecie mu fikuśne obudowy, niekiedy chwalicie się nim przed znajomymi, ale nie macie do niego żadnych uczuć. Po dwóch latach zastępujecie go nowszym, fajniejszym modelem. A teraz wyobraźcie sobie, że ten smartfon ma ludzką formę. Sprząta Wam dom, gdy wychodzicie do pracy, gotuje obiad, chodzi na zakupy, robi pranie, opiekuje się dzieckiem i nie żąda niczego w zamian. Nigdy nie zareaguje agresją, nigdy się nie obroni, bo jego program nie pozwala działać na szkodę człowieka.
W Detroit roku 2038 to się zaczyna zmieniać. Potulne niegdyś androidy bez wyraźnego powodu stawiają opór swoim właścicielom. Zaczynają dostrzegać zło i wbrew odgórnym procedurom reagują na nie tak, jak zareagowałby żywy człowiek – ucieczką z niewoli, podniesieniem ręki, a nawet morderstwem w samoobronie. Te pojedyncze przypadki zostają szybko nazwane defektami, a do ich ścigania zostaje przeznaczony najlepszy detektyw wśród ludzi i najlepszy wśród androidów. „Become Human” to opowieść o buncie, prowadzona z perspektywy trzech nieludzkich bohaterów: Connora, czyli wspomnianego już łowcy androidów, Kary, która sprzeciwiając się przemocy właściciela ucieka z jego córką i Markusa, pomocnika malarza, który szukając drogi do wolności androidów stanie na czele defektów.
Każdy z tych wątków niesie ze sobą odmienne emocje. Ścieżka Kary to klasyczna historia androida, który potrafi kochać i który zrobi dla swojej rodziny wszystko by ją ochronić. Możecie zatem spodziewać się dramatycznych momentów, atmosfery zaszczucia i ludzi, którzy wykorzystają naiwność młodej androidki. Wątek Connora to z kolei typowe, policyjne śledztwo, w którym ściera się ze sobą dwóch wyrazistych bohaterów: nienawidzącego androidów porucznika nadużywającego alkoholu i perfekcyjnej maszyny starającej się z nim zaprzyjaźnić i równocześnie poszukującej odpowiedzi na to, kim rzeczywiście jest. Opowieść Markusa pełna jest z kolei nawiązań do dyskryminacji rasowej w jej najgorzej z możliwych odmian, epickich akcji w stylu „Mission Impossible” i wzruszającej walki o wolność. To w tym właśnie wątku najbardziej zaszkliły mi się oczy przy akompaniamencie poniższego utworu (warto obejrzeć, by zobaczyć popis motion capture! Bez obaw, nie jest to scena z gry, ale rodzaj trailera).
Wszystkie te historie są dobrze zbalansowane, realistyczne i budzące wielkie emocje. Nie ma tu zbędnych przestojów i nie ma też uczucia przeciążenia akcją. Są momenty refleksji, są dynamiczne sekwencje pościgów i jest klimat dojmującego smutku wiszącego nad androidami. Gdyby „Detroit” zostało zekranizowane wyszedłby z tego piękny, futurystyczny melodramat na miarę wspomnianego już „A.I. Sztucznej Inteligencji”, „Parowego Giganta” czy „Franka i Robota”. David Cage „umie” w emocje i dlatego jest jednym z moich ulubionych projektantów gier. Jeśli podobały Wam się powyższe filmy czy poprzednie dzieła Quantic Dream to „Detroit” również Was usatysfakcjonuje.
Nie każdy wybór wpłynie na zakończenie, ale każdy „ma znaczenie”
Strasznie irytuje mnie zawsze narzekanie na to, że gry przygodowe z gatunku interactive movie np. „The Walking Dead” czy „The Wolf Among Us” nie mają miliarda zakończeń skoro oferują po drodze tyle wyborów. Zdaniem wielu osób to jawne oszustwo. Ale dla mnie ten rodzaj, nazwijmy to kosmetyki, po prostu wiernie oddaje życie. Codziennie podejmujemy wiele decyzji, ale nie wszystkie wpływają na nasz los, prawda?
Ścieżki są rozbudowane wręcz szaleńczo – w sposób, w jaki dotąd nie były rozwijane w żadnej grze. Po każdym rozdziale sami odkryjecie ile rzeczy pominęliście po drodze i ile dróg sobie odcięliście. Nawet jeśli wiele z tych wyborów nie zmieni Waszego zakończenia, to pokażą Wam rzeczy z innej perspektywy – usłyszycie dzięki temu po prostu inny dialog, czy zobaczycie jakiś detal, a to jest to moim zdaniem jak najbardziej trafna symulacja rzeczywistości. I jeszcze coś – czasem „Detroit” uświadomi Wam (zwłaszcza wtedy, gdy przejdziecie rozdział jeszcze raz), że niektórych rzeczy nie da się zmienić, nawet obierając inną drogę. Trochę jak w „Efekcie Motyla”, prawda?
„Detroit” przechodziłam częściowo samodzielnie, częściowo razem z Grześkiem, a finalnie z naszymi przyjaciółmi. I nawet w towarzystwie większej liczby osób gra się świetnie. Powiedziałabym nawet, że bardziej emocjonująco, bo od razu dyskutuje się o wydarzeniach i konsekwencjach decyzji. To jak oglądanie filmu, na którego przebieg ma się wpływ. Nie ma znaczenia, że multiplayer tu nie występuje. Wystarczy podać pada drugiej osobie, a gracz sprowadzony do roli widza będzie nadal dobrze się tutaj bawił.
Jest jeszcze pewien ciekawy aspekt związany z podejmowaniem wyborów. Mianowicie, statystyki globalne i Waszych znajomych grających w grę. Dzięki temu możecie po każdym rozdziale sprawdzić ile osób podjęło taką samą decyzję, co Wy. Niemały szok przeżyłam, gdy okazało się, że tylko 1% graczy zobaczyło dokładnie to samo zakończenie co ja. Poczułam się… inna, ponieważ byłam przekonana, że całą grę postępowałam słusznie i nie wyobrażałam sobie, że można zachowywać się tutaj odmiennie.
Androidy są ludzkie, ale świat przyszłości jest bardzo pusty
Quantic Dream osiągnęło mistrzowski poziom motion capture. Takich emocji na twarzach wirtualnych postaci nie zobaczycie w żadnej grze. Sceny z żywymi aktorami nagrywano ponad rok i brało w nich udział ponad 300 statystów. Niebagatelne znaczenie miało też zatrudnienie profesjonalnych aktorów – Clancy Brown w roli cholerycznego Hanka wypadł bosko i niesamowicie wiarygodnie. Pierwszoplanowe role odgrywane przez Bryana Decharta, Jessiego Williamsa i Valorie Curry również porażają mimiką twarzy i emocjami (lub w przypadku Connora – chłodem). Dla najlepszych przeżyć polecam ogrywanie „Detroit” w oryginalnej wersji językowej, gdyż niestety w polskiej wersji czuć pewną drętwotę. Zupełnie inaczej odbiera się grę, widząc jak usta zgrywają się z głosem :-).
Poziom detali postaci zachwyca – powiewające szaty, zagniecone ubrania, pojedyncze włoski na brwiach, zmarszczki. Dzięki filmowym kadrom mamy szansę zobaczyć ilość pracy włożoną w każdego bohatera. Niestety tego samego nie można powiedzieć o lokacjach. Są one mocno nierówne. Niektóre np. ulice Detroit, czy Jerycho wydają się zbyt sterylne i zbyt statyczne, do tego pokryte „płaskimi”, mało szczegółowymi teksturami. To nie jest nawet połowa tego, co przedstawiają grafiki koncepcyjne. Inne, takie jak gratowisko, dom malarza czy rezydencja Zlatka potrafią nacieszyć oczy. Mimo wszystko jest to ten sam poziom grafiki co w „Beyond: Two Souls” jeśli chodzi o scenografię. Po pięknym, szczegółowym demie spodziewałam się w pełnej wersji zobaczyć więcej takich przykładów. Kiepsko wypada też kwestia sztucznego tłumu. Detroit jest metropolią, a na ulicach spaceruje garstka ludzi, tak samo rzecz ma się z samochodami. Nie da się też podjąć interakcji z dowolnym przechodniem czy przedmiotem – jedynie takimi, które przewidzieli twórcy.
Jak gra się w „Detroit”, czyli o mechanice słów kilka
Jeżeli nigdy nie graliście w gry od Quantic Dream to ten akapit jest właśnie dla Was. Grę obserwujemy z perspektywy trzeciej osoby i sterujemy bohaterem standardowo – prawym drążkiem. W przeciwieństwie jednak do klasycznych gier przygodowych tutaj interakcja nie sprowadza się do wciśnięcia przycisku X. Każdego obiektu używa się w inny sposób. Np. naciskając klamkę drzwi należy wykonać prawą gałkę półkolisty ruch, skacząc przez przeszkodę – wychylić gałkę w górę, przeglądając magazyn – przesunąć palcem po touchpadzie. Nie musimy niczego zapamiętywać ponieważ przed każdą akcją wyświetla się informacja o możliwej komendzie i sposobie na jej wykonanie.
Istnieją także sekwencje QTE, czyli dynamiczne scenki filmowe, w których musimy jak najszybciej wcisnąć pokazany na ekranie symbol. Porażka spowoduje np. potknięcie się bohatera, lub niekiedy nawet znaczącą katastrofę. W każdym momencie gry możemy też wcisnąć klawisz R2, by zeskanować otoczenie i podświetlić na żółto punkty, z którymi można wejść w interakcję. Nie ma tu zatem możliwości zgubienia się, przez co z „Detroit” bez problemu poradzą sobie osoby, które na co dzień nie grają, choć nie ukrywam, że bardzo przydaje się znajomość symboliki i umiejscowienia każdego przycisku.
W wielu momentach nasz bohater będzie przeprowadzała analizę miejsca zbrodni lub przeprowadzał obliczenia związane z danym wyborem (np. czy wbieganie po schodach i skok z dużej wysokości pomoże mu złapać ściganego, czy lepiej zajść go z innej strony). Sekwencje te sprowadzają się do manipulowania osią czasu i obrócenia kamery w poszukiwaniu istotnego punktu. Bułka z masłem, ale wprowadzająca nowoczesny klimat.
Czy mogło być lepiej?
W „Detroit” poza wspomnianymi ubogimi lokacjami nic mi nie przeszkadzało. Na kilkanaście godzin przeniosłam się w miejsce, które pokazało mi bardzo wiarygodną wizję przyszłości. Zaprzyjaźniłam się z każdym z bohaterów i byłam przejęta ich losem, jak też i losem wszystkich androidów. David Cage nie boi się podejmowania trudnych tematów, ale niekiedy miałam wrażenie, że tym razem trochę musiał ograniczyć swoją fantazję. Czasem chciałoby się zobaczyć więcej brudu, charakterystycznego dla cyberpunku. W pewnym momencie zauważyłam też pewien przeskok fabularny (ścieżka Kary), który nie został wyjaśniony. Te detale nie wpływają jednak na moje ogólne wrażenia. Zawsze można poprawić to i owo, ale „Detroit” to zdecydowanie najlepszy interactive movie z jakim możecie mieć do czynienia, jedna z najlepszych gier tego roku i pozycja, która obowiązkowo powinna znaleźć się na półce każdego posiadacza PS4.
Sprawdź gdzie najtaniej kupić „Detroit: Become Human”
Detroit: Become Human - Ocena końcowa
-
7/10
-
9/10
-
9/10
-
9/10
Detroit: Become Human - Podsumowanie
Detroit: Become Human spełniło niemal wszystkie moje oczekiwania. To pełna trudnych wyborów, piękna opowieść SF o dobrych androidach i złych ludziach. Żadna inna gra, nie da Wam takiego poczucia odpowiedzialności za podjęte decyzje. Quantic Dream kolejny raz udowodniło, że potrafi dostarczyć graczom ogromnych emocji. Do pełni szczęścia zabrakło mi tu tylko bardziej dopracowanej grafiki otoczenia, która w obliczu takich hitów jak „The Last of Us” czy „God of War” mocno od nich odstaje.
Gra powinna Ci się spodobać jeżeli:
Gra może Ci się nie spodobać jeżeli:
User Review
( votes)Za udostępnienie gry do recenzji przesyłam całusy PlayStation Polska i MSL Group :-)
Sprawdź polecane przez nas gry fabularne: