Kiedy ktoś pyta mnie jakiego ``Asasyna`` z tych nowszych polecam, bez wahania odpowiadam - ``Odyssey``. Ale zaraz też dodaję, że nie jest to pozycja doskonała. Pomimo ponad 80 godzin w niej spędzonej, nadal mam mocno mieszane uczucia. To na pewno najlepszy ``Assassin's Creed`` z jakim mieliśmy do czynienia, ale równocześnie budzący obawy o przyszłość tej serii i to, że któregoś dnia taki format się zwyczajnie przeje.
#1. TAK – Bogactwo detali i klimat starożytnej Grecji
Byłam na trzech greckich wyspach i mogę szczerze powiedzieć, że kocham ten kraj. Za przyrodę, ciepło, uśmiechniętych ludzi, ich niespieszny rytm życia zwany siga, siga, Ze wszystkich okresów historycznych to właśnie starożytność jest moim ulubionym. Możliwość przeniknięcia do niego była dla mnie niesamowitym doświadczeniem.
Z jednej strony wciąż miałam w pamięci jak cudnie wygląda współczesna Grecja, z drugiej widziałam jak niesamowite tereny mogłabym jeszcze odkryć w rzeczywistości. „Odyssey” jest rewelacyjnie dopracowaną grą pod kątem wizualnych detali. Każda wioska i miasto tętni życiem. Wybrzeża oszałamiają lazurową wodą. W lasach kryją się dzikie zwierzęta. Przy polnych drogach kwitną wielobarwne kwiaty. Ludność nosi na swych barkach kosze z owocami, przegania bydło. Bogatsi jeżdżą konno, biedota spaceruje pieszo. Tu ogromna plantacja oliwek, tam wina. Niemal czuć te wszystkie zapachy lata, natury i życia.
Architektura może być niekiedy wręcz przytłaczająca. W końcu stworzenie tak wielkiego świata musiało kosztować Ubisoft mnóstwo pracy. A tutaj mamy makatki na ścianach, posążki w domach i ogromne statuy w miastach, kolosalne świątynie, biedniejsze dzielnice ze ściśniętymi, wielopoziomowymi budynkami, grobowce, jaskinie, zrujnowane pozostałości poprzedniej epoki i białe pałace dostojników. Teren jest znacznie bardziej zróżnicowany niż w poprzedniej części – w końcu podróżujemy po całym greckim archipelagu, mamy więc i niewielkie wyspy w rodzaju Kefalonii, skąd pochodzą nasi bohaterowie, wyspy wulkaniczne, ogromną Kretę, Grecję kontynentalną i masę pomniejszych uroczych zakątków.
Wielokrotnie wjeżdżałam do jakiejś wioski i myślałam „o kurcze, no wygląda jak na Santorini”. Jeżeli ktoś nigdy nie był w Grecji, to jestem pewna, że grając w ten tytuł od razu pomyśli, że byłby to niezły kierunek na przyszłe wakacje.
#2. NIE – Animacje twarzy i cutscenki są nadal nijakie
Sandboxy mają to do siebie, że często występuje w nich atak klonów. Z tym borykał się i nasz „Wiedźmin 3” i wszystkie części „Assassin’s Creed”. Po wielu godzinach gry na pewno razi fakt, że nagle spotykasz obcą osobę, która wygląda identycznie jak wieśniak z innej misji pobocznej albo ktoś, kogo już zabiłeś.
Ponieważ mamy do czynienia z tym samym silnikiem graficznym, cudów na twarzach postaci nie można się było spodziewać. Bohaterowie dalej mają problem z okazywaniem emocji, przypominają raczej puste kukły, których mimika nie zawsze współgra z dubbingiem. Widać, że Ubisoft stara się nadrobić to lepszą pracą kamery, ale nadal, dialogi nie są porywające. Brakuje też dobrych, filmowych cutscenek. Mamy tylko krótkie przerywniki najczęściej w chwilach likwidacji ważnej osobistości.
#3. TAK – Swoboda eksploracji i duuuuży świat

Porównanie map z „Origins” i „Odyssey”
„Origins” miał ogromną mapę. „Odyssey” jest ponad dwukrotnie większa. Galopowanie konno przez wzgórza na tle zachodzącego słońca, spacerowanie wzdłuż plaży, nurkowanie w morzach i jeziorach w poszukiwaniu skarbów, pływanie statkiem, wspinanie się na najwyższe szczyty – dla mnie to jedna z największych zalet gry. Każdy fan wirtualnych wycieczek będzie oczarowany ogromem tego świata. To właśnie chęć odkrywania wszystkich zakątków i sekretów sprawiała, że wciąż do „Odyssey” wracałam, choć kilkadziesiąt godzin temu już dawno machnęłam ręką na warstwę fabularną. Gwarantuję, że ta część ma jedną z najpiękniejszych map w historii gier wideo. Warto ją poznać osobiście.
Do tego nikt nas nie zmusza do realizowania zadań w specjalnej kolejności. Możemy skupić się na wątku głównym, by w trakcie zaliczyć parę misji pobocznych. Świat jest także otwarty, od momentu, kiedy otrzymamy statek, możemy popłynąć na drugi koniec mapy – ale trzeba liczyć się z tym, że przy niskim poziomie doświadczenia wrogie okręty będą mogły nas szybko zatopić.
Muszę jednak wspomnieć o drobiazgu, który osobiście mnie zasmucił. Chociaż kształt greckich wysp się zgadza z rzeczywistością, to ich tereny już niekoniecznie. Rozczarował mnie chociażby wąwóz Samaria, którego przejście fizycznie zajęło nam ponad 8 godzin (18 km w dół, po stromych szlakach), a w grze został przedstawiony jak drobny pagórek, z którego można zbiec w kilka sekund. Do tego w grze nie pojawiło się Zakhyntos, jedna z najbardziej znanych greckich wysp, chociaż dużo mniejsze wysepki wystąpiły w przygodzie.
4#. NIE – O nie, ile tu aktywności…

Takie widoki na początku cieszą, potem przytłaczają ilością zadań
W początkach ery sandboxowej grom zarzucało się to, że choć stają się coraz większe pod kątem mapy, to brakuje w nich aktywności. Idealnym przykładem fatalnie niewykorzystanej przestrzeni była chociażby „Mafia” czy „Sleeping Dogs”.
Teraz twórcy przegięli, ale w drugą stronę. Znajdziek, misji pobocznych, surowców i znaków zapytania jest tutaj tyle, że aż… odechciewa się grać. Bo to wszystko moi drodzy, kosztuje nas ogrom czasu, a w rzeczywistości sprowadza się i tak do wykonywania tych samych czynności. Zabij, przekaż wiadomość, dostarcz rzecz, eskortuj, zniszcz bazę, ubij zwierzę etc. Ja naprawdę lubię „czyścić mapę” w grach, ale tutaj poczułam się przybita, wiedząc, że choćbym poświęciła tu 100 godzin to i tak wszystkiego nie wykonam.
Nie sposób też spokojnie przejechać przez obszar, bo odkrywasz po drodze milion znaczników, które skutecznie rozpraszają uwagę i zachęcają do tego, by się cofać czy zmieniać trasę.
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że teraz każdy sandbox tak musi wyglądać. Taki jest trend, by stawiać na ilość, nie na jakość. Ja przez to tracę zainteresowanie tym gatunkiem, bo zwyczajnie więcej emocji dostarczają skondensowane, świetnie poprowadzone fabularnie przygody w stylu misji w „God of War” niż setki drobnych, bliźniaczych questów, które wykonuje się bez przekonania, niczym maszyna.
#5. TAK – Spotkania z historią i mitami

Tak wyobrażaliście sobie Sokratesa?
Ta seria zawsze igrała mocno z historycznymi faktami, wrzucając raczej znane osobistości i miejsca do worka z całkowicie fikcyjną fabułą. I nikt nie miał tego za złe. O starożytności wiemy znacznie mniej niż o Ameryce Północnej z XVIII wieku czy epoce wiktoriańskiej. A mimo to myślę, że każdy zna takie figury jak Alcybiades, Pitagoras, Leonidas, Herodot, Sokrates… Zawsze świetnie rozmawia się w grach z tymi bohaterami, mając w pamięci ich dokonania w prawdziwym świecie. Nie inaczej jest w „Odyssey”.
Chyba nie ma też osoby, która nie słyszałaby o Minotaurze, podróży Odyseusza, cyklopie, Heraklesie czy Meduzie. Bardzo się cieszę, że Ubisoft nie zrezygnował z mitów, bo są one na stałe wpisane w grecką kulturę. Wzmianka o znanych osobach zawsze powoduje też większe zainteresowanie, popycha do szybszej realizacji danego zadania.