Jestem idealnym targetem ``Strażników Kosmosu``. Mam ponad 30 lat, zęby zjadłam na strzelankach pokroju ``Galaxian``, ``Galaga`` i ``Space Invaders``, szanuję w planszówkach nawiązania do gier wideo no i nade wszystko kocham kosmiczny klimat. Dlaczego zatem nie umiem cieszyć się tą grą? Co jest z nią nie tak i czy warto w ogóle po nią sięgać?
Młodsi czytelnicy mogą nie kojarzyć zupełnie gier wideo z gatunku fixed shooters. Były to strzelanki, w których cały obszar rozgrywki widoczny był na jednym ekranie, a nasz bohater poruszał się najczęściej (choć nie zawsze) wzdłuż jednej osi. Gwiazdą gatunku byli „Space Invaders”, które pozwalały graczowi znajdującemu się w salonie gier, stanąć za sterami kosmicznego pojazdu i strzelać do obcych ustawionych w kilku rzędach. Obcy nie tylko strzelali do gracza, ale też co pewien czas obniżali pułap, więc, jak to w grach arcade bywa, należało się spieszyć, by wystarczająco szybko zlikwidować wrogi oddział.
„Strażnicy Kosmosu” czerpią garściami ze „Space Invaders” i tytułów im pochodnych m.in. „Galaxiana” i „Galagi”, które do dzisiaj doskonale pamiętam z nocek zarwanych na Pegasusie. Różnica polega głównie na tym, że nie gramy tu sami, ale z maksymalnie trzema innymi graczami, którzy wspólnie starają się zlikwidować inwazję wrogich przybyszów zanim dotrą oni do Ziemi. Nie jest to jednak gra kooperacyjna, ponieważ występuje tu również negatywna interakcja.
Strażnicy Kosmosu – co w pudełku?
Gdy tylko zobaczyłam to pudełko pomyślałam „OHO! Gra dla mnie!”. Absolutnie zakochałam się w tej stylizacji na monitor CRT – jest i żółta karteczka i przyciski i rzecz jasna w potwory w centrum. „Strażników Kosmosu” jak mało którą grę kupiłabym w ciemno właśnie ze względu na okładkę. I… później bym setnie żałowała, ale nie uprzedzajmy faktów. Na etapie otwarcia pudełka nic nie wskazywało na to, że „Strażnicy Kosmosu” mnie nie zachwycą. Wręcz odwrotnie – podziwiałam drewniane żetony statków kosmicznych (ach, uwielbiam naklejki) i niedużą, planszę przedstawiającą kosmos i kawałek Ziemi. Panu Przemkowi Fornalowi, który ilustrował polskie wydanie na pewno należą się brawa. Nawet kolorystyka jest przyjazna i ciepła, mimo dominującej ze względów oczywistych czerni.
W pudełku znajdziemy całkiem sporo żetonów: samych potworów jest 56. I tu fajny patent – oczy potworów symbolizują ile punktów jest warty dany żeton. Najs! Do tego mamy także 10 żetonów statków dowodzenia, po jednej rakiecie i jednym doładowaniu na gracza oraz drewnianą, okrągłą minę. Instrukcja jest również dobrze rozpisana – ma dużo obrazkowych przykładów, które powinny rozwiać wszelkie wątpliwości.
Strażnicy Kosmosu – zasady gry
Każdy z graczy kontroluje własny myśliwiec, który początkowo znajduje się na najniższym rzędzie planszy. Celem gry jest zestrzelenie jak największej liczby potworów, choć nie do końca o ilość się tu rozchodzi, co o ich wartość. Wygrywa bowiem ten gracz, który zdobędzie najwięcej punktów przed końcem gry. Ten zaś występuje w dwóch przypadkach: kiedy zestrzelone zostaną wszystkie potwory na planszy lub kiedy w następujących po sobie turach nikt nie trafi w żaden cel. Może się także zdarzyć (choć IMHO raczej marna na to szansa), że wszyscy gracze przegrają bez względu na zdobyte punkty. Dzieje się tak wtedy, gdy dowolny z potworów przekroczy dolny rząd planszy (czyli doleci na planetę).
W swojej turze należy wykonać trzy akcje:
- przesunąć swój myśliwiec o dowolną liczbę pól w wybranym kierunku – także po skosie i do tyłu, ale zawsze w linii prostej i tylko po pustych polach. Nie można przeskakiwać przez pola zajęte (ruch opcjonalny)
- oddać strzał – strzał trafia pierwszy obiekt znajdujący się przed myśliwcem w linii prostej (ruch obowiązkowy!)
- przesunąć minę o 1 pole w prawo (ruch opcjonalny)
Jeżeli trafimy w potwora, ściągamy go z planszy i dokładamy do swojej puli zdobytych punktów. Gdy trafimy nieuszkodzoną połówkę statku dowodzenia, odkładamy ją do pudełka (druga część zostaje na planszy). Dopiero, gdy uda nam się zestrzelić tak pozostawioną połowę statku to trafia on do naszej puli punktów (statek jest wart 10 pkt). Gdy trafimy minę nic się nie dzieje – niszczy ona potwory tylko wtedy, gdy samoistnie na nią wpadną. Ale gdy trafimy innego gracza, to musi nam on oddać 1 zdobyty wcześniej żeton potwora o najniższej wartości.
Za każdym razem, gdy cała kolumna potworów zostanie zestrzelona, należy obniżyć wszystkie potwory o jedno pole w dół, a najwyższy rząd uzupełnić nowymi żetonami. Jeżeli w wyniku takiego ruchu myśliwiec zderzy się z potworem, to obydwa żetony odpadają do pudełka. Gracz może wrócić do gry w kolejnej turze tylko, jeżeli zapłaci równowartość 10 punktów. W swojej turze zamiast trzech w/w ruchów gracz może zakupić rakietę także za równowartość 10 punktów. Pozwala ona zniszczyć cały rząd potworów, ale wyzwala też efekt przybywania posiłków.
W wariancie zaawansowanym do rozgrywki dochodzą 2 nowe opcje. Gracz może zamiast normalnego ruchu kupić ulepszenie myśliwca (za równowartość 10 punktów). Średni myśliwiec pozwala oddać w turze 2 strzały, a mocny aż 3. Za cenę 15 punktów z kolei można wykupić doładowanie. Pozwala ono oddać dodatkowy strzał odpowiadający sile danego myśliwca.
Strażnicy Kosmosu – wrażenia z gry
Mój entuzjazm tak szybko jak się rozpalił po otwarciu pudełka, tak szybko przygasł podczas pierwszej rozgrywki. Choć moim współgraczom „Strażnicy Kosmosu” nawet się podobali, to ja zerkałam tylko na zegarek i zastanawiałam się kiedy ta partia się wreszcie skończy. Moje znużenie zrzuciłam jednak na karb zmęczenia oraz tego, że nie zawsze przy pierwszym razie gra może rozwinąć skrzydła. Niestety, później wcale nie było lepiej.
Na papierze wydaje się, że powinno być OK. Mamy tutaj przecież pożądaną negatywną interakcję (możemy zestrzeliwać statki przeciwników i odbierać im punkty). Mamy całkiem sensowne tempo, przesuwamy się (lub nie), zbieramy punkt i tyle. Jeżeli zapuścimy sobie w tle jeszcze muzyczkę z „Galaxiana” to nawet można poczuć ten gwiezdny retro klimat.
Ale cały czas nie mogę pozbyć się myśli, że to po prostu, delikatnie mówiąc, mocno przeciętna mechanika, którą opakowano w sentymentalną oprawę. Rozgrywka w dużej mierze sprowadza się do stania w jednym miejscu – przesuwanie się po skosie się nie opłaca, ponieważ stajemy wtedy na linii strzału przeciwników i obrywamy tak długo, aż nie uda nam się cofnąć (a rywale to rzecz jasna wykorzystują). Oczywiście czasem można zaryzykować, by przesunąć się nad rywala i zgarnąć np. 5 punktów, wiedząc, że przeciwnik dostanie od nas tylko 1 punkt, ale jak sądzicie, ilu graczy będzie tak grało? Nie zliczę partii, w których moi rywale nie podnieśli myśliwca nawet o jedno pole, więc nie dało rady odebrać im punktów. A jeżeli trafiła im się syta kolumna, no cóż… ich zachowanie było zrozumiałe.
Dla mnie ta gra jest zbyt statyczna. I nie zmieniają tego nawet te wszystkie rakiety, doładowania czy dodatkowe strzały, na które trzeba ciułać punkty. Nikt nie zmusza nas do korzystania z nich, ale motywacja do kupowania ich jest nieduża, bo też i niewiele pomagają one w taktyce. Cóż z tego, że Ty siebie ulepszysz? Zaraz to samo zrobi następny gracz, by nie zostawać z tyłu.
Obecność miny jest także jakaś mało sensowna – zwłaszcza, że przesuwanie jej jest opcjonalne i mało kto chce ją poruszać, bo jedyne co ona robi to ewentualnie zasłania pole do strzału. Podczas kilkunastu rozgrywek ani razu najeźdźcy nie stanowili zagrożenia, tzn. nie zbliżyli się na tyle do ziemi, byśmy mogli pomyśleć „oho, czas odpalić rakietę itd.”. Nigdy nam też mina nie wybuchła na potworze. Rozgrywka przeciąga się i dłuży – zamiast 20 minut, spędza się tu ponad 30 lecz z poczuciem, jakby minęły 2 godziny.
To trochę tak, jakby w „Galaxianie” kosmici opuszczali się w takim tempie, by nigdy nie zrobić graczowi krzywdy. Pewnie dalej byśmy cieszyli się wtedy ze zwycięstwa, ale czy chcielibyśmy taką rozgrywkę powtarzać wielokrotnie? Przykro mi, ja w „Strażnikach Kosmosu” nie widzę żadnego wyzwania i nie czuję po grze satysfakcji. Jestem zdziwiona, że autor, który ma na koncie ponad 100 gier, z czego większość to logiczne abstrakty, zaprojektował tytuł, przy którym nie trzeba specjalnie myśleć. Tutaj nie ma żadnych dylematów. Widzisz statek za 5 punktów tuż nad przeciwnikiem? Lepiej skusić się na pewną czwórkę nad sobą, bo przynajmniej nikt nie odbierze nam nic „z tyłu”. Widzisz statek dowództwa? No pewnie, że go pacniesz, nawet jak pierwsza połówka nie da Ci punktów – odbijesz sobie w kolejnej turze i spokojnie, mało kto odważy Ci się go podebrać. To ładnie opakowana wydmuszka, która nijak ma się do dynamicznych fixed shooters z lat ’80 i ’90.
Choć pomysł na przeniesienie klasyki gier arcade miał duży potencjał, to jednak znów zadziałała niepisana reguła, że to, co jest grywalne na ekranie, niekoniecznie będzie urzekać nas nad stołem. Ale to nie znaczy, że ten tytuł całkowicie spisuję na straty. „Strażnicy Kosmosu” mogą spodobać się dzieciom, które będą cieszyły się, gdy dzięki zwyczajnemu fartowi ustrzelą więcej punktów niż rodzice. To może być także sentymentalny prezent dla pokolenia 30+, które do tej pory nie miało pojęcia, że planszówki to coś więcej niż „Monopoly” i „Scrabble”. Bardzo możliwe, że sprawdzi się też w towarzystwie, które lubi pogadać przy grze i zająć czymś ręce, lecz nie za wiele się przy tym zastanawiać.
Strażnicy Kosmosu
-
8/10
-
4/10
-
5/10
-
4/10
-
8/10
Strażnicy Kosmosu - Podsumowanie
W moim odczuciu dość rozczarowująca mechanicznie gra, która mimo nostalgicznej oprawy i jako takiej interakcji nie stanowi wyzwania, a przez to frajdy. Ciągnie się w nieskończoność, jest statyczna i bardziej „udaje” grę taktyczną niż jest nią w rzeczywistości.
Gra może Ci się spodobać jeżeli:
- robisz imprezę retro i szukasz czegoś do rozrywki przy stole
- preferujesz lekką rozrywkę, która nie wymaga większego skupienia
Gra może Ci się nie spodobać jeżeli:
- liczysz na dynamiczne pojedynki w kosmosie
- lubisz, gdy gra skłania do stosowania różnych taktyk
User Review
( vote)Za udostępnienie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu Nasza Księgarnia