Potraficie przypomnieć sobie jakąś książkę lub grę, która opowiadałaby zarówno o duchach jak i kosmitach, podróżach w czasie i złowrogich szympansach? No właśnie. Ja też nie! A tymczasem właśnie taki szalony mix gatunkowy oferuje „Złowrogi Dom”, czyli druga część serii „Stwórz Swoją Przygodę”.
Po „Tragedii na Titanicu” wydawnictwo Nowa Baśń sięgnęło po mniej dramatyczną historię. „Złowrogi dom” nie nawiązuje do żadnych realiów historycznych – wręcz przeciwnie. To typowe science-fiction choć polane detektywistycznym sosem. Tym, którzy po raz pierwszy spotykają się z serią „Stwórz swoją przygodę” przypominam, że to amerykańska klasyka wśród gamebooków, która w szczycie swojej popularności przypadającym na lata 80. i 90. sprzedała się w nakładzie ponad 260 milionów egzemplarzy. W Polsce debiutuje ona po raz pierwszy, a „Złowrogi dom” jest drugim tomem. Nie musicie jednak znać wcześniejszej książki ponieważ każda stanowi zamkniętą i niepowiązaną z pozostałymi całość.
Złowrogi dom – ultraprosta gra książkowa, czyli co warto wiedzieć przed lekturą
Jeżeli spotkaliście się wcześniej z innymi grami książkowymi, to na pewno wiecie, że większość z nich ma tradycyjną objętość powieści. Tymczasem „Złowrogi dom” ma kieszonkowy format i ledwo 116 stron fabuły. Dodajcie do tego sporo ilustracji oraz treści, które często nie wypełniają całej kartki, a zdacie sobie sprawę, że nie powinniście w tym przypadku liczyć na dzieło ambitne, przy którym spędzicie kilka godzin. To lektura lekka i rozrywkowa, idealna na 15-minutową przerwę czy jazdę autobusem. Nie ma tu nawet takiego tradycyjnego podziału na paragrafy. Poszczególne fragmenty ścieżek podzielono po prostu na strony.
Nie oznacza to jednak, że nie warto po nią sięgać. Wręcz przeciwnie – „Złowrogi dom” wciąga jak magnes już od samego początku. Oto bowiem w skórze początkującego detektywa, który zajmuje się również sprawami ocierającymi się o zjawiska paranormalne odbieramy telefon z prośbą o pomoc. Z racji zawodu nie byłoby to nic dziwnego, ale po szybkiej weryfikacji okazuje się, że połączenie pochodzi z terenu więzienia, które spłonęło przeszło 100 lat temu. I w tym momencie to Wy przejmujecie pałeczkę i zaczynacie decydować o kolejnych krokach bohatera.
Czy poprosi on o pomoc swoich przyjaciół z sąsiedztwa, czy ruszy w teren na własną rękę? Sprawdzi informacje o połączeniu, czy nie będzie tracił czasu? Wejdzie do tytułowego domu od razu, czy poobserwuje go z daleka? Kluczowych decyzji jest tu przeszło 20, a każda pokieruje Was w stronę zupełnie innego zakończenia…
Złowrogi dom – bezspoilerowe wrażenia z fabuły
Gdybym miała w jednym zdaniu podsumować „Złowrogi dom” powiedziałabym, że to trochę tak, jakby autor wybrał sobie losowe tematy (UFO, duchy, podróże w czasie) i wrzucił je do jednego wora, a potem starał się jakoś je ze sobą powiązać. Efekt jest… dziwny. Z każdą kolejną ścieżką miałam wrażenie, że wątki średnio się ze sobą splatają. Zupełnie inaczej niż w „Tragedii na Titanicu”, która mimo odnóg fabularnych opowiadała wciąż o jednym zdarzeniu. Tutaj za dużo się dzieje i gdzieś ucieka główny motyw pomocy. Mało tego, po zaliczeniu każdej możliwej ścieżki wciąż nie wiedziałam, która jest tą „najlepszą” i prawdziwą. Bo miejscami wydawało mi się, że autor po prostu igra z czytelnikiem i go zwodzi.
Może właśnie o to w tym wszystkim chodzi? Może w tej części nie ma jednej, słusznej drogi – lub inaczej. Dobre zakończenie to to, do którego samemu się dotrze i które najbardziej się spodoba? Mi podobało się tu całkiem sporo ścieżek. Byłam pod wrażeniem niektórych wyborów moralnych, a enigmatyczna i pogmatwana, niekiedy absurdalna fabuła popychała do rozpoczęcia przygody od nowa i odkrycia sekretów na innych stronach. Koniec końców bawiłam się tu całkiem dobrze, właśnie z uwagi na różnorodność wydarzeń. W tym szaleństwie jest metoda!
Złowrogi dom – komu będzie się podobać?
Jeżeli książki z gatunku paranormal fiction są Twoim konikiem, nie masz nic przeciwko lekkiemu science-fiction, a nade wszystko kręci Cię perspektywa wskoczenia w buty bohatera i pokierowania nim przez dwadzieścia rozmaitych ścieżek to „Złowrogi dom” na pewno przypadnie Ci do gustu. To także świetna propozycja dla osób, które nie chcą wchodzić w skomplikowane mechaniki i tracić czasu na rzucanie kością czy prowadzenie statystyk postaci – tu mamy 100% fabuły.
Jednak jeżeli liczysz na pokaźną grę książkową, w stylu „Wojownika autostrady” czy „Fighting Fantasy” to „Złowrogi dom” może Cię rozczarować. Pamiętaj, że to kieszonkowa lektura na jedno niedługie posiedzenie. Weź także pod uwagę fakt, że nie ma tu żadnych zagadek logicznych, a jedyną interaktywną formą zabawy jest podejmowanie decyzji.
Na koniec warto wspomnieć o bonusie, który mnie zaskoczył. Poza quizem weryfikującym naszą wiedzę z lektury (ten wystąpił już w poprzedniej części), nowością są cztery strony poświęcone mięsożernym roślinom (ha! sami musicie dowiedzieć się, dlaczego nim!) oraz największym nierozwiązanym zagadkom świata (słyszeliście o szumie z Taos? Ja nie :-)). Tych, którzy wciąż czują się niezdecydowani być może przekona… cena, która w wybranych księgarniach wynosi nawet mniej niż 12 zł. Ja serdecznie polecam!
Niedługo w tej serii powinny ukazać się „Tajemnica ninjów”, „Tron Zeusa”, „Klątwa pirackiej mgły” i „Tajemniczy człowiek śniegu”.
Za udostępnienie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu Nowa Baśń