Znacie ``O mój Zboże!``? Ta ekonomiczna karcianka Alexandra Pfistera doczekała się adaptacji do bardziej rozbudowanej, planszowej wersji. Jeżeli lubicie mechanikę worker placement, motyw rozwijania swojej osady i cenicie wysoką regrywalność to w ``Wyprawie do Newdale`` się zakochacie, jako i ja się zakochałam.
„Wyprawa do Newdale” to gra opracowana z myślą o przechodzeniu jej w kampanii. Znajdziemy w niej 8 scenariuszy-rozdziałów, w które najlepiej grać po kolei. Najlepiej, bo niemal każdy z nich wprowadza do gry nowe elementy i zasady. W trakcie rozgrywki przewija się też pewna historia, którą poznajemy w kronikach, czyli dołączonym zeszyciku przygotowującym nas do każdego rozdziału. W pewnym momencie historia się rozgałęzia, a efekt końcowy naszej rozgrywki przekłada się na wybór danego rozdziału. To naprawdę fajny pomysł. Natomiast nie nastawiajcie się na jakąś ambitniejszą opowieść. Każdy rozdział to raptem kilka zdań – powiedziałabym, że to raczej miła otoczka, na którą w trakcie gry zupełnie nie zwraca się uwagi. Ot, coś jak kampania w „Nowym Wspaniałym Świecie”. Fajnie, że tekst jest, ale raczej nikt by nie płakał, gdyby go zabrakło.
Najważniejsze dla mnie jest jednak to, że „Wyprawa do Newdale” jest mocno regrywalna, bo w każdy z rozdziałów można grać niezależnie. Wtedy nie zwracamy już w ogóle uwagi na historię, a po prostu na warunki danego scenariusza. W trakcie ogrywania angielskiej wersji nie przeszłam całej kampanii – wybierałam sobie po prostu te rozdziały, które wprowadzają największe zmiany i nie czułam, bym wiele na takiej grze traciła. To zaś oznacza, że w grę możecie zagrać z osobami, które nie chcą zagłębiać się w historię, czy też zmieniać między scenariuszami całe ekipy. Kampania po prostu stopniowo uczy nas nowych reguł, więc można rozdziały potraktować jak wyznacznik poziomu trudności/ skomplikowania rozgrywki.
Warto zauważyć, że przy każdym rozdziale gramy nieco innym zestawem elementów. Samych plansz jest tu aż 6 (są dwustronne!). Do tego losowo dobierane są karty wydarzeń przeznaczone do danego scenariusza. Do głównej talii kart są również dokładane specjalne karty. Za każdym razem gramy też z innymi żetonami bonusów i kartami postaci. A są tu jeszcze stateczki, czy figurki zakapturzonych używane w paru rozdziałach. Dzięki temu nasz stół ciągle wygląda inaczej, a gra nawet po wielu partiach powinna wciąż pachnieć świeżością.
Worker placement + push your luck
„Wyprawa do Newdale” to gra, która pomimo pozornie dużej liczby elementów i ikonografii, wcale nie należy do ciężkiego kalibru. Rozgrywka trwa zawsze 7 rund, a te są całkiem szybkie. Chodzi tu głównie o rozbudowę naszego łańcucha produkcyjnego – wszystkie karty z talii głównej to budynki, które dają określone dobra lub korzyści. W grze nie ma jako takich pieniędzy – płacimy zawsze towarami. Kosteczka położona na kopalni węgla to węgiel o wartości 1, a kosteczka na warsztacie tkackim to tkanina o wartości 5. Wiele elementów zaczerpnięto tu z „O mój Zboże!”, więc jeżeli graliście w karciankę to tutaj błyskawicznie się odnajdziecie.
W moim odczuciu najciekawszym elementem mechaniki jest sprytne połączenie dwóch mechanizmów: worker placement i push your luck. Do dyspozycji mamy ograniczoną liczbę „pracowników” (na starcie 2, z czasem można ich dokupić do 4 łącznie). W każdej rundzie widzimy początkową liczbę asystentów podzielonych na 4 kolory. By produkcja na danym budynku zakończyła się powodzeniem, konieczne będzie „wykorzystanie” asystentów w określonej liczbie i kolorze np. do produkcji węgla trzeba użyć 2 żółtych i 1 pomarańczowego ludka.
I teraz clou całej gry polega na tym, że nie wiemy nigdy jacy asystenci wypadną w danej rundzie, ponieważ będą losowo dobierani z woreczka już po tym, jak wybierzemy budynek, który w rundzie będzie produkował dobro. Znamy tylko ich maksymalną liczbę (zazwyczaj dociągamy 4, sporadycznie 6 figurek, które są wspólne dla wszystkich – nikt ich fizycznie nie zabiera). Co więcej możemy grać ryzykownie, obstawiając większą liczbę asystentów niż wymaga karta, dzięki czemu w przypadku powodzenia otrzymamy więcej zasobów, lub odwrotnie – iść na pewniaka obstawiając ich mniejszą liczbę, co będzie wiązało się z mniejszą ilością zasobów. Ta losowość jest tutaj naprawdę świetnie wyważona, stanowi o charakterze rozgrywki i dodaje jej rumieńców.
Niepowodzenie można zrekompensować odrzuceniem kart albo skorzystać z łańcuchów produkcji, które działają niezależnie od wyniku związanego z asystentami. W ten sposób np. można przerzucić sobie znacznik z farmy bydła (krowę) do rzeźni, by stworzyć mięso o większej wartości niż krowa. Dostępne w grze akcje dają dość spore możliwości – nawet jeżeli nie trafiamy na takie budynki, na jakich nam zależy, można podgonić punkty w inny sposób. „Wyprawa do Newdale” jest tak zbalansowana, że pomimo konieczności pewnego kombinowania i planowania, nie ma tu downtime’u, bo wiele akcji przeprowadzamy równocześnie.
To schludnie wykonana (w przeciwieństwie do „O mój Zboże!” nie ma tu takiego chaosu na stole), przyjemna, odpowiednio długa i angażująca gra, którą z radością patronuję. Premiera polskiej wersji, dzięki wydawnictwu Lacerta, będzie miała miejsce już niebawem, więc o szczegółach z pewnością Wam jeszcze opowiem. Moje pierwsze wrażenia były bardziej niż pozytywne – wręcz pokochałam tę grę od pierwszej partii, a to nieczęsto się zdarza :-)
Komu spodoba się „Wyprawa do Newdale”?:
- miłośnikom worker placement
- fanom „O mój Zboże!” albo gier z motywem osadniczym (ja tu czuję strasznie klimat „Settlersów!”)
- lubiącym wykręcać kombosy z akcji
- osobom, którym zależy na dobrym balansie bez względu na ilość graczy (jest i wymagający tryb solo!)
- graczom, którym zależy na tym, by gra wyglądała inaczej za każdym razem (duuuuża regrywalność!)
- osobom akceptującym losowość (tutaj wprowadza ona dobre emocje)
- graczom, którzy nie lubią zamulania (niski downtime)