Otrząśnij z kurtki pustynny kurz, uzupełnij magazynek i zatankuj do pełna swojego roadstera. Gotowy na ostrą jazdę bez trzymanki? „Wojownik autostrady” zaciera granicę między książką, a grą, wrzucając czytelnika w sam środek postapokaliptycznych wertepów Ameryki. Must have dla fanów „Mad Maxa” i „Fallouta”.
Choć książki paragrafowe nigdy nie weszły do mainstreamu, to, zwłaszcza w USA, miały swoje pięć minut w latach ’70 i ’80. Na polskim rynku wydawniczym w ostatnich latach obserwujemy wyraźne drgnięcie. Najpierw FoxGames wprowadziło bestsellerowe komiksy paragrafowe, latem 2020 roku doczekaliśmy się reedycji absolutnej klasyki, czyli serii „Fighting Fantasy”, a teraz, za sprawą poznańskiej Nowej Baśni możemy ponownie wejść w skórę Cala Phoenixa – bohatera serii Joe Devera.
Co ciekawe, „Wojownik autostrady” nie jest najsłynniejszym dziełem autora. Większy sukces odniosła seria „Lone Wolf”, którą wielbiciele gatunku mogli zakupić nawet w Polsce. Ale „Wojownik autostrady” jest krótszy (4 książki) i uderza w zupełnie inny, postapokaliptyczny ton, a nie klasyczne fantasy. I bez dwóch zdań – miał w naszym kraju oddanych fanów. Ja sama, choć nie miałam dostępu do pierwszego wydania z 1991 roku, bardziej także kojarzyłam ten cykl – chyba za sprawą wspominek innych czytelników na różnych forach. Dlatego zupełnie nie dziwię się decyzji Nowej Baśni – na wznowienie tej legendy czekało wiele osób, głównie z tego powodu, że pierwszą edycję dorwać można co najwyżej w antykwariatach i wyprzedażach prywatnych zbiorów.
Nuklearna zagłada, czyli amerykańska postapokalipsa
Koniec świata według Joe Devera zaczyna się dość klasycznie – od aktów terroru. HAVOC, międzynarodowy syndykat zbrodni, na przestrzeni kilku lat wchodzi w posiadanie potężnych ładunków nuklearnych. Te mają zostać wykorzystane do szantażowania ostatnich, opierających im się mocarstw. Choć ostatecznie przywódcy HAVOC zostają złapani, udaje im się przed śmiercią aktywować nadajniki wszystkich ładunków ukrytych w kluczowych miastach na całym świecie. W ciągu jednej chwili miliardy istnień giną od fali uderzeniowej, a Ci którzy jakimś cudem przeżyli, umierają w męczarniach od radioaktywnego pyłu – klasyka.
Część ludzkości mimo wszystko przetrwała. Niektórzy zdołali ukryć się w schronach, inni, jak nastolatek Cal Phoenix wraz ze swoją ciotką i wujkiem w momencie wybuchu zupełnie przypadkowo przebywali głęboko pod ziemią. Mamy 2033 rok. Całe Stany przypominają jałową pustynię, w zrujnowanych miastach świszcze złowrogo wiatr, a gangi watażków terroryzują okoliczne osady. To świat, w którym radiowa komunikacja działa tylko na krótkich dystansach, benzyna jest na wagę złota, a zmutowane zwierzęta i inne niebezpieczeństwa skutecznie odwodzą od swobodnej eksploracji.
W takich właśnie warunkach Cal razem z garstką ocalałych z kolonii w Dallas rusza w podróż do Kalifornii, która rzekomo nadal jest gęsto zaludniona. Droga jest jednak daleka, a zapasów i wody może nie wystarczyć dla wszystkich. Na szczęście po kontakcie radiowym z położoną 480 kilometrów dalej osadą Big Spring okazuje się, że tamtejsi ocalali mają w bród potrzebnych do przetrwania rzeczy – brakuje im jedynie benzyny, którą Cal i reszta ekipy ma pod dostatkiem.
Tom „Piekło na autostradzie” opowiada o pierwszym odcinku tej długiej podróży. Na dzień dzisiejszy 480 km trasa wydaje się relatywnie lekką przebieżką, ale pamiętajcie, że mówimy tu o konwoju złożonym ze zdezelowanego autobusu szkolnego przewożącego ludzi, cysterny pełnej paliwa, która w tamtych realiach jest dla gangów niczym otwarty skarbiec, oraz roadstera prowadzonego przez skąpanego w gorącej wodzie chłopaka. Dodajcie do tego przywalone piachem, popękane autostrady, zawalone mosty i złoli depczących nam po piętach.
Całość ma mocno przygodowy sznyt – bliżej jej do popcornowego Mad Maxa niż do refleksyjnej „Drogi” czy klaustrofobicznego „Metra 2033”. Jest zatem kupa strzelania, przeszukiwania okolic i jazdy w terenie. Brakować może typowych dla postapokalipsy rozmyślań o człowieczeństwie, ale to po prostu inny rodzaj lektury. Ma nas bawić i w tym kontekście radzi sobie doskonale.
Jedyne, do czego mogę się „przyczepić”, to kwestia dużej liczby dróg i miejsc, które Polakowi nic nie mówią. Pewnie gdyby akcja działa się na terenie Polski i moglibyśmy decydować, czy przejedziemy przez Wrocław czy Poznań, to taką podróż odebralibyśmy inaczej. Może bardziej immersyjnie. A tak, to czytelnik/gracz raczej wzruszy ramionami, gdy gra zapyta go, czy chciałby teraz jechać międzystanową 44 czy stanową 277. Odniosłam wrażenie, że autor nie wykorzystał też potencjału opisów miejscowości, przez które się przejeżdża. Ale z drugiej strony po apokalipsie wszystko może wyglądać tak samo – ot, zrujnowana Ameryka.
Mechanika dla fanów survivalu
Nowa edycja „Wojownika Autostrady” różni się od poprzedniej jednym detalem – nieznacznie zmieniono daty wydarzeń, by wybiegały one bardziej w przyszłość, aczkolwiek w kalendarium znajdziemy już wydarzenia odnoszące się do lat, w których żyjemy, więc niekiedy dość trudno uwierzyć, że w 2033 roku nie ma choćby wzmianek o technologiach, jakie dobrze znamy (choćby w formie pozostałości). Jedynie w tym kontekście widać, że książka mogła się zestarzeć. Natomiast cała mechanika nadal działa tak dobrze jak wtedy, aczkolwiek jest to system dość wymagający, który współczesnego czytelnika, zwłaszcza niezaznajomionego z grami RPG może przytłoczyć.
Mamy zatem szereg statystyk, od tych podstawowych (wytrzymałość i walka wręcz) wykorzystywanych w walce, po bardziej detaliczne umiejętności np. prowadzenia pojazdem, które są rozpatrywane bardziej w przypadku danego zdarzenia. Do tego dochodzą zapiski o przedmiotach w ekwipunku, amunicji i nawet manierce z wodą (gdy wody nam zabraknie, zaczynamy tracić wytrzymałość). Walki rozpatrywane są na zasadzie porównań naszej walki wręcz i przeciwnika oraz współczynnika walki, który odczytujemy z tabelek po uprzednim wylosowaniu liczby z tablicy liczb losowych. Uff, brzmi skomplikowanie? Trochę tak jest.
W porównaniu do „Fighting Fantasy”, gdzie mechanika była naprawdę uproszczona, tutaj musimy częściej wertować kartki i przerzucać się na tabelki. I powiem szczerze – byłam tym systemem zmęczona. Czułam, że odrywa mnie od fabuły i istnieje tylko po to, by mnie „udupić” i sprawić, bym znów zaczynała od nowa. Natomiast w porównaniu do klasycznych gier fabularnych, gdzie każdy z graczy ma jeszcze więcej statystyk i różnych zasad do spamiętania, „Wojownik Autostrady” wydaje się być bardziej przyjazny nowicjuszom. Mi udało się uzyskać szczęśliwe zakończenie za 4 czy 5 razem.
Dla tych, którzy boją się tego aspektu growego mam jedną radę – możecie go całkowicie olać. Jeżeli tabelki i losowość Was denerwują to wszelkie potyczki rozpatrujcie na swoją korzyść i cześć. W ten sposób co prawda nie poczujecie takiego prawdziwego survivalu, a książka straci część swojego uroku, ale nadal będziecie mogli bawić się samą kwestią wyborów.
Tych, jak przystało na powieść paragrafową jest oczywiście sporo, aczkolwiek od razu uprzedzam, że jest to opowieść linearna. To znaczy, że choć zginąć możemy tu na całe mnóstwo sposobów, to cel naszej podróży jest jeden i na główną fabułę nie mamy kompletnie wpływu. Wszelkie rozgałęzienia są tylko iluzoryczne. Jeżeli gra pyta Cię, czy chcesz przed ruszeniem w dalszą drogę zwiedzić np. opuszczoną elektrownię, to czegokolwiek tam nie odkryjesz, nie zmieni Twoich dalszych planów.
Mi to kompletnie nie przeszkadzało, bo przecież te wszystkie odnogi eksploracyjne są pełne smaczków fabularnych. Nawet jeżeli w takich miejscach nie znalazłam niczego wartościowego w stylu lepszej broni czy choćby wody, to przecież zaspokoiłam własną ciekawość.
Komu najbardziej spodoba się Wojownik Autostrady?
Gdyby wyjąć z „Wojownika Autostrady” całą mechanikę i zostawić wyłącznie fabułę, to mielibyśmy po prostu przygodową historię o konwoju w trudnych warunkach. Czy zaskakującą? Może miejscami… Na pewno nie wyrywającą z butów, ale ciekawą na tyle, by dawała satysfakcję ze spędzonego nad nią czasu. Natomiast dzięki paragrafom, które dają nam pewne poczucie wolności (nawet jeśli tylko iluzoryczne) nie raz i nie dwa pojawiają się w trakcie lektury wypieki na twarzy.
Mechanika jest mocno survivalowa i losowa, więc na pewno nie każdemu przypadnie do gustu, ale jeżeli jest się fanem postapokaliptycznych klimatów, a zęby zjadło się na „Falloucie” czy „Metrze 2033” to spotkanie z takim kultowym gamebookiem może być dla gracza świetnym doświadczeniem.
Piekło na autostradzie - ocena końcowa
-
9/10
-
7/10
-
8/10
-
9/10
Piekło na autostradzie - Podsumowanie
Pierwszy tom czteroczęściowej sagi dobrze wprowadza w klimat postapokaliptycznej Ameryki. Akcja jest wartka, a dzięki licznym wyborom mamy okazję pobawić się w analizę sytuacji i przeżyć większe emocje, niż w przypadku tradycyjnej lektury. Mechanika może przytłaczać początkujących graczy, a i o śmierć tu nie trudno, ale to w końcu powieść survivalowa :-).
Książka powinna Ci się spodobać jeżeli:
- uwielbiasz postapokalipsę
- szukasz lekkiej ale wciągającej przygody
- lubisz gry RPG
- nie masz nic przeciwko dużej losowości
Książka może Ci się nie spodobać jeżeli:
- zależy Ci na ambitnej fabule (to pozycje stricte rozrywkowa)
- skakanie po paragrafach i stronach jest dla Ciebie męczące (pamiętaj, że to gamebook! Nie czytasz go chronologicznie, strona za stroną, ale skaczesz pomiędzy paragrafami!)
- siedzenie z nosem w tabelkach nie brzmi dla Ciebie jak dobra zabawa (aczkolwiek zawsze ten aspekt mechaniki można pominąć)
User Review
( vote)Za udostępnienie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu Nowa Baśń
Sprawdź także nasze inne patronaty medialne!