Czworo nastolatków wybiera się nocą do opuszczonego i owianego złą sławą psychiatryka, w którym niedawno ktoś zginął. Co może pójść nie tak? Bardzo wiele i powiem więcej – doświadczycie tego z przyjemnością…
Gatunek gier paragrafowych w Polsce jest tak niszowy, że jego tematyka obraca się wokół tych najbardziej sprawdzonych motywów: klasycznych fantasy, komiksów paragrafowych dla młodszego odbiorcy i lekkich przygodówek w stylu „Wojownika Autostrady”. Od czasu do czasu pojawia się jednak coś dla graczy szukających dreszczyków. I tak mieliśmy już rewelacyjny horror komiksowy „Porwanie” i całkiem niezły „Dom pełen zła”. Teraz do tego grona dołączyła „Świrownia” autorstwa Łukasza Radeckiego, pisarza, który właśnie umiłował sobie ten gatunek literacki. Choć fanką slasherów, bo w tą stronę właśnie zmierza opisywany tytuł, nie jestem, od razu zgodziłam się na patronat medialny nad tą powieścią. Dlaczego?
Bo zapachniał mi od razu growym „Until Dawn” – trzymającym w napięciu interactive movie o nastolatkach uwięzionych w lesie i zmagających się z psychopatą. W obu przypadkach mamy do czynienia z grupą niefrasobliwych przyjaciół, których losami kierujemy tak, by jak najwięcej z nich utrzymać przy życiu. Tu i tu możemy zobaczyć różne zakończenia, a sceny jakich będziemy świadkami, na pewno wywołają gęsią skórkę. Za mało na rekomendację? No to zanurzmy się głębiej, w ciemne mury „Świrowni”.
Młodzieżowy slasher
Beata – szkolna i pewna siebie piękność, Krzysiek – jej wysportowany chłopak, Patrycja – pozostawająca zawsze w cieniu koleżanki i Bartek – wzdychający do Patrycji kolega w typie zabawnego misia to paczka przyjaciół, którzy z nudów postanawiają pewnego wieczoru się zabawić. By udowodnić przed samym sobą, że nie boją się miejskich legend i by przy okazji zdobyć trochę fejmu w szkole, wybierają się w tajemnicy do Świrowni – owianego złą sławą opuszczonego szpitala psychiatrycznego położonego niedaleko ich miejscowości. Akcja ma być szybka – podjeżdżają, wchodzą do środka, robią fotki i spadają. Jak łatwo się domyślić, zadanie okazuje się bardziej skomplikowane i wkrótce cała czwórka zaczyna walczyć o własne życie…
Tak, tak. Wiem jak to brzmi. No banał! Ileż to razy widzieliśmy w kinie podobne sytuacje? Głupi bohaterowie pchający się w sam środek niebezpieczeństwa, pewnie jeszcze rozdzielający się w środku, by łatwiej było ich dobić… A potem ucieczka przed psycholem z piłą mechaniczną, hektolitry krwi i zwycięstwo tej cichej bohaterki zamieniającej się w żądnego zemsty skrytobójcę. No więc…nie tym razem! To znaczy – tak, naturalnie, autor chyba z pewną lubością mruga co pewien czas oczkiem do gracza, serwując rozwiązania znane z „Piły” czy „Halloween”, ale dzięki temu, że to czytelnik sam popycha fabułę naprzód i podejmuje decyzje, to odbiera się to z większymi emocjami.
Co najważniejsze jednak historia wciąga. Prolog zdradza nam już jak wygląda antagonista, ale nie znamy jego motywów. Nie wiemy kim jest i jaką grę zamierza prowadzić. Wędrując po piwnicach i innych zakamarkach szpitala mamy okazję poznać genezę tego miejsca. Najfajniejsze jest tu to, że w zależności od naszych wyborów, odkrywamy jedynie skrawki historii. Czy zdecydujemy się na przeczytanie dokumentu, gdy zaraz do pokoju może wpaść psychopata? Logika podpowiada, by się szybko ukryć, ale poznanie tajemnicy jest kuszące… A może w pewnym momencie skręcimy w stronę, która rzuci więcej światła na przeszłość Świrowni? Sami musimy połączyć wątki – niekiedy pomiędzy grami, bo o śmierć nie jest tu trudno, zwłaszcza w drugiej połowie lektury.
„Zamknijcie się!”, czyli słówko o stylu literackim
Z pewnością zastanawialiście się, czy jest to bardziej gra dla młodzieży czy dorosłych. I szczerz mówiąc, nie wiem. Bo z jednej strony cały styl literacki jest prosty – więcej tu dialogów niż opisów, a w rozmowach nastolatków wkrada się miejscami straszny kicz, podkreślający stereotypowych bohaterów. Choć akcja dzieje się we współczesności, to mam wrażenie, że język jakim posługują się postacie już taki współczesny nie jest. Brakuje mi typowego dla młodzieży slangu oraz przekleństw! W tak stresującej sytuacji w jakiej się bohaterowie znajdują, przekleństwa byłyby wręcz pożądane, a bez nich mamy taką ugrzecznioną, disneyowską wersję rzeczywistości. Mnie to razi, ale być może nie jest to kwestia wyboru samego autora, co konieczność narzucona przez wydawcę, by książka mogła być promowana dla odpowiedniego wieku.
Ja nastawiłam się po wstępie i poznaniu bohaterów (sfochowanych, naiwnych i niezbyt sympatycznych) właśnie na lekką historię dla młodego pokolenia. Ale w pewnym momencie wydarzenia przybierają tak brutalny obrót, że zaczęłam zastanawiać się, czy początek nie był tylko pastiszem, żartem dla dorosłego odbiorcy, który podobnie jak ja, pewnie nie będzie spodziewać się tego typu scen. Jeżeli zatem zastanawiacie się, czy dać tę powieść swojemu dziecku, to odpowiedzcie sobie może na pytanie, czy pozwolilibyście mu obejrzeć dowolną z części „Piły”. Jeśli tak, to spoko – tu kilmacik jest podobny.
No to czy sam dorosły będzie się tu dobrze bawił? Myślę, że tak. Pomimo bohaterów, których los niespecjalnie mnie obchodził, ten poziom mroku i adrenaliny całkiem mi podpasował. Odebrałam „Świrownię” jako takie guilty pleasure, czyli powieść rozrywkową, nie silącą się na zbytnią oryginalność (choć nadal zaskakującą!), ale dającą sporo frajdy z samej rozgrywki. Miejscami czułam pewne niedopracowanie pomiędzy przeskakiwanymi paragrafami, zbyt długie rozwlekanie nic nie wnoszących scen, ale myślę, że wynika to debiutanckiej dla autora formy (aczkolwiek przyznaję, nie czytałam innych książek pana Łukasza) i że kolejny tom będzie już lepszy pod tym względem.
Na koniec mała anegdotka. „Świrownię” przechodziłam kilka razy (nie zawsze od początku – warto sobie co pewien czas zapisywać kluczowe paragrafy, by potem łatwiej się cofnąć) i zawsze moi bohaterowie ginęli. Grzesiek złapał za książkę pierwszy raz i po kilkunastu minutach czytania odłożył ją na stół.
– Nie podoba Ci się? – spytałam.
– Skąd. Już skończyłem – odpowiedział.
– Say what? Jak to? Już wszystkich zabiłeś? – trudno mi było w to uwierzyć.
– Gdzie tam, nawet wszyscy mi przeżyli! – i z dumą pokazał mi zakończenie, które odkrył bo…tak pokierował bohaterami, że w ogóle nie odwiedzili „Świrowni”. Można? Można :-) To powinno Wam zobrazować, że dróg jest tu naprawdę wiele i te 20 zakończeń jest niezłą motywacją do powtarzania przygód.
Ja zdecydowanie polecam ze względu na mroczną, dynamiczną i stawiającą włosy na karku historię, lekkie wyśmiewanie gatunku slasherów i fakt, że jest to całkowicie polska produkcja. Cieszy mnie to, że autor postawił na najprostszą z mechanik, polegającą jedynie na notowaniu stanu baterii telefonu i znalezionych przedmiotów oraz podejmowaniu wyborów. Dzięki temu po książkę śmiało mogą sięgnąć nawet osoby, które nigdy wcześniej nie miały do czynienia z paragrafówkami.
Recenzja powstała przy współpracy z wydawnictwem Nowa Baśń. Wydawnictwo nie miało wpływu na treść artykułu oraz wyrażanej opinii.