Mistrzostwa w jakiejkolwiek dziedzinie kojarzą się ze sztywnymi imprezami, na których zawodnicy głównie się stresują. Ale fińskie Molkky są tak przyjemną grą, że nawet w trakcie rywalizowania z obcymi sobie ludźmi, można się przy nich doskonale bawić. Co więcej, nawet amatorzy tacy jak my, byli w stanie cieszyć się drobnymi sukcesami i przeżyć wspaniały dzień na otwartym powietrzu.
Zgodnie z zapowiedziami Otwarte Mistrzostwa Polski w Molkky odbyły się w miniony weekend tzn. 24-25 sierpnia w podpoznańskim Puszczykowie. Pierwszego dnia, wtedy kiedy przyjechaliśmy z Grześkiem, odbywały się zawody drużynowe, natomiast w niedzielę – indywidualne. Zanim przejdę do głównej relacji, pragnę pochwalić Stowarzyszenie Miłośników Gier Planszowych Kości za bardzo sprawną organizację. To była naprawdę spora impreza, do której przygotowania trwały cały rok. Kości jeździły w różne miejsca w Polsce, przeprowadzały eliminację i zarażały Molkky’ową pasją kolejnych graczy. Podziwiam ich za to zaangażowanie, bo wiem ile pracy i wysiłku w to włożyli. Tak więc, na wstępie – brawa dla nich!
To, co bardzo mi się spodobało na wstępie to otwartość na osoby „z zewnątrz”. W Mistrzostwach mógł wziąć udział każdy, nie tylko osoby, które się wcześniej zapisały czy też wygrały eliminacje. Oczywiście liczba miejsc była ograniczona, dlatego na przyszłość naprawdę polecam zapisać się wcześniej niż w dniu startu. Przyszło parę osób „z ulicy”, ale zdecydowana większość była do Molkky solidnie przygotowana. Widok zawodników w naprawdę różnym wieku (z mocną przewagą osób po 40-stce!), w sportowych koszulkach ze swoimi imionami i nazwami drużyn był dla mnie miłym zaskoczeniem. Nie spodziewałam się, że tak niszowa gra spotyka się już z tak poważnym zainteresowaniem. Super!
Gdy wszyscy otrzymali już swoje pakiety startowe odbyło się losowanie grup. My trafiliśmy do grupy G. W każdej grupie było średnio 6 drużyn – w sumie ponad 70 zespołów dwuosobowych. Niestety obszar boiska hali sportowej w Puszczykowie nie był tak duży, by wszystkie drużyny odbywały mecze równocześnie. I to był w zasadzie jedyny minus – część osób musiała czekać średnio 3 godziny na rozpoczęcie gry.
Jak wyglądały same zawody? Pojedynki rozgrywano w dwóch setach. Drużyna, która trzy razy z rzędu nie zbiła żadnego kręgla otrzymywała z automatu zero punktów, a ich rywale 50. W takim naszym amatorskim graniu w Molkky nigdy nie stosowaliśmy tej zasady. Tymczasem okazało się, że pudła trafiają się BARDZO często, zwłaszcza w finałowych momentach, kiedy super mało brakuje do upragnionego progu 50 punktów. Wtedy często emocje biorą górę i zbijak zupełnie nie leci tam, gdzie się chce.
Nam pierwszy mecz przypadł z Krystianem i Mateuszem, mistrzami Polski. Cóż mogę powiedzieć, chłopacy rozłożyli nas szybko na łopatki. Ale nawet pomimo przegranej bardzo fajnie obserwowało się ich pewne ruchy. Byliśmy z Grześkiem pod wrażeniem ich strategii i umiejętności celowania w pojedynczy kręgiel. Pozostali zawodnicy byli już zdecydowanie mniej doświadczeni, więc zdarzało się, że udawało nam się remisować lub nawet wygrywać. Ostatecznie wyszliśmy z grupy na czwartym miejscu i przeszliśmy do kolejnego etapu.
W kolejnym etapie blisko 40 drużyn rozgrywało mecze 3×3 (trzy sety, trzy drużyny jednocześnie). Tam panowie z drużyny Silesia konkretnie nas wymietli! Ale ucieszyliśmy się, że udało im się zająć finalnie drugie miejsce! Wyjątkowo miło przegrywa się w Molkky ze zwycięzcami :-). Pierwsze miejsce zajęli Finowie z drużyny „What about us”. Serdecznie gratulujemy i żałujemy, że nie mogliśmy zostać na rozdaniu nagród.
Ale w zasadzie to dlaczego było tak fajnie?
Po pierwsze dlatego, że Otwarte Mistrzostwa Polski Molkky to impreza plenerowa, a w plenerze zawsze gra się ciekawiej niż przy stole. Cały czas towarzyszyła nam atmosfera pikniku. Były leżaczki, darmowa woda i jabłka, strefa rekreacji dla dzieci i foodtrucki. Słońce prażyło niemiłosiernie i niestety boleśnie odczuliśmy skutki tak przepięknej pogody. Pędząc w pośpiechu na mistrzostwa zapomnieliśmy o jakiejkolwiek osłonie głowy. Już w połowie dnia upał bardzo nam się dał we znaki, a na drugi dzień oboje borykaliśmy się z problemami udaru słonecznego. To dla nas nauczka na kolejny rok – czapeczki, kapelusze albo chociaż parasolki to absolutna konieczność.
Kolejna sprawa to emocje. Inaczej gra się w swoim własnym gronie, a inaczej, gdy stawką jest zaszczytne miejsce w Mistrzostwach Polski. Chociaż podchodziliśmy do tego na lajcie, tak jak i większość zawodników (przynajmniej z naszej grupy), to i tak każda porażka bolała bardziej, a każdy dobry rzut cieszył intensywniej niż przy zwykłej grze. Było sporo śmiechu, zabawnych faili, powtarzających się serii marnych punktów. Co rusz tu i ówdzie słychać było okrzyki radości.
Trzecia rzecz – dla mnie jedna z najprzyjemniejszych – to poznawanie nowych osób i spotykanie tych już znajomych. W trakcie meczu jest wystarczająco dużo czasu, by posłuchać opowieści innych ludzi, a nawet się zakumplować. Tu chciałabym serdecznie pozdrowić wszystkich członków drużyn z którymi graliśmy: Kołaczków, Bulbozaurów, SIM-ów i w szczególności Braci D., których nawet udało mi się wyciągnąć na partyjkę „Manhattanu” :-). Mam nadzieję, że jeszcze nie raz się zobaczymy.
W czasie gdy my graliśmy na boisku, w hali można było zasiąść przy planszówkach. Potworne Dobre Granie to cykliczna impreza również organizowana przez Kości. Są to spotkania, w trakcie których można pograć w mnóstwo nowych i starych tytułów, a także ograć prototypy. Niestety nam nie udało się zagrać w ani jedną prototypową grę z uwagi na kiepskie samopoczucie i szybszy powrót do domu niż zaplanowaliśmy. Ale wszyscy zainteresowani mogli sprawdzić nowości Radka „Grotwórcy”, Czacha Games, All in Games i „Tytanów” Wookiego. Nie brakowało także nowości wydawniczych od Hobbitów i Lucrum Games. W tym samym miejscu odbywały się też turnieje „Pingwina na Lodzie” oraz „Azula”, a także loterie z nagrodami i inne konkursy. Innymi słowy planszówkowicze też mieli tu co robić.
Naprawdę żałuję, że nie mogliśmy przyjechać w niedzielę na zawody indywidualne. Mam nadzieję, że za rok to nadrobimy. Bez względu na to, czy gracie regularnie w Molkky, czy nigdy o tej grze nie słyszeliście, naszym zdaniem warto wziąć udział w takiej imprezie. Nikt nie wyśmieje Was tutaj za brak umiejętności, bo jest to tytuł, w którym sporą rolę odgrywa szczęście. Zawsze możecie też przyjechać i wziąć udział w innych atrakcjach na terenie. Otwarte Mistrzostwa Molkky okazały się nietuzinkową i angażującą propozycją na weekend, dzięki której podładowaliśmy akumulatory.
Do zobaczenia za rok!