Migotliwe światło świec, dobre wino, francuskie piosenki i... niezwykle zacięta rywalizacja. Przed Wami niezapomniana randka, a raczej - bardzo wiele randek, bo ``Paryż: Miasto Świateł`` to uzależniająca gra, do której chętnie będziecie wracać.
Nie dbam o to, że Paryż rzekomo nie jest wcale tak piękny w rzeczywistości, jak w naszych wyobrażeniach. To najromantyczniejsza stolica świata, a do tego kawał urokliwej architektury i miejsce przesycone sztuką i historią. Na pewno nie spocznę, póki go sama nie odwiedzę, ale póki co do Francji mi wciąż nie po drodze. Natomiast dzięki Lacercie do miasta świateł możemy wybrać się już, o tu, zaraz. Przed Wami abstrakcyjna gra logiczna dla dwojga, której mam niebywałą przyjemność patronować.
Znów możemy zanurzyć się w wiek XIX, tym razem kilka lat po pierwszej „Wystawie Światowej”. Już znacznie wcześniej Paryż został nazwany miastem świateł, ponieważ szczycił się liczną siecią gazowych latarni, ale dopiero wynalazek elektryczności pomógł mu bardziej rozbłysnąć. I tu wkraczamy właśnie my, cali na biało pomarańczowo i niebiesko. W roli wysoko postawionych osób staramy się wznosić swoje budynki w taki sposób, by były one skąpane w jak największej ilości światła. Tylko wtedy bowiem przyciągniemy do naszych uliczek całą śmietankę towarzyską i artystyczną bohemę.
Paryż: Miasto Świateł – co w pudełku?
No właśnie, pudełko. Warto od niego zacząć nie dlatego, że ma cudowną, impresjonistyczną okładkę. Otóż pudełko samo w sobie jest częścią gry, a dokładnie – jej planszą. Zamiast tradycyjnej wypraski mamy tutaj wgłębienie, które mieści dokładnie 16 kwadratowych żetonów bruku. Oczywiście nie jest to nowatorskie rozwiązanie, bo z podobnym patentem mogliśmy się spotkać chociażby w „Magicznym Labiryncie”, ale nadal bardzo rzadko spotykane. To ekologiczny i funkcjonalny pomysł.
Natomiast dalej nie jest wcale gorzej. Moim ulubionym elementem jest tutaj 12 pocztówek, które pełnią po prostu rolę kart akcji. Natomiast ich format oraz oprawa wizualna sprawia, że moja romantyczna dusza chce się nimi ciągle wachlować podczas marzeń o spacerach nad Sekwaną. Pocztówki prezentują tak słynne miejsca jak: Moulin Rouge, bazylikę Sacre Coeur, czy Fontannę Mórz, ale także kilka właściwych Paryżowi grup społecznych i scenerii.
Przyczepić się można tylko do jednego – pocztówki pozbawione są tekstu, a symbolika kart laikowi zupełnie nic nie powie. Szkoda, bo aż się prosiło właśnie na awersach wypisać znaczenie każdej akcji. A tak mamy poczucie niewykorzystanej przestrzeni i przez pierwsze kilka partii bez zaglądania do instrukcji się nie obejdzie.
Lećmy jednak dalej, bo to rzecz jasna nie wszystko. Poza płytkami bruku mamy jeszcze 12 żetonów budynków w kształcie tetrisowych klocków. Zanim jękniecie „o nie… znowu?!”, uspokajam – tak, ja też mam trochę dosyć stosowania w grach logicznych tych geometrycznych figur, ale tutaj wręcz nie potrafię się na to gniewać, bo mechanika jest urocza i spójna.
Ponadto każdy z graczy ma swój zestaw 7 kominów oraz 4 żetonów akcji. W rozgrywce wykorzystywać będziemy także 9 dodatkowych elementów: 2 pionki oraz 7 żetonów specjalnych o pożądanych, bo niewielkich kształtach. Instrukcja jest czytelna, zrozumiała i bardzo krótka. Mówiąc wprost – „Paryż: Miasto Świateł” robi genialne wrażenie.
Paryż: Miasto Świateł – zasady gry
Rozgrywka podzielona jest na dwa etapy. W pierwszym w swojej turze mamy do wyboru jedną z dwóch akcji – możemy albo położyć na planszy żeton bruku (pobieramy go losowo, każdy ze swojego indywidualnego stosu) albo pobrać do swoich zasobów dowolny z żetonów budynków. Żetony bruku podzielone są na cztery pola. Kolor pomarańczowy i niebieski to kolory graczy – pomarańczowy gracz będzie mógł później kłaść budynki na pomarańczowych polach, a niebieski na niebieskich. Obydwaj mogą też później kłaść budynki na wspólnym kolorze – fioletowym. Ostatnim typem pola jest latarnia, na której nie wolno później położyć żadnego budynku.
Już w tej fazie trzeba myśleć o etapie drugim, czyli układaniu pobranych wcześniej budynków. Musimy tak kłaść żetony bruku, by później móc na nich wybudować budynki – najlepiej tak, by stykały się one z latarniami, czyli były doświetlone. Kiedy cała plansza zostanie obłożona brukiem, przechodzimy do drugiego etapu. Teraz znów do wyboru mamy dwie akcje: możemy albo położyć budynek (pamiętajcie, tylko na niezajętych obszarach i tylko takich w naszym kolorze lub kolorze fioletowym), a na nim nasz komin, by pamiętać, czyj to obszar lub aktywować akcję z pocztówki.
Na samym początku gry losowo (lub nie) wybieramy 8 pocztówek. Leżą one dookoła planszy. Kiedy w drugim etapie ktoś zechce aktywować daną pocztówkę, oddaje swój żeton (do dyspozycji ma tylko 4) i obraca pocztówkę na drugą stronę. Jak łatwo się domyślić, są to akcje jednorazowe, czyli kto pierwszy z nich skorzysta, ten lepszy. Nie będę rozpisywała się o wszystkich akcjach, ale są to głównie efekty zapewniające na koniec dodatkowe punkty lub ułatwiające budowanie.
Gra kończy się w momencie, gdy zużyje się wszystkie 8 akcji i kiedy nikt nie jest już w stanie postawić budynku. Na koniec podliczamy punkty za:
- oświetlone budynki – mnożymy rozmiar budynku (liczbę pól jakie przykrywa) przez liczbę latarni, która sąsiadują z nim krawędzią (nie rogiem)
- największą grupę budynków – suma pól przylegających do siebie budynków (także nieoświetlonych)
- punkty ze zdobytych pocztówek
- za każdy pobrany i niewybudowany budynek odejmujemy 3 punkty
Paryż: Miasto Świateł – wrażenia z gry
José Antonio Abascal stworzył grę, która ujmuje na wielu poziomach. Ten pierwszy, najbardziej oczywisty to rzecz jasna sposób wykonania. Mamy kompaktowy tytuł, który wygląda „jak z obrazka”, a do tego intryguje swoją formą. Gwarantuję Wam, że nikt nie będzie w stanie przejść obok „Paryża: Miasta Świateł” obojętnie. Te malutkie kominy, pocztóweczki, granie „w pudełku”, to niby drobnostki, ale budujące spójną i urokliwą całość.
Druga rzecz to atmosfera. Bardzo rzadko gra logiczna ma taki klimat. Wiecie, nawet kochany przez wszystkich „Azul” nie przenosi nas przecież myślami do portugalskich pałaców. A tu czuć Paryż. Ja go przynajmniej chłonę – chyba najbardziej ze względu na pocztówki. Jeżeli ktoś potrzebuje czegoś więcej to naturalnie polecam włączyć na Spotify jakąś playlistę francuskich piosenek :-).
Za najbardziej zaskakujące uważam jednak to, że „Paryż: Miasto Świateł” mimo bardzo krótkiego czasu trwania partii (25-30 minut), potrafi dostarczyć wielu wrażeń. Mamy tutaj konieczność długofalowego planowania, takiego wręcz od wzięcia pierwszej płytki. Mamy rosnącą z każdym ruchem adrenalinę, która osiąga apogeum w drugim etapie (czy lepiej od razu zabrać duży budynek, czy może najpierw zbudować sobie pod dany kształt pole? A jak go potem nie zmieszczę?).
Mamy wreszcie mocną, negatywną interakcję („O nie, upatrzyłam sobie tę pocztówkę/ zająłeś mi pole!/ zabrałeś budynek!!!”), która sprawia, że rozgrywka nabiera rumieńców. Ponieważ ze względu na ruchy rywala nasze plany mogą łatwo wziąć w łeb, atmosfera jest iście wyścigowa, napięta, ale zarazem nie beznadziejna – wciąż mamy nadzieję, że za chwilę to my zaczniemy prowadzić ten szalony taniec wśród latarni. Z każdym ruchem robi się ciaśniej i trudniej, ale przez to i bardziej seksi.
W wielu grach, które oferują mnogość akcji, tak naprawdę tylko kilka ma zazwyczaj sens. Często ten zły balans wychodzi dopiero po dłuższym czasie. W „Paryżu” nie da się jednoznacznie stwierdzić, które akcje zapewnią nam przewagę, ponieważ ich wynik zależy od układu na planszy. Komuś może brakować jednego pola do połączenia budynków, więc dla niego atrakcyjni będą Bukiniści z nad Sekwany lub ogród z nad Sekwany. Innym razem przydałaby się latarnia, która dorzuci super mnożnik. Nawet takie akcje jak myśliciel czy fontanna mórz, które docelowo mogą zapewnić aż 12 punktów, w praktyce mogą przynieść nam jakieś drobniaki, bo przeciwnik przyblokuje nam drogę.
Dynamiczna rozgrywka, fakt, że mając do dyspozycji 16 żetonów bruku nie wybudujemy nigdy dwa razy takiej samej planszy (no dobra, jest to statystycznie możliwe, ale wiecie o co chodzi) i zmieniające się co grę pocztówki sprawiają, że „Paryż: Miasto Świateł” nie prędko się nudzi. Naprawdę chylę czoła przed autorem, bo wielką sztuką jest stworzyć grę, którą da się wytłumaczyć w minutę osobie postronnej, a która tak fajnie miętosi mózg i nie pozwala ani na moment zapomnieć o przeciwniku.
To gra, która momentalnie u nas zaskoczyła i zdecydowanie zasługuje na wysokie miejsce w rankingu gier dla dwojga. Nie sądziłam, że jakikolwiek tytuł zawierający dość oklepane kształty tetrisowych klocków aż tak bardzo nam się spodoba. „Paryż: Miasto Świateł” zadowoli każdego fana logicznych abstraktów. Idealna gra dla par, zarówno tych już mocno rozegranych i szukających jakiejś świeżości, jak i tych, które szukają czegoś klimatycznego i prostego na początek swojej przygody w świecie analogowej rozrywki.
Paryż: Miasto Świateł
-
9/10
-
9/10
-
9/10
-
10/10
-
9/10
Paryż: Miasto Świateł - Podsumowanie
Dynamiczna, wymagająca planowania od samego początku, doskonała gra logiczna dla dwojga, w której nie można narzekać ani na oprawę, ani na tempo, ani na interakcję. Ląduje wśród naszych ulubionych gier dla par.
Gra powinna Ci się spodobać jeżeli:
- lubisz abstrakcyjne układanki (np. „Azul”, „Patchwork”)
- szukasz angażującej, ale niedługiej gry dwuosobowej
- szukasz ładnie wykonanej gry dla par lub miłośników Paryża
- zależy Ci na wysokiej interakcji i regrywalności
Gra może Ci się nie spodobać jeżeli:
- nie lubisz, gdy przeciwnik ogranicza Twoje ruchy
- wolisz, gdy każdy sobie rzepkę skrobie
User Review
( vote)Za udostępnienie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwie Lacerta