Wydawnictwu Lacerta stuknęło w tym roku 15 lat, a dopiero teraz na rynku pojawia się ich pierwsza, własna gra. Wydawać by się zatem mogło, że „Ostium” Marka Buczyńskiego i Wojciecha Szewczuka będzie tytułem fenomenalnym i ociekającym ponadprzeciętnością, skoro padło właśnie na niego. Czy tak jest w istocie?
Tytułowe Ostia to ogromne bramy, przez które przechodzą potwory. W nienazwanym świecie, tajemnicze siły toczą odwieczny konflikt o nowe terytoria, a do ostatecznej bitwy wykorzystują hordy potężnych kreatur. I to naprawdę tyle, ile dowiadujemy się ze wstępu do gry. Nie spodziewałam się tak szczątkowej fabuły jak na mroczne fantasy, ale te zaledwie dwa zdania wprowadzające okazały się wystarczające, by pobudzić moją wyobraźnię. Duża w tym zasługa ogólnego klimatu, który roztacza się nad stołem w trakcie rozgrywki. Może to nawet lepiej, że twórcy nie pokusili się o pogłębienie swojego uniwersum. Postawiono na uniwersalność, szybkie wejście do innego świata, o którym możemy samodzielnie snuć wyobrażenia. Dla jednych niebieski klan może być utożsamiany z żywiołem wody, dla innych mogą to być potwory z podniebnych wzgórz etc. – rezygnacja z opisów tekstowych (z wyłączeniem imion) z tej perspektywy służy „Ostium, choć pewnie nie każdemu się spodoba.
Ostium – na czym polega gra?

Ostia, czyli bramy, przez które przechodzą potwory
Wracając jednak do klimatu, najpierw słówko o samych zasadach. „Ostium” jest karcianym bitewniakiem, czyli tytułem skupionym całkowicie wokół strategicznej walki z mechaniką budowania własnej talii. Każdy z graczy dysponuje trzema bramami, które musi ochronić przed rywalem. Każda z bram ma 15 punktów wytrzymałości. Wygrywa ten z graczy, który całkowicie zniszczy bramy przeciwnika lub w przypadku wariantu dla 3 graczy, który jako ostatni pozostanie na polu walki z niezniszczoną bramą. Znajdziemy tu trzy tryby gry: solo, główny we dwójkę oraz lekko zmodyfikowany tryb dla trzech osób.

Fioletowe znaczniki symbolizują wytrzymałość naszych bram
Swoje tury wykonujemy naprzemiennie. W turze kolejno rozgrywa się dwie fazy. Najpierw fazę rozwoju, w trakcie której przywołuje się kreatury na pole bitwy, a następnie fazę ataku, w trakcie której szarżuje się na bramy wroga. Pole bitwy składa się z rzędu obrony oraz rzędu ataku, przy czym przed każdą bramą umieszcza się po jednej kreaturze obronnej i jednej atakującej – zatem maksymalnie po swojej części stołu będziemy władać 6 potworami.

Ardeo położony przy pomarańczowym chowańcu może skorzystać ze zdolności domeny bocznej – w tym przypadku zadać 2 obrażenia dowolnej bramie przeciwnika
I teraz najważniejsza sprawa. „Ostium” nie jest grą, w której po prostu wyrzucacie karty z ręki i rozpatrujecie ich zdolności jak w większości bitewniaków. Tutaj kluczowe jest odpowiednie ułożenie kart na polu bitwy. Poza głównymi zdolnościami potworów, które aktywują się w momencie, gdy je zagrywamy, możemy jeszcze skorzystać ze zdolności tzw. domen bocznych o ile dwie sąsiadujące z sobą karty będą tego samego klanu (koloru).
Ale to jeszcze nie wszystko! Jeżeli ułożymy karty tego samego koloru w łańcuch, który będzie wyprowadzony z bramy do karty atakującej, to nasz atak zostaje zwiększony! To tak, jakbyśmy prowadzili energię z bramy do szarżującego potwora przez jego popleczników.

Fuzję mocy możemy przeprowadzić przez Ditisa na Meio i zaatakować środkową bramę rywala, lub odbić ją w bok na Fonsa, by z większą siłą zaatakować prawą bramę
Kolejnym, rzadko spotykanym pomysłem jest tutaj nietasowanie stosu swoich kart odrzuconych. Wracają one do gry dokładnie w tej samej kolejności, w jakiej zeszły nam z pola bitwy lub zostały odrzucone z ręki. W resztę zasad nie będę już się wgłębiała, ale mówiąc krótko – nie są one skomplikowane i każdy kto grał kiedykolwiek w gry obracające się wokół tematu walki na pewno w mig je załapie.
Ostium – lubicie łańcuszki, kombosy i móżdżenie? To gra dla Was

W każdej turze dobieracie do 5 kart na rękę. To niewiele, ale można z tego zbudować mnóstwo świetnych kombosów!
Już po pierwszej rozgrywce przestałam się zastanawiać, dlaczego Lacerta wybrała właśnie „Ostium”. Jest to tytuł, o którym można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że nie został przemyślany i solidnie przetestowany. Od kwestii tego, że bez względu na kolejność każdy gracz ma zawsze dostęp do „strefy zakupowej”, gdzie czeka na niego 6 wojowników, poprzez walutę, której nigdy nie ma za dużo, ale też niemal zawsze da się za nią coś fajnego kupić, aż po otrzymywanie potężnej karty Suwerena przez gracza, który stracił swoją bramę. Czuć balans i dążenie do zminimalizowania losowości, co bardzo pochwalam.
Nie gramy z Grześkiem za często w bitewniaki. Mamy swoje kochane „Star Realms”, czasem pykniemy w „Pojedynek superbohaterów DC” i to w zasadzie tyle. Ale nie zmienia to faktu, że nawet my widzimy w „Ostium” duży powiew świeżości. To takie połączenie deck buildingu z można powiedzieć grą logiczną, bo jednak układanie tu kart mocnym elementem całej strategii. Ta sama karta w jednym miejscu może nie dać nam żadnej korzyści, a położona niżej lub wyżej, czy też w innej kolumnie pozwoli mocno napsuć krwi wrogowi – o ile ten fakt zauważymy.
Klany nie różnią się tylko kolorem. Każdy z nich wykazuje pewne zależności, które wychodzą na wierzch przy bliższym poznaniu. Ja na przykład lubię inwestować w klan szary, bo jego kreatury zadają obrażenia po swojej śmierci, przez co przeciwnik musi się dwa razy zastanowić, czy na pewno opłaca mu się je atakować. Natomiast nie jest też tak, że należy kupować tylko karty jednego koloru, bo zawsze zdolności domen bocznych możemy odpalić poprzez kupno Pierwotnego, który przyjmuje barwę dowolnego klanu. „Ostium” daje mnóstwo swobody w rozgrywce, a mnogość kombinacji wpływa pozytywnie na regrywalność.
Może będę w mniejszości, ale… wolę w Ostium grać solo

Suwereni to potężne karty, które sporo kosztują, ale otrzymujemy je też bezpłatnie, gdy przeciwnik zniszczy naszą bramę
To wszystko, co napisałam powyżej brzmi zbyt dobrze? No więc jest pewna rzecz, która mi tu osobiście nie podpasowała, a mianowicie downtime. „Ostium” szaleńczo zwalnia im bliżej końca gry, ale nie w kontekście mniejszych emocji, bo te oczywiście rosną, jak to w bitewniakach bywa, lecz w kwestii oczekiwania na swoją kolej. Na początku jeszcze nie jest tak źle, bo budujemy swoje talie, nie dysponujemy dużymi mocami itd. Ale później wszystko się wydłuża. Już na etapie przywoływania nowych kart można doznać jakiegoś paraliżu decyzyjnego, zwłaszcza jeżeli podchodzi się do rozgrywki w sposób super analityczny. Nie jest to wada, ale specyfika tej gry – mnogość układów i kombinacji sprawia, że kart nie wybiera się w pięć sekund. A ponieważ każdy gracz przeprowadza najpierw fazę zagrywania/ kupowania kart, a następnie ataku, gdzie w międzyczasie oponent czy też oponenci przy wariancie dla trojga nie są w stanie nic zrobić, ani nawet czegokolwiek zaplanować to cóż… może wkraść się pewne znużenie czy też rozdrażenienie.

Tryb solo wszedł u mnie jak w masło :D
Ja do cierpliwych nie należę, a z kolei Grzesiek mam wrażenie, że przeprowadza w głowie miliony obliczeń więc wiecie jak to u nas wyglądało. Dramat! Tak samo w trakcie rozgrywki na trzy osoby (a może nawet gorzej bo rozważanie czyją środkową bramę by tu zaatakować zwiększało niezdecydowanie). Nie chcę Was jednak zniechęcać bo pamiętajcie, że jest to kwestia zależna od Was samych i Waszych towarzyszy.
Szczerze jednak przyznaję, że mi w „Ostium” najlepiej grało się w trybie solo. Raz, że wtedy nie ma mowy o downtime, a dwa, że spodobał mi się bardzo pomysł kupowania potworów z pola walki SI. Całość była dla mnie przystępniejsza, bardziej przewidywalna i czułam się trochę, jakbym rozwiązywała zagadkę logiczną ograniczoną czasowo.
Ostium – co jeszcze warto wiedzieć?

Sporo tu symboli
To nie jest gra z niskim progiem wejścia. O ile ogólne zasady da się w miarę przystępnie wytłumaczyć nowym osobom, to amatorzy mogą być przerażeni na widok ilości symboli, które opisane są tu wyłącznie w instrukcji. Naliczyłam 18 ikonek zdolności, które oczywiście po paru rozgrywkach już zapadają w pamięć, ale sam początek może mieć przez to wolniutkie tempo. Z drugiej strony brak tekstu to zaleta ze względu na możliwość zabawy w wielojęzycznym gronie. Na dwoje babka wróżyła.

Koszulki na karty w zestawie!
Totalnym i jakże miłym zaskoczeniem okazały się koszulki na karty, które Lacerta dorzuca do każdego pudełka z grą. To świetnej jakości ochrona z matowym tyłem. Wykonaniu nie sposób niczego zarzucić. Mamy kryształki do oznaczania bram, perfekcyjną wypraskę, świetnie napisaną instrukcję. Marek Buczyński sprawdził się również w roli ilustratora – kreatury są ciekawe, mroczne, zdecydowanie na światowym poziomie. Zainteresowanym polecam maty, które można kupić w sklepie Lacerty (widzicie ja na zdjęciach) – pozwalają utrzymać porządek i wygodniej przesuwać karty, a ich cena jest naprawdę w porządku.
Ostium – Podsumowanie

Gra nie dla każdego, ale zachwycająca ciekawą mechaniką
Lacerta postąpiła dość odważnie stawiając na projekt gry niszowego gatunku. Zamiast kolejnej, kolorowej, familijnej gry czy imprezówki, dała szansę rozwinąć skrzydła mrocznemu fantasy o oryginalnej mechanice. Z racji węższego grona odbiorców „Ostium” na pewno nie przebije popularnością jaszczurkowych bestsellerów w postaci „Azuli” czy „Patchworka”, natomiast fani gatunku będą z tego tytułu więcej niż zadowoleni. Nie należę do grona specjalnych fanów bitewniaków ale tutaj, nie licząc downtime’u, który zawsze psuje mi Grzesiek, bawiłam się wyśmienicie. Tak z rumieńcami na buzi i parującą czachą.
Bardzo ciężko jest obecnie stworzyć grę, która będzie wyróżniała się czymś innym niż oprawą. Im dłużej siedzę w planszówkach, tym mniej rzeczy mnie zaskakuje, a entuzjazm ciężej rozpalić. „Ostium” jednak się to udało i mam nadzieję, że autorzy tego tytułu po glorii i chwale, jaka jak mniemam w tym momencie na nich już zaczyna spływać, zabiorą się za kolejny, ciekawy projekt.
Ostium - Ocena końcowa
-
9/10
-
9/10
-
9/10
-
8/10
-
8/10
Ostium - Podsumowanie
Choć stronię od fantasy i do „Ostium” miałam ambiwalentny stosunek, to już po pierwszej grze doceniłam dojrzałą, przemyślaną mechanikę pełną unikalnych rozwiązań. Pierwszy raz spotykam się z deck buildingiem, w którym tak wiele zależy nie tyle od doboru kart, co ich właściwym ułożeniu na stole. Mix walki z.. puzzlami? Brzmi dziwnie, ale działa! Świetne wykonanie i oprawa na światowym poziomie.
Gra powinna Ci się spodobać jeżeli:
- lubisz gry wojenne/ bitewniaki
- szukasz czegoś do gry z partnerem lub solo (przy 3 graczach czuć mocny downtime!)
- szukasz powiewu świeżości
- lubisz budować łańcuszki i kombosy
Gra może Ci się nie spodobać jeżeli:
- mroczne klimaty to nie Twoja bajka
- nie lubisz długo czekać na swoją kolejkę
- stawiasz swoje pierwsze kroki w planszówkach i nie chcesz wchodzić na razie w bardziej złożone gry
User Review
( votes)Za udostępnienie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu Lacerta