Legenda planszówek, matematyk Reiner Knizia, który dostarczył nam już wiele uznanych tytułów po raz pierwszy zmierzył się z mechaniką legacy, czyli taką, która zmienia się wraz z postępem gry. Jak mu to wyszło? Nagroda Golden Geeka i nominacja do Spiel des Jahres nie była bezzasadna! To must have w biblbioteczce każdego fana logicznyh gier familijnych.
Jeżeli określenie „legacy” brzmi dla Was egzotycznie, to na początek szybkie wyjaśnienie, czym tak na prawdę są gry z tego gatunku. Najprościej ujmując są to pozycje, których reguły ewoluują w miarę postępów w rozgrywce. Czasami oznacza to po prostu różne scenariusze, które dla gracza są jawne od początku (np. w „Owocowych Opowieściach”), a niekiedy zmiany zasad wiążą się z tajemnicą. Najczęściej mamy wtedy poszczególne elementy gry poukrywane w ponumerowanych kopertach, które otwiera się przy spełnieniu określonych warunków. Ten pomysł mogliśmy już zobaczyć chociażby w „Zombie Kidz: Ewolucji” lub kampanii do „Nowego Wspaniałego Świata”. Zdecydował się na niego również i Reiner Knizia.
Pod koniec lipca „Moje miasto” doczekało się w Polsce dodruku, bo wersja z początku roku sprzedała się błyskawicznie. I zupełnie mnie to nie dziwi, bo gra jest naprawdę świetna i ja sama się na nią czaiłam, gdy tylko zobaczyłam morze pozytywnych recenzji. Entuzjaści Knizii prawdopodobnie mają już na swojej półce ten tytuł, a ja kieruję niniejszą recenzję do wszystkich, którzy się jeszcze wahają lub którzy do tej pory nie mieli okazji o nim usłyszeć.
Moje Miasto – na czym polega rozgrywka?
Każdy z graczy otrzymuje własną planszetkę miasta oraz ten sam zestaw budynków. Grać możemy na dwa sposoby. Jeżeli zdecydujemy się na tryb legacy, czyli kampanię złożoną z 8 kopert podzielonych na 24 epizody wówczas gramy na brązowej stronie planszy. Każdy powinien ją podpisać oraz zawsze grać tym samym zestawem budynków (na rewersach są kolory, które ułatwiają podział). Jest to ważne z tego powodu, że w trakcie rozgrywki będziemy zapisywać na planszy zdobyte punkty oraz naklejać naklejki, które zmodyfikują wygląd planszy. Dopiero po 24 rozgrywce podsumowujemy całość i wyłaniamy zwycięzcę. Stąd też warto w tym trybie zawsze grać w tym samym składzie osób.
Jednak możemy także obrócić planszę na drugą stronę i grać w trybie nieskończonym. Zawiera on zasady zbliżone mniej więcej do 10 epizodu. Tu nie używamy już naklejek ani nie zapisujemy punktów. Po prostu jedna partia od razu rozstrzyga kto jest zwycięzcą – dzięki temu możemy zagrać w „Moje Miasto” nawet z osobami, które nie przechodziły z nami kampanii.
Nie będę Wam tu opisywała szczegółów gry, zwłaszcza, że te zmieniają się co epizod, a częścią przyjemności jest samodzielne odkrywanie zasad. Chodzi tu jednak o takie układanie budynków, by dały nam one najwięcej punktów. Gra nie jest podzielona na tury- wszyscy wykonują swoje ruchy jednocześnie. Najpierw dowolna z osób odkrywa kartę z talii budynków, a następnie każdy dobiera ów budynek i układa go na swojej planszy zgodnie z zasadami (bez względu na modyfikacje w epizodach zawsze należy układać budynki do już leżących na planszy). Możemy też spasować i nie kłaść kafelka, ale wówczas tracimy jeden punkt. Dopiero pas ostateczny, czyli taki, który kończy rozgrywkę w danej rundzie nie przynosi minusów. Rozgrywka kończy się, gdy cała talia zostanie odkryta lub gdy wszyscy gracze całkowicie spasują.
Na czym polega trudność? Oczywiście na szeregu wyzwań, które co epizod stoją przed graczami. Drzewa przynoszą po punkcie jeżeli nie są zasłonięte. Z kolei skały i puste pola dają punkty ujemne jeżeli nie położymy na nich kafelków. Z czasem tych dodatkowych opcji będzie coraz więcej. Łatwo się chociażby domyślić, że trzy kolory kafli będą miały tu także jakieś znaczenie. Ostatecznie gra z prostej z pozoru układanki zamieni się w urozmaicony abstrakt logiczny.
Moje Miasto – co jest tu najlepsze?
Gdyby „Moje miasto” od razu oferowało taki poziom rozgrywki jak w ostatnich 3 epizodach to prawdopodobnie wielu początkujących graczy mogłoby się od niego odbić. Ale dzięki mechanice legacy i spokojnej ewolucji reguł mamy okazję w miarę postępów uczyć się strategii, a poszczególne podpunkty gry nie tylko nas nie przytłaczają, ale wywołują dreszcz emocji. Któż bowiem mógłby się oprzeć ciekawości?
Po raz pierwszy Reiner Knizia tak mocno zabłysnął w moich oczach. Każda kolejna koperta udowadniała mi, że projektant wiedział doskonale co robi. Gdy z jednej strony wchodzi jakieś utrudnienie, z drugiej jakiś nowy element pozwala inaczej punktować. A gdy już całkiem się oswoicie z jakimś fragmentem zabawy, Knizia zaraz go likwiduje i zastępuje ciekawszym. Myślicie, że opracowaliście już genialną strategię na kolejną rundę? No to cyk, nowy epizod wprowadza takie obostrzenia, że Wasza taktyka stanie się zupełnie nie przydatna i konieczne będzie wymyślenie jej od nowa. Tak właśnie powinny wyglądać gry legacy!
Tu dodatkową atrakcją są jeszcze modyfikacje planszy. By uniknąć spoilerów powiem Wam tylko, że całkowicie wykorzystacie tu brązową przestrzeń planszetki! Może nie wszystkie elementy po równo przypadły mi do gustu, ale większość dawała sporo frajdy i co najważniejsze – wprowadzała interakcję, która często w brak logicznych w zasadzie nie występuje. Nawet jeżeli w tym kontekście chodzi głównie o ściganie się na spełnienie pewnych warunków to i tak podkręca to elegancko tempo i sprawia, że od „Mojego Miasta” trudno się oderwać!
Niewątpliwie siłą tej gry jest wspólne przechodzenie całej kampanii. Komentowanie wprowadzanych reguł, analizowanie swoich ruchów, przyznawanie nagród, zastanawianie się, gdzie przykleić naklejkę. Przez 7 dni, bo na tyle rozbiliśmy sobie całość, z wypiekami na twarzy otwieraliśmy kolejne koperty i sprawdzaliśmy kto wysuwa się na prowadzenie.
Moje Miasto – co jeszcze warto wiedzieć?
Na pierwszy rzut oka „Moje Miasto” może nie wydawać się wciągające. Ja sama, gdy widzę tetromino, zaczynam już wzruszać ramionami bo mam wrażenie, że co druga gra logiczna korzysta z tego układu kafelków. W swoich najbardziej ogólnych założeniach gra Knizii może nieco przypominać „Patchwork Doodle”, ale zdecydowanie nie jest to pozycja, którą ktokolwiek mógłby określić klonem czy czymś banalnym. Uważam się za dość ograną osobę :-), a i tak nie czułam tutaj jakiejś wtórności.
Jeżeli chodzi o skalowalność – całą kampanię przechodziliśmy w cztery osoby, natomiast później graliśmy jeszcze w dwie i trzy w trybie nieskończoności. Reguły gry nie zmieniają się w zależności od liczby osób – w parze po prostu inaczej się punktuje. Warto jednak podkreślić, że świetnie Knizia zniwelował efekt kuli śnieżnej. Ci, którzy zajmują ostatnie miejsca zawsze dostają takie nagrody, które pozwalają im wyrównać poziom. Na własnym przykładzie mogę Wam powiedzieć, że przez kilkanaście epizodów bez przerwy przegrywałam z resztą rodzinki. Dopiero pod koniec udało mi się ich dogonić, a ostatecznie – wygrać całą kampanię :-).
„Moje Miasto” ma także całkiem strawną losowość. Co prawda kolejność kafelków wyznacza nam losowa talia kart, ale w miarę postępów w grze będziemy coraz lepiej planować ruchy do przodu tzn. pamiętać o kafelkach „ciężych” do ułożenia, zostawiać odpowiednią liczbę miejsca, obliczać, gdzie warto nam położyć dany kolor itd.
Niestety, tryb nieskończoności nie daje już takiej frajdy jak kampania. Bardzo dobrze, że w ogóle jest, bo na pewno nie raz będziemy do niego wracać, ale szczerze mówiąc chyba bardziej wolałabym zakupić jakąś paczkę regenerującą by móc przejść wszystkie scenariusze jeszcze raz.
Moje Miasto – Podsumowanie
„Moje Miasto” przewyższyło nasze oczekiwania. Kompletnie zauroczyliśmy się w tej cywilizacyjnej układance i mam ogromną nadzieję, że Knizia stworzy kolejne tytuły z mechaniką legacy bo wyjątkowo ciekawie mu ona wyszła. Ta gra to must have każdego fana gier logicznych – bez względu na to, czy zamierza ją przechodzić tylko w 2 osoby czy w pełnym składzie. Ba, granie w parze ma dodatkowo tę zaletę, że możecie przejść całą kampanię dwukrotnie – bo elementów Wam wystarczy na tyle rozgrywek.
A kto powinien unikać hitu Knizii? Może tylko Ci z Was, którzy mają tendencję do zbyt długiego rozmyślania nad ruchem. Mnie strasznie męczyło, gdy Grzesiek przez kilka minut rozważał położenie jednego kafelka – takie coś zaburza dynamikę i sprawia, że bez przerwy pogania się tych wolnomyślicieli. Nie radziłabym też kupować tej gry wyłącznie z myślą o graniu w tryb nieskończoności. Mimo wszystko nastawcie się na kampanię, bo to ona stanowi tu esencję rozgrywki.
Moje miasto - ocena końcowa
-
9/10
-
9/10
-
7/10
-
10/10
-
9/10
Moje miasto
Miodna, perfekcyjnie wykonana, dająca mnóstwo frajdy gra logiczna, która dzięki mechanice legacy wyraźnie błyszczy na tle innych pozycji Knizii czy też gier kafelkowych z tetrominami.
Gra powinna Ci się podobać jeżeli:
- lubisz logiczne układanki
- szukasz emocjonującej rozgrywki
- lubisz tajemnice/ mechanikę legacy
- zależy Ci na prostocie zasad
Gra może Ci się nie podobać jeżeli:
- nie masz stałej ekipy do gry lub przynajmniej drugiej osoby
User Review
( vote)Za udostępnienie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu Galakta