Co byś zrobił, by uratować własne dziecko? Gdy stan córki jest już beznadziejny Samuel postanawia odprawić mroczny rytuał, który przenosi go do innego wymiaru... To nie zalążek nowego serialu Netflixa - to wstęp do genialnej gry przygodowej od Board&Dice zrealizowanej w konwencji escape roomu.
Och, jakże brakowało mi takiego tytułu wśród gier. Takiego, który kładzie równy nacisk na dwa aspekty – fabułę i zagadki. Z tym pierwszym świetnie poradziły sobie już chociażby „This War of Mine” czy seria „T.I.M.E Stories”, ale pod kątem mechaniki stawiały na innego rodzaju przeżycia. Poza tym obydwie pozycje mogą odrzucić laika na widok kilkunastostronicowej instrukcji.
A ja chciałam przygody – mrocznej, osobistej, dojrzałej i przede wszystkim takiej, którą gracze będą mogli przeżywać razem z kimś innym. Kimś, kto niekoniecznie gra w planszówki. Pragnęłam po prostu czegoś, co oferują tradycyjne gry przygodowe typu point’n’click ale w analogowej formule.
No i proszę. Oto jest.
Podróż do innego wymiaru
„Escape Tales: Rytuał Przebudzenia” pozwala graczowi (lub graczom jeżeli gramy w większym składzie) wcielić się w rolę 35-letniego Samuela, który po śmierci żony samotnie wychowuje córkę. Mała Lizzy zapada na dziwną chorobę – najpierw dopada ją chroniczne zmęczenie, a następnie zapada w śpiączkę, z której lekarze nie potrafią jej wybudzić. Szukając różnych metod pomocy córce, Samuel natyka się w gazecie na opis podobnego przypadku medycznego i kontaktuje się z ojcem, którego syn wybudził się ze śpiączki. Okazuje się, że mężczyzna odprawił rytuał, który pozwala przenosić się do wymiaru, gdzie błądzą zagubione, ludzkie dusze, nad którymi pieczę sprawują tzw. Opiekuni – istoty karmiące się wspomnieniami.
Myślę, że nawet osoby twardo stąpające po ziemi, prędzej czy później spróbowałyby każdej metody na odzyskanie dziecka, więc nic dziwnego, że Samuel decyduje się taki rytuał odprawić. Jego podróż nie będzie łatwa. Po drodze zobaczy rzeczy, o jakich wolałby zapomnieć. Odkrywanie tej historii jest połową przyjemności, dlatego nie mogę Wam opowiedzieć o niej zbyt wiele.
Scenariusz jest z pewnością frapujący i pod kątem atmosfery budzi skojarzenia zarówno z doskonałymi grami przygodowymi jak „Gone Home”, czy „Get Even”, jak i filmami pokroju „Źródła”, „Incepcji” czy „Między piekłem a niebem”. Co istotne, z uwagi na mechanikę zabawy, wiele drobiazgów można tutaj przegapić, co odbija się na samym zakończeniu, a raczej zakończeniach, bo jest ich tutaj kilka.
Ostatni wybór w grze jest kluczowy, ale związany ze ścieżkami, do jakich się wcześniej dotarło. Chociaż nam udało się uzyskać satysfakcjonujący ending, ze zgrozą odkryłam później, jak niewiele brakowało, by tak się nie stało. Grzesiek twierdzi, że finał powinien być bardziej rozwinięty, ale ja rozpatruję go w kategoriach mnogości wyboru, jako sumy wszystkich zakończeń i opcji. I pod tym względem jest naprawdę dobrze, o wiele lepiej niż można by się było spodziewać.
Czy to oznacza, że „Escape Tales” jest bardziej regrywalne jak chociażby „T.I.M.E Stories”? Tak, ponieważ nie da się przy jednym podejściu rozwiązać wszystkich zagadek, a to z kolei ograniczy Wasze wybory w finale i pozbawi kilku opcji. Z drugiej strony jednak nie uważam, by pod kątem fabularnym ten scenariusz był wart powtórnego przejścia – chyba, że dotknie Was zakończenie i bardzo chcielibyście je zmienić. Reszta osób, która będzie zadowolona z obranej ścieżki, może sobie po prostu wyszukać w Story Booku alternatywne rozwiązania, by zobaczyć co mogłoby się wydarzyć.
Bardzo się cieszę, że to nie jest kolejna historia o ratowaniu świata, tylko coś bardziej intymnego, w czym można zauważyć nawiązania do własnego życia i własnych problemów. Nie ma tutaj żadnych brutalnych opisów czy scen, które kierowane by były wyłącznie dla dorosłych, choć gra porusza też motyw (spoiler: samobójstwa) zatem każdy rodzic, który chciałby zagrać z własnym dzieckiem musi sam zdecydować, czy jego pociecha jest gotowa na takie opowieści.
Gratka dla fanów łamigłówek
Drugą połową przyjemności w „Escape Tales: Rytuale Przebudzenia” są zagadki. I to zagadki naprawdę na poziomie, przy których szare komórki pracują na jak najwyższych obrotach. Przyznam bez bicia, że w żadnej innej grze planszowej typu escape room (jak i klasycznych escape roomach) nie spotkałam się z takim nagromadzeniem trudnych łamigłówek. Z moim humanistycznym umysłem sama rozwiązałabym może 10% wszystkich zadań. Bez Grześka, który uwielbia łamać wszelkie kody, obliczać równania i który ma dar widzenia pewnych schematów, nigdy bym „Escape Tales” nie przeszła w taki sposób, jak postanowiliśmy.
Już na wstępie zdecydowaliśmy bowiem, że nie będziemy używać żadnych podpowiedzi. Bo system wskazówek oczywiście jest i to bardzo wygodny i co najlepsze wcale nie karzący graczy za ich stosowanie. Są to kilkustopniowe podpowiedzi w aplikacji. Uparliśmy się, jak takie osły, że pokonamy grę, ale choć o dwie godziny przekroczyliśmy maksymalny, sugerowany czas przejścia, to i tak nie obyło się bez użycia kilku wskazówek.


Zagadki nie są tu bynajmniej abstrakcyjne, ale też rzadko kiedy na ich widok wiedzieliśmy od razu co należy zrobić. Często bywało tak, że wpatrywałam się w dwie karty i nijak nie potrafiłam ich ze sobą powiązać, a Grześkowi zajmowało to maksymalnie minutę. Nie raz przegapiliśmy wskazówki z kart lokacji. Tutaj jest tak, jak w prawdziwym escape roomie – musicie dobrze się rozglądać, szukać nawiązań. Może te dziury w ścianie wcale nie są przypadkowe? Może ułożenie narzędzi ma jakiś sens? Może kolor nitki coś sugeruje?
Przedmioty rzadko kiedy służą do rozwiązywania zagadek, to raczej obiekty, które wywołują w pewnym momencie dodatkowe interakcje
Znów, nie chciałabym nikomu psuć przyjemności odkrywania tych łamigłówek, więc nie opiszę żadnej szczegółowo, ale powiem Wam na co możecie mniej więcej liczyć. Są tu zagadki słowne, które lubię najbardziej. Są takie, które wymagają użycia percepcji, zabawy kątami, obracania, innego rodzaju spojrzenia. Są łamigłówki matematyczne, ale raczej z rodzaju testów na inteligencję, niż wymagających wyższych umiejętności liczenia. Jest bardzo fajna zagadka z meblami, której rozwiązanie sprawiło mi masę frajdy, bo nie spodziewałam się, że będzie ona wymagała hmmm… wyobraźni przestrzennej. Co ważne, w „Escape Tales” żadnego elementu się nie niszczy w przeciwieństwie do serii „EXIT” i co uznaję, za jedną z najważniejszych zalet tego tytułu, tutaj nie goni nas czas. Możemy siedzieć nad każdą zagadką tyle, ile chcemy.
Jak wygląda rozgrywka?
W grze mamy trzy talie, których pod żadnym pozorem nie wolno przeglądać: 18 kart lokacji dających w sumie 9 pomieszczeń, 9 kart zatracenia, których używamy tylko wtedy, gdy zabraknie nam żetonów akcji, a będziemy chcieli dalej eksplorować planszę oraz 122 karty gry, na których ukrywają się głównie przedmioty i zagadki.
Zabawę rozpoczynamy od przeczytania paragrafu wstępnego w story booku. W księdze tej znajdują się opisy tego, na co spoglądamy i wszystkich wydarzeń fabularnych, a także sugestie na temat tego, co powinniśmy dalej zrobić (np. pobrać nową kartę). Są one ułożone w niechronologicznej kolejności dzięki czemu unikamy spoilerów przy czytaniu danej strony.
Do każdej lokacji używamy też tzw. karty układu, która stanowi jej pomniejszony obraz. Wszystkie lokacje dzielą się na kwadraty, czyli obszary, do których możemy „wejść”. By rozpocząć przeszukanie danego fragmentu pokoju, musimy użyć żetonu akcji. Np. chcemy przyjrzeć się z bliska obrazowi, który leży w sektorze A2. Karta układu wskazuje, że powinniśmy w tym celu przeczytać paragraf P032. Szukamy go w księdze i czytamy opis, który pozwala nam pobrać z talii kartę o numerze C004. Jest to duży obraz, który związany jest z zagadką.
Zagadki od przedmiotów rozpoznajemy po ich ikonkach w narożniku. Każda zagadka ma swój własny symbol. W aplikacji zawsze możemy sprawdzić, ile kart powinniśmy mieć, by rozwiązać daną łamigłówkę. Wykorzystując kolejne żetony akcji poruszamy się po pomieszczeniu, ale UWAGA. Musimy to robić z głową, ponieważ żetonów akcji jest zawsze dużo mniej, niż wszystkich dostępnych pól. Czasami uda się zdobyć żeton za rozwiązanie zagadki, ale co, gdy zużyjemy już wszystkie, a nie znajdziemy drogi wyjścia lub po prostu będziemy chcieli dalej przeszukiwać pokój?
Wtedy właśnie możemy użyć kart zatracenia. Każda karta da nam kilka żetonów akcji, ale będzie miało to różne konsekwencje. Jakie? Och, tego Wam nie zdradzę. Musicie odkryć to sami i sami zaryzykować, czy warto z tej pomocy korzystać.
Najlepszy planszówkowy Escape Room
Ta gra ma bardzo wiele zalet. Jest nie tylko atrakcyjna wizualnie, ale też pełna emocjonujących momentów, a do tego nie przekombinowana mechanicznie. Pierwszy raz poczułam się tak, jak w prawdziwym pokoju ucieczek – musieliśmy przeszukiwać fragmenty pomieszczeń, przyglądać się obiektom i wybierać co powinniśmy robić dalej. Zagadki reprezentują najwyższą półkę szarad analogowych, ale całość została pomyślana tak, by gracz nigdy się na niczym nie zaciął.
Za atmosferę niepokojącej przygody, za nieinwazyjną i nie rozpraszającą niczym aplikację, za uroczego easter egga na kartach zatraceń i za wiele godzin dobrej zabawy, naszym zdaniem „Escape Tales” po prostu rządzi w swojej kategorii. Z niecierpliwością będziemy wypatrywać kolejnej części tej serii.
Escape Tales: Rytuał Przebudzenia - Ocena końcowa
-
10/10
-
5/10
-
7/10
-
10/10
-
9/10
Escape Tales: Rytuał Przebudzenia - Podsumowanie
Udana, bardzo przemyślana i wciągająca pozycja, w którą równie dobrze gra się samodzielnie, co w większym gronie. Dobry pomysł na prezent dla osób, które z planszówkami mają niewiele wspólnego, ale lubią escape roomy i zagadki logiczne w równym stopniu, co angażujące i dojrzałe historie z nutą elementów nadprzyrodzonych.
Gra powinna Ci się spodobać jeżeli:
- lubisz escape roomy lub gry logiczne
- ważna jest dla Ciebie fabuła
- nie lubisz grać pod presją czasu
- szukasz pozycji tylko dla siebie lub do kooperacji
Gra może Ci się nie spodobać jeżeli:
- zależy Ci na wysokiej regrywalności
- wolisz szybkie tempo zabawy (sprawdź -> Escape Room od Fox Games)
User Review
( votes)Za udostępnienie gry do recenzji dziękujemy Board&Dice