Problemy z pamięcią, neuronowe chipy, hakowanie systemów bezpieczeństwa, nowoczesne technologie, infiltracja - przed Wami kawał niezłego cyberpunka, który wykręci Wam zwoje mózgowe na drugą stronę.
Choć od premiery „Escape Tales: Rytuału Przebudzenia” minęły już prawie dwa lata, nadal uważam, że jest to jedna z najlepszych gier przygodowo-logicznych w swojej klasie. Żaden inny escape room po prostu nie miał tak wciągającej fabuły i mechaniki dość wiernie oddającej wrażenie przebywania w prawdziwym pokoju zagadek. Gdy wśród premier Portal Games na ten rok zauważyłam sequel, nie kryłam entuzjazmu. Po około 10 godzina gry, bo tyle zajęło nam przejście wszystkich trzech scenariuszy, z lekkim żalem stwierdzam, że nie udało się przeskoczyć oryginału. „Low Memory” to nadal dobra pozycja, ale parę rzeczy nam w niej nie do końca zagrało.
Trzy cyberpunki w jednym
„Low Memory” nie jest kontynuacją poprzedniej części (spoiler: choć kilka kart, na pewno przypomni Wam tamtejszą historię). To oznacza, że spokojnie możecie sięgnąć po grę, nawet jeżeli nie graliście w „Rytuał Przebudzenia”. Fabułę podzielono na 3 scenariusze, zwane tutaj plikami. Każdy plik dotyczy innej osoby. Bez zagłębiania się w detale, bo odkrywanie ich stanowi oczywiście znaczną część przyjemności, mogę powiedzieć, że mamy do czynienia z dość dynamicznym cyberpunkiem. Akcja rozgrywa się w przyszłości, w której automatyka domowa i neurobiologia są na znacznie wyższym poziomie. Każdy scenariusz dostarcza nieco innych wrażeń. Jest tutaj misja infiltracyjna, próba odzyskiwania wspomnień, wątek bohaterski, nieco romansu.
Problem w tym, że „Low Memory” nie uderza w czułe struny, nie zapewnia takich emocji czy dylematów moralnych, jakie były przecież sporą zaletą w „Rytuale Przebudzenia”. Owszem, w finale również podejmujemy pewien wybór, ale jest on na tyle zagmatwany, że nie przynosi satysfakcji. Tak jak dwa pierwsze pliki genialnie się ze sobą łączyły, co nakręciło nas mocno na finał, tak właśnie ta trzecia opowieść wypada najgorzej na tle fabularnym. Jest beznamiętna, nie ma w niej mocnego uderzenia, jak w dwóch poprzednich, ani punktu kulminacyjnego, bo już na wstępie można domyślić się, jak ta historia będzie łączyła się z poprzednimi.
Może problemem jest to, że dwie pierwsze postacie są rozpisane na tyle dobrze, że gracz jest w stanie przejąć się ich losem, natomiast ostatnia nie mówi o sobie zbyt wiele, przez co jej motywacja wydaje się sztuczna, a cel mało frapujący. Tak więc przez 2/3 gry bawiliśmy się wspaniale, a później czekaliśmy jedynie na jakiś mocny zwrot akcji, który niestety nie wystąpił.
Szkoda też, że zmieniono stylistykę. Choć okładka jest świetna, to cała reszta wykonana jest już nie w malarskiej oprawie, a bardziej komiksowej, kojarzącej się hmm… z „Jetsonami”? Subiektywnie – niezbyt mi to bangla z „poważną” fabułą..
Ciekawsza eksploracja, słaby finał
Podzielenie fabuły na 3 części jest nie tylko interesujące ze względu na możliwość wejścia w buty trzech różnych bohaterów. To także dobre rozwiązanie mechaniczne. Ponieważ każdy scenariusz przechodzi się w ok. ~3 godziny, można rozbić sobie całą grę na 3 wieczory i nie trzeba stresować się tym, że pomieszamy karty czy źle zapiszemy, gdzie skończyliśmy ostatnio.
Sama mechanika nie przynosi rewolucji, raczej delikatną ewolucję. Nadal wykorzystujemy ograniczoną liczbę znaczników do poruszania się po kartach lokacji, odczytujemy określony paragraf i próbujemy rozwiązać zagadki. Odpowiedzi również wpisujemy na dedykowanej stronie internetowej. Nie goni nas żaden czas, więc możemy poświęcić łamigłówkom tyle minut, ile potrzebujemy. Nowością jest jednak bardziej kreatywne użycie kart lokacji. Często nie będą to tylko dwie karty tworzące jeden pokój, ale bardziej rozbudowane konstrukcje, złożone nawet z mniejszych kart gry. To daje graczom więcej wolności w eksploracji i wzbudza ciekawość.
Pojawiły się także żetony postępu, które będzie trzeba uzbierać w paru miejscach, by popchnąć fabułę dalej. Dodano także karty opowieści, które zdobywa się w miarę postępów i zatrzymuje pomiędzy scenariuszami. To głównie z nimi związany będzie wybór w finale. Niestety ten epilog, jak wspominałam, nie został naszym zdaniem dobrze zaprojektowany. Zamiast dać graczowi wybór pomiędzy jedną bądź drugą opcją, prosi się go o podanie trzech kart opowieści, które w domyśle powinny ów wybór definiować. Sęk w tym, że robi się to nieco po omacku, gdyż nie ma się pewności, co dana karta spowoduje. Może się zatem zdarzyć, że nieświadomie wybierzecie zakończenie, niezgodne z Waszymi intencjami.
Nierówny poziom trudności – im dalej w las, tym większa abstrakcja
Zdecydowanie mniej jest przedmiotów niezwiązanych z zagadkami, a więcej samych łamigłówek, co oczywiście bardzo cieszy. W „Rytuale Przebudzenia” mieliśmy 28 zadań, tutaj aż ponad 40. Warto swoją drogą wspomnieć o lepszym interfejsie aplikacji – zamiast podobnych do siebie ikon, użyto cyfr i liter do oznaczania konkretnej łamigłówki. Mieliśmy też wrażenie, że więcej zagadek było bardziej złożonych. Rzadko kiedy trafiało się na taką, która wymagała wyłącznie jednej karty – najczęściej trzeba było uzbierać przynajmniej dwie, albo nawet więcej kart gry.
Poziom trudności jest dyskusyjny i tak naprawdę ciężko go ocenić, gdyż, co zawsze podkreślam, to co jednej osobie sprawi dylemat, druga rozwiąże w trymiga. Na pewno samouczek i pierwszy plik nie stanowi większego wyzwania dla osób obeznanych z escape roomowymi zadaniami. To głównie zagadki na obserwację, łamanie kodów, szukanie analogii. Coś, co rozwiązuje się w kilka minut z uśmiechem na twarzy.
Wyraźna zmiana jest od trzeciego scenariusza. Uczciwie Wam powiem, że gdybym grała w „Low memory” samodzielnie, to z tej trzeciej historii rozwiązałabym bez wskazówek ledwo jedną zagadkę. Chłopacy pocili się nad łamigłówkami, ambitnie nie chcąc korzystać z systemu wskazówek (skądinąd, bardzo dobrego!), ale koniec końców zazwyczaj bez podpowiedzi też nie mogli dać rady. Zdarzały się tu puzzle bardzo zajmujące, nad którymi faktycznie pracowaliśmy zespołowo np. zadanie w stylu słynnej zagadki Einsteina. Ale były też i łamigłówki abstrakcyjne, które bardziej irytowały niż cieszyły. Oczywiście, nie dało się tu zaciąć, bo w końcu system wskazówek delikatnie dozuje nam kolejne sugestie i za korzystanie z ułatwień nikt nas nie karze. Nas jednak bolało to, że bez podpowiedzi nie byliśmy w stanie zrozumieć wielu zagadek.
Osobiście brakowało mi tu zadań słownych, takich, które wymagałyby zabawy z percepcją i czegoś oryginalnego. W zasadzie z wszystkimi rodzajami łamigłówek gdzieś wcześniej się już zetknęliśmy (np. w testach na inteligencję, czy w grach przygodowych). Naszym zdaniem „Low memory” spodoba się przede wszystkim miłośnikom tego typu zabaw. Jeżeli jesteście nastawieni na ćwiczenie szarych komórek bardziej niż na przeżywanie przygody i jeżeli korzystanie z podpowiedzi nie działa na Was demotywująco to na pewno ta gra Was pod tym względem zadowoli.
Low Memory – warto zagrać, ale…
W gry escape roomowe najlepiej grać w kilka osób, choć należy pamiętać, by nie przesadzić z ich ilością ;-). Karty zagadek nie są duże, więc by dobrze się im przyjrzeć trzeba je chwycić do ręki, wpatrzeć się, pomyśleć. Wtedy inne osoby, muszą czekać na swoją kolej… Tak więc granie w 4 czy 6 osób może być niekoniecznie sensowne. Ciekawym rozwiązaniem, które w naszym przypadku naprawdę zdało egzamin, była gra zdalna. Ja z Grześkiem siedzieliśmy nad stołem, a nasz przyjaciel łączył się z nami przez sieć. Robiłam mu zdjęcie każdej karty i w ten sposób, mogliśmy równocześnie rozwiązywać łamigłówki. To, że nie był obecny fizycznie w ogóle nie przeszkadzało w rozgrywce. W dobie pandemii – polecam!
Jeśli chodzi o regrywalność, to za jednym razem nie da się zobaczyć wszystkiego, gdyż w pewnych miejscach gra zamyka nam niektóre ścieżki. Ale wyjątkowo nie skłoniło nas to do rozegrania całości ponownie. Może za kilka miesięcy, gdy już pozapominamy o rozwiązanych zagadkach, wrócimy do tematu, ale mimo wszystko raczej powinniśmy myśleć o tej grze w charakterze zabawy jednorazowej.
„Low Memory” udało się zachować prostotę zasad z pierwszej części, a jednocześnie podwyższyć poziom trudności zagadek. Sama fabuła ma zupełnie inny wydźwięk, mniej immersyjny. Niby na naszych oczach rozgrywa się pewien dramat, ale trudno się nim przejąć tak, jak sytuacji w pierwszej części. Byłam przekonana, że z racji moich zainteresowań cyberpunk trafi do mnie bardziej niż zjawiska paranormalne, ale jednak tak się nie stało. Po zakończeniu gry nie miałam żadnych przemyśleń czy refleksji. A przy „Rytuale Przebudzenia” wielu graczy nawet uroniło łzę. Dlatego mimo kilku dobrych rozwiązań i bardziej bogatej zawartości, w pierwszej kolejności będę polecać jednak tamten tytuł. A po „Low Memory” sięgnąć później, gdy będzie się miało ochotę na bardziej sensacyjną opowieść SF.
Escape Tales: Low Memory - ocena
-
8/10
-
5/10
-
7/10
-
8/10
-
9/10
Escape Tales: Low Memory - Podsumowanie
Lubisz wymagające, wykręcające mózg na drugą stronę łamigłówki? Zależy Ci na przeżyciu sensacyjnej przygody w klimacie cyberpunka? Jeśli szukasz gry o prostych zasadach, którą możesz bawić się przez kilka wieczorów sam lub z przyjaciółmi, to zachęcam do sięgnięcia po „Low Memory”. Jednak jeżeli wolisz czegoś bardziej emocjonującego, nastawionego bardziej na wybory moralne, zacznij od „Rytuału Przebudzenia”.
User Review
( vote)Za udostępnienie gry do recenzji dziękujemy Portal Games