Mając na swojej półce ponad 550 gier planszowych, niewiele jest takich, do których wracamy często. Zasypani nowościami mamy mniej czasu na ogrywanie ulubionych pozycji, ale są takie tytuły, do których mimo to zasiadamy regularnie. Jednym z nich jest właśnie „Draftozaur”, który doczekał się dwóch wspaniałych dodatków!
Dokładnie dwa lata temu w grudniu napisałam Wam, że „Draftozaur” okazał się u nas miłością od pierwszego dinozaura. Lekka, emocjonująca, bajecznie wykonana gra familijna stała się jedną z naszych ulubionych. I choć niczego nam w niej nie brakowało (no…może tylko woreczków, które byłyby wygodniejsze niż miseczki) to na wieść o dodatkach wiedzieliśmy już, że będziemy ich gorąco wypatrywać. Dzięki uprzejmości Naszej Księgarni trafiły one do nas na krótko przed premierą i mogę śmiało powiedzieć, że od tamtej pory gramy już zawsze z nimi. Ale czy to oznacza, że warto w nie zainwestować?
Zacznijmy od tego, że choć mówimy tu o dwóch dodatkach, to są one sprzedawane w jednym zestawie. Nie możecie sobie zatem wybrać, czy wolicie „Pterodaktyle” czy „Plezjozaury”. Albo full pakiet, albo wcale. Przyznam, że to dość dziwny ruch, ponieważ oznacza to, że trzeba za jednym razem wydać większą kwotę. Podczas gdy podstawka aktualnie kosztuje ok. 50 zł, zestaw dodatków ok. 77-80 zł. Naturalnie, inflacja i sytuacja ekonomiczna zmieniła koszty produkcji, ale właśnie dlatego uważam, że klient powinien mieć prawo wyboru – tym bardziej, że przecież dodatki mają osobne pudełka i można w nie grać indywidualnie. Ale to uwaga na marginesie. To, co na pewno spodoba się fanom, to fakt, że okładkowe ilustracje ustawione obok siebie tworzą piękny tryptyk. W podobny sposób będą łączyły się z sobą planszetki, ale o tym za moment. Za oprawę wizualną odpowiada tu oczywiście znów Roman Kucharski i jego wizja jest o wiele ciekawsza niż oryginalny projekt.
Draftozaur: Plezjozaury – wrażenia z gry
Ten dodatek powiększa nam dół obszaru o nową planszetkę – rzekę z kłodami. Po jednej stronie mamy wersję łatwiejszą z 4 pniami, po drugiej trudniejszą z 6 pniami. Do gry wchodzi też nowy rodzaj dinusiów. Brązowe plezjozaury jako jaszczury żyjące w wodzie, będziemy umieszczać wyłącznie na rzece. Zapewnią nam one dodatkowe punkty dopiero wtedy, gdy przepłyną za daną kłodę. Zasada jest prosta. Gdy umieszczamy plezjozaura u siebie, zawsze najpierw ląduje on na rzece planszy głównej. By przepłynął on za następną kłodę, należy w kolejnych turach umieścić na planszy dinozaura danego typu.
Z dwóch dodatków „Plezjozaury” są przystępniejsze, dzięki czemu z powodzeniem mogą być ogrywane w towarzystwie młodszych graczy i to nawet takich, które nie grały za często w podstawkę. Obecność nowego gatunku to kolejny element push your luck w rozgrywce. Gdy zainwestujemy w plezjozaura (a najlepiej nawet w dwa lub trzy jeśli dopisze nam fart), nasza strategia siłą rzeczy będzie polegała na wybieraniu dinozaurów w takich kolorach, które przepchną nam dinusie za kolejne kłody, co sprawia, że rozgrywka nabiera innego kolorytu.
Z drugiej strony ponieważ plezjozaury poruszają się bez kosztowo (nic nie tracimy, za wyjątkiem tury, w której wybieramy plezjozaura), więc to dość łatwy sposób na pozyskanie cennych punktów, choć jak to w „Draftozaurze”, wszystko zależy od tego, jaki zestaw dinusiów dostaniemy od rywala. Czy to oznacza, że warto brać plezjozaura, gdy pojawi nam się w pudełeczku? Nie do końca… Po pierwsze dlatego, że bardziej opłaca się je wybierać na początku rozgrywki – w końcowej fazie mogą one po prostu nie zdążyć przepłynąć do wyżej punktowanych pól. Po drugie zaś, gra z nimi wydłuża każdą z rund o 1 turę, czyli mamy w sumie dwie extra tury na grę. Jeżeli poświęcimy je na dobór zwykłych dinozaurów, możemy dzięki temu lepiej spełnić główne cele. Muszę przyznać, że to całkiem niezła rozkminka.
Draftozaur: Pterodaktyle – wrażenia z gry
Pterodaktyle były latającymi dinozaurami, stąd – podobnie jak wodne plezjozaury – i one otrzymały wyjątkowe miejsce. To dodatkowa planszetka, którą umieszczamy nad planszą główną. Przedstawia ona pięć gniazd zawierających różnorodne bonusy. Tym razem już samo przygotowanie gry jest inne. Na początku każdy losuje 2 dinozaury z woreczka i układa je na gniazdach z symbolem jajka. Dopiero wtedy pterodaktyle są wkładane do woreczka. Gdy w trakcie rozgrywki zdecydujemy się włożyć pterodaktyla do gniazda, zawsze zaczynamy od strefy A. Znajdujący się tam z fazy przygotowania dinozaur „wykluwa się” z jajka i możemy położyć go w dowolnym miejscu na planszy głównej.
Kolejnego pterodaktyla możemy położyć tylko w strefach połączonych z poprzednią kłodami drewna. Oczywiście później można się także cofać i kłaść na pominiętym gnieździe. Poza podmianą dinusiów możemy za gniazdo z pterodaktylem otrzymać dodatkowe punkty (tu fajna sprawa – każdy z graczy zdobywa extra punkt za inny rodzaj dinozaura!) albo epicki skill pozwalający na zignorowanie wyniku na kości już do końca gry! By go dostać musimy zużyć aż trzy pterodaktyle, ale jeśli uda nam się to zrobić w miarę wcześnie, to daje to naprawdę dużą przewagę.
Gra trwa tyle samo rund, co w podstawce. Planszetka „Pterodaktyli” jest również dwustronna: łatwiejsza ma mniej pni na rzece i wspomnianą umiejętność, a trudniejsza gniazdo punktujące za pterodaktyle u sąsiadów oraz gniazdo z aż 7 punktami. Ten dodatek jest nieco bardziej złożony, choć oczywiście nie komplikuje nadmiernie gry. Otwiera nowe, ciekawe ścieżki do przetestowania strategii i skłania do większych przemyśleń (chociażby takich, czy lepiej przenieść z gniazda dinusia, czy zapewnić sobie gwarantowane punkty).
Draftozaur – komu spodobają się dodatki?
Nie ważne, ile macie lat. Jeżeli kochacie dinozaury, to na widok nowych meepli pewnie zapiszczycie tak jak i ja. Ogromną frajdę sprawia mi w „Draftozaurze” obcowanie z figurkami dinusi, a tu mamy aż dwa nowe gatunki! Żałuję jedynie, że pterodaktyle nie otrzymały innego koloru – ten turkus bardzo mocno przypomina błękit podstawowego stegozaura. Sama rozgrywka zaś wyraźnie nabiera rumieńców i emocjonuje. Granie z obydwoma dodatkami na raz nie przytłacza, choć robi się trochę ciasno na stole ;-). Każdy fan podstawki nie będzie tym zestawem zawiedziony. My gorąco Wam go polecamy!
Ale jeżeli „Draftozaura” wyciągacie tylko od święta, jeżeli nie przekonał Was do siebie od razu, to nie ma co się oszukiwać – i dodatki już tego nie zmienią. Ogólny wydźwięk tej gry pozostaje niezmienny – albo podoba Wam się draft z elementami push your luck, albo zwyczajnie nie. Pamiętajcie, że to dalej gra familijna i to z gatunku tych prostszych. Rozszerzenie dodaje nowe pola, ale nie czyni z gry jakiegoś mózgożera. I chyba dobrze. Bo „Draftozaura” kochamy przecież właśnie za jego prostotę, dynamiczne tempo i satysfakcję z trafnie obstawionych pól – a tego dodatki na szczęście nie pozbawiają.
Grę otrzymałam na własność od wydawnictwa Nasza Księgarnia na potrzeby niniejszej recenzji. Wydawca nie miał wpływu na jej treść.