Z tym dodatkiem odwiedzicie cmentarze i grzeszne przybytki, spotkacie wampiry, wróżki i wilkołaki, zgubicie się w lesie, zostaniecie omamieni, otrzymacie dary nieba i o wiele, wiele więcej! „Pieśń Nocy” to kolosalne rozszerzenie do drugiej edycji „Dominiona”.
Po ostatnio recenzowanej „Przystani” przyszedł czas na podsumowanie drugiego dodatku z nowej edycji króla deckbuildingu. Melancholijna z nazwy „Pieśń Nocy” wprowadza do klasycznego średniowiecznego settingu więcej paranoramalnego klimatu dark fantasy. W zasadzie każda z 500 kart (tak, to drugie tyle co podstawka!) kojarzy się z legendami, folklorem i mroczniejszymi baśniami: są tu zjawy, błędne ogniki, zombie, przeklęte lustra, leprechauny, wilkołaki czy egzorcyści. Grając tylko takim zestawem „Dominion” całkowicie zmienia swój klimat i uważam, że jest to jedna z największych zalet tego dodatku. Bardzo nam się ta atmosfera nokturnu spodobała i choć naturalnie karty z „Pieśni Nocy” możecie mieszać z dowolnym dodatkiem, to grając wyłącznie nimi (plus oczywiście wymaganymi z podstawki elementami – pamiętajcie, że to nie samodzielny dodatek!) zyskujemy specyficzny ton – taki, który idealnie trafi w gust nocnych marków ;-).
Zanim przejdę do nowości, jeszcze słowo o okładce. OMG. Radosław Jaszczuk stworzył przepiękną ilustrację, do której moje romantyczne serce nie potrafi przestać wzdychać! W stosunku do pierwszej edycji to jest jak… dzień do nocy! Nie wiem jak będą wyglądały okładki do pozostałych dodatków drugiej edycji, ale coś mi się wydaje, że żaden nie przebije „Pieśni Nocy”. Tak więc panie Radosławie – wielkie brawa! Od razu zaczęłam żałować, że ilustracje z kart nie zostały także przerysowane ponieważ, no cóż – mówiąc wprost, niektóre obrazy (wierny pies, odmieniec czy błogosławiona wioska) może nie tyle są „brzydkie”, co mają zupełni odmienną stylistykę. Może komuś taki misz-masz kresek nie będzie wadził, ale mi zaburza to estetykę gry. Pod tym względem „Przystań” jest spójniejsza.
Wciąż też nie umiem się przyzwyczaić do alfabetycznego układu kart w insercie, zwłaszcza, że łaski, stany i uroki i tak wyciągnięto na sam dół, ignorując porządek nazewnictwa. Ważniejsze jest jednak to, że do insertu spokojnie mieszczą się zakoszulkowane karty.
Dominion: Pieśń Nocy – nowości w mechanice i wrażenia z gry
Spośród 33 kart Królestw aż 13 dotyczy nowej fazy gry – Nocy. Noc występuje po fazie zakupu i przed porządkami. Karty nocy wywołują różnorodne efekty, od czyszczenia decku ze zbędnych kart po rzucanie uroków na innych graczy. Czym zatem różnią się od kart akcji? Można je zagrywać w dowolnej ilości, więc nie są tak limitowane jak akcje. Do tego część z nich ma formę następstwa (znaną już z „Przystani”), zatem mogą nam przynosić korzyść w kolejnej turze. Niektóre efekty wydają się do siebie podobne, choć już sam fakt, że kilka kart może wejść na rękę od razu po zakupie i być przez to wystawiona natychmiast w fazie nocy pozwala stosować inne strategie. Z pewnością karty nocy dodają do gry więcej interakcji, ale gdy mamy ich sporo w zasobach to ma się wrażenie, że ich efekty się duplikują. Innymi słowy – zamiast losowania Kart Królestw polecam ich uważniejsze dobieranie lub korzystanie z sugestii setów w instrukcji.
Następną nowością są karty losu (w sumie jest ich tu osiem), które pozwalają nam otrzymać łaskę. Gdy zasoby losu wchodzą do gry, przetasowujemy specjalną talię 12 łask. Otrzymanie łaski wiąże się z odkryciem karty z talii i rozpatrzeniem jej efektu (niekiedy łaski można rozpatrzeć w następnej turze). Są to to bardzo fajne bonusy: od dodania srebrnika, poprzez wyrzucenie na śmietnisko karty z ręki, aż po dodatkową akcję czy dobranie karty. Szkoda, że łask jest tak niedużo, bo mając w decku dużo kart losu, zdarza się, że pojedynczy gracz ciągnie kilka łask i talię trzeba ciągle przetasowywać. Nie tylko wydłuża to czas gry co także sprawia, że te bonusy są po czasie trochę „opatrzone”. Osobiście wolałabym mniej kart nocy, a więcej urozmaiconych łask.
W analogiczny sposób działają karty fatum, które w formie akcji wywołują odkrycie kart z talii uroków. Uroki sprowadzają się do utrudnień w postaci odrzucenia z ręki kart, dorzucenia nam na wierzch miedziaka, dodania klątwy lub narzucenia stanu (o nich za moment). Większość kart fatum działa na naszych rywali, co jest dobrym wzbogaceniem negatywnej interakcji, ale kilka kart przy niesprzyjającym losie może również na nas narzucić urok. I jest to sensowna, pasująca do tematu mechanika. Przykładowo przeklęta wioska pozwala nam dobrać do 6 kart na ręce i wykorzystać 2 akcje, ale po jej zakupie otrzymamy urok. Tak samo jak i przy kartach losu uważam, że lepiej nie dodawać zbyt dużo kart fatum do zasobów, bo inaczej uroki będą nas bez przerwy wkurzać (zwłaszcza, że działają nie na jednego, ale na wszystkich pozostałych graczy).
A co z tymi stanami? Trzy karty uroku jedna karta Królestwa nakładają na gracza dany typ stanu. Za wyjątkiem stanu nieszczęśliwy i podwójnie nieszczęśliwy, które pozostają z graczem już do końca gry i odejmują mu finalne punkty oraz stanu zagubiony w lesie, który znika w chwili, gdy przejmie go inny gracz, stany działają do następnej tury. Ta mechanika bardzo przypadła mi do gustu – takie negatywne efekty (za wyjątkiem zagubionego w lesie, który pozwala otrzymać łaskę) dodają rozgrywce trochę adrenalinki.
Mamy jeszcze karty pamiątek. Są one zawsze powiązane z konkretnym typem Królestwa i wchodzą do gry razem z nim. Wpływają one na przygotowanie, ponieważ zastępują startowe miedziaki. Przykładowo, gdy do gry wchodzi Puk, na rękę każdy z graczy otrzymuje po jednym przeklętym złocie, które daje 3 monetki, ale i dodaje klątwę, gdy zechcemy z niego skorzystać. Przydatne i atrakcyjne urozmaicenie. Mamy tu jeszcze nową kartę zwycięstwa – cmentarz, który pozwala nam wyrzucić na śmietnisko do 4 kart z ręki.
Dominion: Pieśń Nocy – dla kogo jest ten dodatek? Na pewno nie dla początkujących
Choć wszystkie opisane wyżej nowości mają sens i urozmaicają rozgrywkę, to gdy występują w nadmiarze mogą sobą przytłoczyć. Nasze pierwsze rozgrywki były dość koślawe, a działanie paru kart np. gnębiciela, konfudowało. Dopiero, gdy pozna się dokładnie efekty wszystkich kart, sprawdzi ich działanie w praktyce (a przypomnę, niektóre np. życzenie pozyskuje się z innych kart po spełnieniu danego warunku, więc nie często mogą nam one się aktywować), można dokonywać świadomych wyborów. Zdecydowanie łatwiejsza do przyswojenia jest „Przystań”.
„Pieśń Nocy” powinna trafić do tych fanów „Dominiona”, którzy mają już bardzo mocno ograną podstawkę (tudzież inne dodatki) i pragną na nowo rozbudzić swoje zainteresowanie tym tytułem. W ich przypadku ta złożoność, którą czuje się nawet w samym przygotowywaniu gry nie wspominając już o samych zasadach, których poznanie wymaga czasu, będzie czymś pożądanym i atrakcyjnym.
Ja również doceniam nowości, cieszę się, że „Dominion” potrafi zaskakiwać, emocjonuje kartami Łask i Uroków, a także zagęszcza interakcję. Mimo to w niektórych partiach czułam się zbyt zmęczona rozgrywką, miałam wrażenie, że losowy set kart Królestw był strzałem w kolano i na przykład tylko parę kart miało sens w danej konfiguracji. Ciągłe odkrywanie łask/uroków obniżało dynamikę i jasne, nadal czułam fun z całego kupowania kart i zagrywania ich w najlepszy możliwy sposób, ale kosztem przeciągniętego czasu. Miejcie jednak na uwadze fakt, że w „Dominiona” gram dopiero od wydania 2. edycji i choć go bardzo lubię, to wciąż czuję się w nim amatorem. Dlatego z dwóch wspomnianych dodatków podeszła mi bardziej „Przystań”, ale jeżeli miałabym na koncie ze 100 rozgrywek albo więcej to pewnie wolałabym zainwestować w ciekawszą pod kątem mechaniki „Pieśń Nocy”.
Dodatek otrzymałam na własność od wydawnictwa IUVI Games na potrzeby napisania recenzji. Wydawca nie miał wpływu na treść i wyrażoną opinię.