Podróże autobusem to temat, który można zaprojektować naprawdę ciekawie - w końcu nawet w trakcie zwykłej przejażdżki wiele może się zdarzyć. A to spotkamy po drodze znajomego, a to w wyniku jakiejś usterki będziemy musieli zmienić trasę, no i oczywiście, może też nas spotkać też kontrola biletowa. ``Bileciki do kontroli``, czyli familijna gra wydawnictwa Zielona Sowa, próbuje uderzyć w emocjonujący ton, ale robi to w wielce nieudany sposób.
Moje codzienne podróże autobusem do szkoły wspominam z nutą rozrzewnienia. W trakcie godzinnej jazdy miałam czas by powtórzyć sobie lekcje, pogadać z kumpelą, zjeść śniadanie i poobserwować współpasażerów. Dziś zdecydowanie nie tęsknię za staniem w korkach, ściskiem i opóźnieniami, ale, gdy tylko zobaczyłam pudełko „Bilecików do kontroli” to stwierdziłam, że w taką planszową podróż chętnie się wybiorę – zwłaszcza, że mój brat jest maniakiem komunikacji i kręci go wszystko, co z autobusami związane, a sama gra to dzieło polskich autorów: Michała Radomskiego i Weroniki Plewińskiej.
Bileciki do kontroli – na czym polega gra?
Każdy z graczy losuje swojego bohatera. Na planszetkach widoczne są nie tylko ich unikalne umiejętności, ale przede wszystkim trzy przystanki, na których planują oni wysiąść. Za każdym razem, gdy uda nam się odwiedzić wskazaną lokację, pobiera się jej żeton. Kto pierwszy uzbiera trzy żetony – wygrywa. Grę zaczynamy od usadzenia wszystkich postaci w autobusach – zauważcie, że każdy pionek zajmuje od 1-3 miejsc. Jeżeli w jakimkolwiek momencie gry nie będzie miejsca na danego bohatera – nie będzie on mógł wsiąść do takiego autobusu (logiczne!).
W swojej turze gracz rzuca kośćmi, a następnie odkrywa wskazaną przez kość liczbę kart przy danym autobusie. Sam jednak wybiera, która z liczb na kości wskazuje numer autobusu, a która liczbę kart. Np. rzut 1 i 3 oznacza, że albo odkrywamy trzy karty z pierwszego autobusu, albo jedną kartę z trzeciego. Każdy, kto jest w autobusie może wysiąść na przystanku wskazanym przez odkrytą kartę (lub do niego wsiąść jeśli stoi w takiej lokacji i znajdzie się dla niego miejsce). Jeżeli jest to lokacja z naszej planszetki – super, pobieramy jej żeton. Jeżeli nie, to możemy dobrać lub wymienić karty akcji.
Pozostali gracze mogą w dowolnym momencie zagrywać posiadane karty akcji, by utrudniać innym grę. Dodatkowo w talii przystanków znajduje się kilka kart kontroli biletowej. Jeżeli na taką kontrolę trafimy będąc w autobusie, musimy oddać kartę biletu. Jeżeli takowej nie mamy – oddajemy żeton lub gdy nie mamy żetonu wysiadamy na komisariacie.
Bileciki do kontroli – co jest tu najlepsze?
Pod względem przeniesienia tematu na planszę gra na pewno może się podobać. Twórcy zadbali o fajne detale – postacie chcą odwiedzać przystanki, które stereotypowo kojarzą się z ich grupą np. staruszka pragnie odwiedzić kościół, przychodnię i targ, a kibic stadion, osiedle i park. W zbliżony sposób potraktowano też ich moce specjalne np. kieszonkowiec może okraść gracza stojącego w tym samym miejscu z jednej karty akcji.
Plansza jest również dobrze zaprojektowana – wszystko jest czytelne i ma swoje miejsce. Pomysł z zajmowaniem określonej liczby miejsca w autobusach jest sensowny, a karty akcji dotyczą sytuacji, z którymi można się zetknąć w prawdziwym życiu – przespanie przystanku, awaria autobusu czy skorzystanie z przejścia podziemnego.
„Bileciki do kontroli” są estetycznie i radośnie zilustrowane – nie mam wątpliwości, że wiele osób skusi się na grę oceniając ją wyłącznie po okładce. Niestety choć mechaniczne ramy wydają się tu być dobrze skonstruowane i w teorii gra nastawiona na negatywną interakcję między graczami powinna wywoływać wiele zdrowych rumieńców, to już przy pierwszej partii wychodzą liczne niedociągnięcia, które – przynajmniej w naszym odczuciu – dyskredytują ten tytuł i nie skłaniają do tego, by ponownie po niego sięgnąć.
Bileciki do kontroli – co kuleje w trakcie gry
„Bileciki do kontroli” mają przerażająco niezbalansowaną mechanikę. Trudno mówić tu o jakiejkolwiek strategii, gdy z każdej strony gra bardzo mocno ogranicza nasze działania. Zacznijmy od tego, że najpierw musimy mieć fart, by trafić do autobusu, w którym ktoś odkryje upragniony przez nas przystanek – kart jest 56, lokacji 12. Może się zdarzyć, że autobus, którym jedziemy w całej swojej talii nie ma interesującej nas lokacji. To jeszcze dałoby się przeboleć. Gorzej, że kiedy już wysiądziemy w dowolnym miejscu, mogą minąć całe wieki, zanim znów wejdziemy do autobusu. Wejść można bowiem jedynie do aktywnego pojazdu, czyli tego, z którego ktoś odkrywa karty. Nawet jeżeli stoimy np. na komisariacie, a dwa nieaktywne autobusu stoją właśnie na tym przystanku od poprzedniej kolejki, to nie możemy do nich wsiąść.
Dodajcie jeszcze do tego negatywną interakcję. Gdy już uda Ci się jakimś cudem natrafić na swój przystanek, ktoś może Ci zagrać kartę, która uniemożliwi Ci ruch. Nie za bardzo masz się nawet jak zrewanżować, bo limit na ręce wynosi zaledwie 2 karty. Nie dobiera się ich automatycznie, a jedynie wtedy, gdy wysiądziemy na „nie swoim” przystanku – a skoro takie działanie może nas kosztować naprawdę duuuużo czasu, to mało kto się na to decyduje.
Kolejna sprawa to tytułowe bilety. W całej talii akcji (48 kart) biletów znajduje się jedynie osiem. Mamy więc dość niską szansę, że akurat trafimy na taką kartę. A ponieważ tylko ona ochrania nas przed kontrolą i pozbyciem się jakże ciężko zdobytego żetonu, to rozgrywka ciągnie się jak flaki z olejem. Już sam sugerowany czas rozgrywki wynoszący 90 minut powinien dać do myślenia – gra o relatywnie prostych zasadach powinna trwać znacznie krócej! Nam nigdy nie udało się doprowadzić do zwycięstwa jednej osoby – zanim ktokolwiek uzbierał 3 żetony, cała reszta odchodziła już znużona od stołu. Odrobinę – podkreślam, odrobinę – lepiej jest w wariancie dwuosobowym, gdzie gramy dwiema postaciami i nasz limit kart na ręce wynosi 4.
Trudno nam było znaleźć w „Bilecikach do kontroli” jakąś pozytywną wartość. Negatywna interakcja pogłębia losowość, więc wywołuje jedynie irytację i przedłuża grę. Nie da się tu niczego zaplanować – nie ma na czym się skupić, nie ma przyjemności z podróży ani jakiegoś waloru edukacyjnego. Nie potrafię odgadnąć intencji twórców. Czy chodziło im o to, by zapamiętywać lokacje w danej talii autobusów i na tej podstawie próbować wskoczyć do odpowiedniego? Jeśli tak, to wyszło im to bardzo niezgrabnie. Próbowałam uzyskać jakieś informacje od wydawcy, upewnić się, czy na pewno gramy prawidłowo, ale od miesiąca nie doczekałam się żadnej odpowiedzi. Jeśli takowa się pojawi – uzupełnię tekst.
Nawet dodatek, który wprowadza do gry limit czasu oraz kiosk, gdzie można kupić bilety całodobowe nie ma absolutnie żadnego sensu. Raz, że by kupić bilet musimy trafić do odpowiedniej lokacji, dwa, jego koszt to 2 karty akcji (czyli odrzucamy całą rękę), a trzy, że ów ciężko zdobyty bilet jest ważny tylko jeden dzień. Jego przydatność określiłabym na bliską zeru. Przykro mi to mówić, ale obawiam się, że „Bileciki do kontroli” nie zostały albo w ogóle przetestowane przed wydaniem, albo projektanci/ wydawca z jakiegoś powodu nie chcieli wprowadzać zmian sugerowanych przez testerów. Bo nie wierzę, że ktokolwiek nie zauważył tak rażących niedoskonałości.
Bileciki do kontroli – Podsumowanie
O gustach nie ma co dyskutować i ja też nie zamierzam odciągać kogoś od kupna tej gry. Trzeba jednak jasno powiedzieć, że „Bileciki do kontroli” nie są grą, przy której większość będzie się dobrze bawić. Ktoś, kto miał jedynie styczność z klasykami pokroju „Monopoly” czy „Chińczyka” pewnie uzna, że jest tu coś interesującego.
Cała reszta graczy, którzy mają w swoich szafach familijne pozycje w stylu „Wsiąść do pociągu”, „Kolejowy szlak” czy „Colt Express” (to gry, które na pierwszą myśl kojarzą mi się z transportem) może tu przeżyć rozczarowanie – chyba, że zmodyfikuje mocno zasady, albo uzna, że losowość w ogóle stanowi dla nich przeszkody. Ja z tego autobusu wysiadam i nie sądzę, bym kiedykolwiek miała do niego powrócić.
Bileciki do kontroli - ocena końcowa
-
7/10
-
2/10
-
5/10
-
2/10
-
6/10
Bileciki do kontroli - Podsumowanie
„Bileciki do kontroli” to ciągnąca się w nieskończoność loteria, która nam nie dała żadnej przyjemności. A szkoda, bo wykonanie jest naprawdę ładne i mechanika na papierze wydawała się obiecująca.
Gra może Ci się spodobać jeżeli:
- bardzo lubisz Chińczyka, Monopoly i inne proste, losowe gry, w których o wygranej w dużej mierze decyduje szczęście
- jesteś gotowy na modyfikację zasad, by grało się lepiej
Gra może CI się nie spodobać jeżeli:
- oczekujesz choćby minimum strategii
- nie lubisz mocnych ograniczeń
- nie trawisz negatywne interakcji
User Review
( vote)Za udostępnienie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu Zielona Sowa