Każdy z nas słyszał o El Dorado – mitycznym mieście ze złota położonym gdzieś w Ameryce Południowej. Ale czy znacie też legendę o siedmiu miastach Ciboli? Właśnie do niej odnosi się najnowsza planszówka wydawnictwa Nasza Księgarnia.
Gdy Maurowie podbili Meridę w 1150 roku, według ówczesnych podań siedmiu biskupów zdołało uciec z obleganego miasta zabierając ze sobą złoto i kosztowności. Z tego wydarzenia narodziła się plotka, że za oceanem, w odległej krainie, biskupom udało się założyć miasto pełne przepychu i bogactwa. Z czasem, uważano, że chodzi już nie o jedno, ale o siedem miast ze złota. Ta legenda przyciągnęła do Ameryki Północnej mnóstwo ekspedycji poszukiwawczych, ale podobnie jak El Dorado, tak i Ciboli oraz pozostałych miast nigdy nie udało się odnaleźć.
Tu po prostu muszę wstawić Wam intro z francusko-japońskiej produkcji, która była emitowana w Polsce w latach ’90, bo aż się łezka w oku kręci ;-). „Tajemnicze Złote Miasta” nie odnoszą się bezpośrednio do legendy o Ciboli, ale są nią inspirowane, podobnie jak innymi legendami o technologii Azteków i Majów.
Wróćmy jednak do samej gry. Warto na wstępie zauważyć, że Nasza Księgarnia ma już w swojej bibliotece znany i lubiany hit odnoszący się do legendy o ukrytym na południu Ameryki miejscu – „Wyprawę do El Dorado„. Choć tematyka może wydawać się podobna, to tym razem chodzi o zupełnie inny rodzaj gry. Tam mieliśmy wyścigową grę z budowaniem talii, tutaj zaś grę licytacyjną połączoną ze zbieraniem zestawów.
7 Złotych Miast – na czym polega gra?
Każdy z graczy, jako poszukiwacz skarbów, będzie eksplorował świątynię i zbierał jak najwięcej kosztowności zanim nie zawalą się wszystkie komnaty. Na początku gry dysponujemy równą liczbą figurek poszukiwaczy. W każdej rundzie bierzemy udział w potajemnej licytacji – decydujemy o tym, ilu poszukiwaczy wyślemy do świątyni (nie ma tu żadnych zasłonek, więc figurki ukrywamy w dłoniach). Można oczywiście nie wysłać żadnego poszukiwacza – wtedy, po ujawnieniu wszystkich figurek, gracz, lub gracze, którzy nie wysłali żadnego poszukiwacza otrzymują wszystkich poszukiwaczy z obozowiska, czyli puli, która powstaje z figurek wysłanych do świątyni w poprzednie rundzie.
Gracz, który wystawił najwięcej figurek w nagrodę jako pierwszy wybiera dla siebie jedną z czterech ujawnionych kart skarbów. W przypadku remisu, będzie to osoba trzymająca znacznik pochodni lub ta siedząca najbliżej lewej strony gracza z pochodnią. Następnie, w kolejności zgodnej z liczbą zagranych w tej rundzie figurek, karty dobierają pozostali gracze. Co istotne, karty dobierają nawet osoby, które nie wysłały żadnego poszukiwacza – po prostu, robią to na samym końcu, czyli zbierają najmniej korzystne ochłapy.
Na zdobytych kartach występują dwa znaczniki, które wywołują dodatkowe akcje. Jeżeli jest tam symbol skały, to dobierający kartę gracz, zakrywa dowolną komnatę świątyni, pamiętając o zasadzie, że zawsze jedna komnata każdej kolumny musi pozostać pusta. Jeżeli zaś jest tam symbol totemu, wówczas gracz wybiera jedną spośród pięciu kart specjalnych, które dają mu dodatkowe bonusy.
Gra kończy się, gdy zejdą wszystkie karty skarbów. Wówczas należy podliczyć punkty za zebrane symbole skarbów zgodnie z wartościami znajdującymi się na planszy świątyni. Tu warto nadmienić, że o ile trzy środkowe skarby (zielone, niebieskie i różowe) punktują od sztuki, tak punkty za złote posążki otrzymuje tylko ten gracz, który ma ich najwięcej ze wszystkich osób. Podobnie rzecz ma się z minusami za czaszki – otrzymuje je tylko ten gracz, który zebrał ich najwięcej w grze.
7 Złotych Miast – poprawna, choć mało emocjonująca
Równocześnie z „7 Złotymi Miastami” ogrywaliśmy inną nowość Naszej Księgarni, „To jest napad!”. I choć początkowo byłam przekonana, że ponieważ bardziej odpowiadają mi tematycznie gry o tajemniczych cywilizacjach i przygodach niż westerny, to właśnie ten pierwszy tytuł podbije nasz stół, w praktyce stało się zupełnie odwrotnie. Projekt Romarica Gallonniera wypadł w naszym odczuciu mocno średnio. Gra ma dobrze wyważoną mechanikę. Licytacje są sprawiedliwe i niegłupie – grając va banque wiemy od razu, że w kolejnej rundzie nie mamy szans, ale za to otrzymamy poszukiwaczy z puli i wtedy może uda się wygrać następną licytację. Możemy nawet lekko blefować, podpuszczając przeciwników, że na którejś karcie nam bardziej zależy, choć to już typowa „gra nad stołem” i nie w każdym towarzystwie będzie to odczuwalne.
Kwestia zawalania komnat i punktowania według pozostałych wartości jest tu dość ciekawa, ale w praktyce często nikt nie chce zawalić tych najwyżej punktowanych miejsc, ponieważ zazwyczaj każdy liczy na to, że do końca gry jeszcze parę danych symboli uzbiera więc nie będzie sobie robił pod górkę ;-). Bardzo łatwo wpaść tu w tendencyjność (zbieram różowe symbole, bo dadzą mi po 9 punktów za sztukę, a zbieranie złotych posążków max 16 za całość). Natomiast jeżeli zagracie parę razy, to sami zauważycie, że taka strategia niewiele daje, a nawet z czasem nuży. Konieczne jest baczne obserwowanie, jak wyglądają zestawy rywali i nawet poświęcanie kilku punktów ze „swojej puli”, by inni też mieli ich odpowiednio mniej. „7 Złotych Miast” na pewno zyskuje przy bliższym poznaniu, więc jeżeli pierwsza rozgrywka u Was nie zaskoczy, to spróbujcie jeszcze raz, z odmienną taktyką.
Niestety w porównaniu do „To jest napad”! my nie poczuliśmy tu mimo wszystko aż takich emocji. Być może z tego powodu, że do samego końca nie wiadomo, na którym symbolu wyjdziemy najlepiej – przez to zaś, nie ma jakiejś dramatycznej walki o daną kartę, bo zbiera je się początkowo trochę w ciemno. Karty totemów potrafią pod tym względem uatrakcyjnić rozgrywkę i faktycznie, gdy pojawiają się w rundzie, to da się odczuć większe poruszenie. Trudno tu jednak mówić o rumieńcach na twarzy czy ostrej rywalizacji.
Odnieśliśmy też wrażenie, że gra nie do końca dobrze się skaluje. Przy dwóch graczach nawet nie wysyłając żadnego poszukiwacza zawsze zgarniemy dwie karty i to wcale niekoniecznie te „najgorsze” ponieważ karty wybieramy na zmianę. W trzyosobowej grze też ostatnia osoba nie ma aż tak źle, bo zawsze ma wybór między dwoma ostatnimi kartami (jedna zawsze odpada). Jeżeli zatem wypadnie tak, że minusowe czaszki wystąpią na 1 z 4 kart, to o ile w czteroosobowej grze istnieje strach, że przegrywając licytację wpadnie nam w ręce właśnie ta „negatywna” karta, tak przy trzech graczach możemy jej po prostu uniknąć. Może niektórym to zupełnie nie będzie przeszkadzać, ale nam wyraźnie lepiej grało się w pełnym składzie.
7 Złotych Miast – co jeszcze warto wiedzieć?
Mocną stroną „7 Złotych Miast” jest z pewnością dynamika. Gra się szybko, a im bliżej końca, tym robi się ciekawiej z racji tego, że wiemy już jakich symboli zdobyliśmy więcej i które poziomy świątyni opłaca nam się zawalić. Same zasady są także banalne i dzięki temu możemy ten tytuł łatwo wytłumaczyć nowym graczom. Wykonaniu nie da się niczego zarzucić – symbolika jest kolorowa i zrozumiała, znacznik pochodni ładnie podkręca klimat, a duży i gruby notesik na punktację to też miły dodatek. Nasza Księgarnia jak zwykle stanęła na wysokości zadania.
Myślę, że ten tytuł warto rozważyć przede wszystkim w sytuacji, kiedy naprawdę lubi się gry licytacyjne oraz blefowanie. My za takimi mechanikami nie przepadamy, aczkolwiek Nasza Księgarnia wydała już gry, które mimo to nas totalnie urzekły (np. „Niezłe ciacho” czy wspomniany już „To jest napad!”). Tutaj nie znaleźliśmy po prostu czegoś wyjątkowego, jakiegoś pierwiastka, który sprawiłby, byśmy tuż po skończonej grze od razu zapragnęli kolejnej partii. Myślę, że większą frajdę z rozgrywki będą tu mieli mimo wszystko amatorzy niż starzy wyjadacze :-).
7 Złotych Miast - Ocena końcowa
-
7/10
-
6/10
-
8/10
-
5/10
-
7/10
7 Złotych Miast - Podsumowanie
Mimo zbliżonej tematyki, nie jest to hit na miarę „Wyprawy do El Dorado”. To znacznie prostsza pod kątem mechanicznym gra licytacyjna, która najlepiej chodzi w pełnym składzie. Planszowych weteranów raczej niczym nie zachwyci, ale osoby stawiające w tym hobby pierwsze kroki z pewnością docenią przystępne zasady, ładną oprawę i dobre tempo.
Gra może Ci się spodobać jeżeli:
- lubisz gry licytacyjne
- lubisz lekki blef
- szukasz łatwej i przystępnej gry, której partia zamyka się w 20 minut
- zamierzasz grać w 4 osoby (w mniejszym składzie działa tak sobie)
Gra może Ci się nie spodobać jeżeli:
- szukasz czegoś z efektem wow
- nie lubisz licytacji
- wolisz bardziej złożone gry
User Review
( vote)Za udostępnienie gry do recenzji dziękujemy wydawnictwu Nasza Księgarnia