Podświadomość płata nam czasem tak dziwne figle, że po przebudzeniu zaczynamy kwestionować rzeczywistość...
Otwieram oczy i przewijam tablicę na Facebooku. Mój wzrok zatrzymuje się na zdjęciu złocistego pola pszenicy. Powiększam je, by przyjrzeć mu się z bliska i wtedy zaczyna kręcić mi się w głowie. Przykrywam powieki dłońmi i wtedy dociera do mnie słodkawy zapach zbóż. Czuję ciepłe promienie słońca na całym ciele. Opuszczam ręce i natychmiast je podnoszę czując drobne ukłucia kłosów. Czuję jak głośno bije mi serce na widok krajobrazu, który przed chwilą widziałam tylko na zdjęciu. Jak to możliwe? Tym razem dotykam świadomie kłosów robiąc kilka kroków do przodu – delikatnie łaskoczą i wydają się tak prawdziwe jak tylko mogą. Rozglądam się dookoła – pola sięgają po horyzont, łagodnie wznosząc się i opadając. Nagle słyszę, że ktoś woła mnie po imieniu. Obracam się i wdrapuję się na pobliski pagórek. Gdy jestem na szczycie, widzę mojego chłopaka, który macha do mnie ręką:
– Chodź szybko! Muszę Ci coś pokazać! – woła z uśmiechem na twarzy
Biegnę do niego uradowana, zapominając o zjawisku, które przeniosło mnie sprzed komputera na środek pola. Czuję tylko radość, że nie jestem tu sama i ekscytację. Podświadomie dociera do mnie szelest zboża na lewo od Grzegorza, ale przez kilka sekund nie zwracam na niego uwagi. Dopiero gdy spomiędzy kłosów wysuwa się czarne, przeraźliwie wielkie odnóże porośnięte włoskami krew odpływa mi z twarzy, a czas zaczyna zwalniać. Widzę równocześnie mnóstwo detali – drobne kamyczki i pył ziemi wydobywający się spod moich butów kiedy gwałtownie przystaję, uśmiech miłości mojego życia, która wciąż nie widzi zbliżającego się niebezpieczeństwa i kolejne części pająka wielkości labradora przedzierające się przez pszenicę. Szczęki zaciskają mi się, gdy próbuję krzyknąć „Nie!„, a groza, która podchodzi mi do gardła wydaje się pochodzić z dna moich najgorszych koszmarów.
Wiem, że za chwilę zobaczę go w całej okazałości i nie będę miała pod ręką czegokolwiek do obrony. Nie myślę o tym co robię, moje nogi automatycznie zaczynają bieg w odwrotnym kierunku. Odgarniam zamaszystymi ruchami kłosy, oddycham szybko dostarczając płucom jak najwięcej tlenu i płaczę ze strachu. Ale dwie nogi zawsze przegrają z sześcioma. Wiem, że monstrum jest coraz bliżej i wtedy słyszę jak Grzesiek krzyczy, bym się zatrzymała. To koniec… Dalszy bieg i tak jest bezcelowy. Przystaję i obracam się wolno patrząc w oczy mojego nemesis. A nemesis unosi do góry pierwsze kończyny i… nie robi nic więcej prócz lekkiego poruszania się na boki, zupełnie jakby przestępowało z „nóżki na nóżkę”.
— Nie bój się. On Ci nic nie zrobi – mówi Grzesiek wskazując na pajęczego giganta. – To przyjaciel…
W tym miejscu powinna nastąpić litania przekleństw piętnujących naiwność i brak zrozumienia dla moich fobii wymierzona w Grzegorza, ale strach odejmuje mi mowę. Nie ufam temu okropieństwu podążającemu za nami krok w krok jak wierny pies i nie chcę nawet wyobrażać sobie jak można przyjaźnić się z takim potworem. Grzesiek trzyma mnie jednak za rękę i co pewien czas rzuca patyki swojemu kumplowi, który choć aportuje świetnie, to nie odnosi ich z powrotem, lecz miażdży swoimi masywnymi szczękami. Wiem, że tak samo mógłby postąpić z naszymi nogami i na każdorazowy trzask łamanego drewna, krzywię się z obrzydzenia.
Ta kuriozalna podróż nie trwa długo. Nagle dochodzimy do skraju pola, za którym ciągnie się ścieżka. U jej zwieńczenia stoi zaniedbany dom przypominający francuski dworek lub większą, włoską willę. Obdrapane ściany i trawa do pasa zupełnie mi nie przeszkadzają. Największe wrażenie robi na mnie park, w którym stoją okrągłe, metalowe stoliczki i krzesełka z zaokrąglonymi oparciami. Są brudne, zakurzone i nieco krzywe, jakby walczyły z naporem porastających je chwastów. Ale ja jestem nimi zauroczona. Cóż za piękne, pełne melancholii miejsce.
— Wiedziałem, że Ci się spodoba. – mówi Grzesiek podbierając się pod boki. – Kupiłem za grosze, nikogo ta ruina nie interesowała.
Na dźwięk tych słów znów chce mi się płakać, ale tym razem ze szczęścia. Już widzę w wyobraźni jak to miejsce wypełnia się naszymi przyjaciółmi, jak wieszamy dookoła lampiony, przycinamy trawę, jak dzieciaki biegają i puszczają bańki… Odczuwam podniecenie na myśl o pracy, jaką będziemy musieli tu włożyć. To będzie nasz świat, z dala od cywilizacji.
Grzegorz spogląda na zegarek i mówi, że chce mi pokazać coś jeszcze. Pająk zostawia nas w spokoju, odchodząc gdzieś w dal. Oddycham z ulgą. Spacerujemy za rękę przez pole, wchodząc i schodząc z kolejnych pagórków. W pewnym momencie zauważam szereg nowoczesnych budynków, wysokich na 6-7 pięter wieżowców ze szkła przypominających mieszkalne bloki. Stoją na placu budowy, w otoczeniu dźwigów i innych maszyn. Podchodzimy bliżej, aż jestem w stanie przejrzeć się sobie w szklanej witrynie jednego z wieżowców. Wtedy ziemia zaczyna drżeć, wszystkie szyby w budynkach pękają jak na komendę i cofamy się szybko, by szkło nas nie zraniło. W ułamkach sekundy widzę wielką falę uderzeniową, która „podcina” podstawy wieżowców. Moje włosy falują pod wpływem tego ruchu, a do oczu wciska się pył. Przez chwilę nie mogę oddychać, ale nie czuję lęku. Ten spektakl mi się podoba, wywołuje olbrzymi spokój…
Jednak gdy otrzepuję się z kurzu i szukam wzrokiem Grzegorza okazuje się, że nie stoję już na polu przy budowie, ale na ubłoconej ulicy. Tuż obok mnie przejeżdża drewniany wóz. Dostrzegam też spacerujących ludzi ubranych w stroje kojarzące się z amerykańskim westernem. Gdzieniegdzie dostrzegam konie przywiązane do poprzecznych belek. Niebo jest szare przez co i to miasteczko wydaje się brzydkie i pokryte brudem. Ktoś mnie woła i obracam się w tamtą stronę. Na oko 16-letni chłopak w brązowej, zdecydowanie za dużej koszuli i krótkich spodenkach z szelkami rzuca w moją stronę piłkę. Chwytam ją bez problemu i przypatruję się jej ze zdziwieniem. Jest szorstka i wygląda jakby była zrobiona ze ścinków materiałów. Jakieś młodsze dzieci podskakują dookoła mnie i krzyczą, by odrzucić piłkę. Podaję ją jednemu z chłopców niczym w transie i odchodzę, chcąc zrozumieć gdzie jestem.
Ten szesnastolatek podbiega do mnie i mówi, że powinniśmy wrócić do domu, bo ojciec będzie zły. Chcę go wypytać o różne rzeczy, ale on sprawia wrażenie, jakby znał mnie od wieków, więc daję się poprowadzić do jednej z chat. W środku jest zadziwiająco czysto, choć bardzo skromnie. W izbie stoi okrągły, duży stół, a wszystkie ściany, podłogi i meble wykonane są z ciemnego drewna. Starsza kobieta w koku i długiej, szarej, rozkloszowanej sukni patrzy na nas z dezaprobatą i krzyczy żebyśmy natychmiast poszli się umyć. Rzeczywiście, moje ubranie jest całe ubłocone, podobnie jak Marcela. Marcela? Skąd wiem, jak ten chłopak ma na imię? Przez głowę przelatują mi jakieś wspomnienia, ale są zamglone i jakby wcale nie moje. Wychodzimy z domu tylnym wyjściem. To podwórko, na którym jest pompa z wodą i kilka niskich budynków gospodarczych.
— Marcel, poczekaj. Muszę Ci coś powiedzieć – chwytam chłopaka za rękę, a on wpatruje się we mnie ufnie z uśmiechem. Za parę lat będzie naprawdę przystojny.
– No mów, byle szybko, bo jak ojciec wróci i zobaczy jak wyglądamy to nam nie daruje – odpowiada z autentycznym lękiem.
— Nie jestem twoją siostrą... – zaczynam, a on nieruchomieje i podnosi brwi. – Wiem, że to brzmi dziwnie, ale ja nie jestem stąd. Przybyłam tu przed chwilą i nie wiem jak się tu znalazłam. To wszystko jest dla mnie obce. – Mówię coraz szybciej zdając sobie sprawę, jak głupio to brzmi.
— Opowiedz mi, skąd jesteś – odpowiada delikatnie, prowadząc mnie na schodek stodoły. – Powiedz wszystko co pamiętasz – prosi, a ja oddycham z ulgą, że nie wziął mnie za wariatkę.
Rozpoczynam opowiadać mu o świecie, w którym niemal nikt nie jeździ już konno, w którym muzykę odtwarzamy z przenośnych urządzeń, a odległość przestała być problemem. Próbuję wytłumaczyć mu jak wspaniałym narzędziem jest Internet, a on nie może przestać się tym zachwycać. Wciąż wypytuje mnie o wynalazki, modę, architekturę. Wtedy zdaję sobie sprawę, że nie jestem w innej rzeczywistości.
— Marcel, ja chyba… Ja chyba jestem podróżnikiem w czasie.
— Jesteś z przyszłości… – konkluduje, po czym pełen zapału klęka przede mną i prosi – Zabierz mnie ze sobą. Chcę zobaczyć te wszystkie rzeczy, o których opowiadałaś! – prosi.
Nie wiem jak wrócić do domu i zaczynam panikować. Nie mogę tu zostać! To nie mój czas. Spoglądam na zegarek na ręce. Chyba wcześniej go nie miałam. Już późno… Późno? Ale dlaczego? Głowa zaczyna mi ciążyć… Przecież nie mogę teraz zasnąć… Zamykam oczy…
wCZYTAJ SEN to cykl publicystyczny, w którym zapraszamy do podróży w wyjątkowy wymiar. Zawarte tu przygody będą często nielogiczne, surrealistyczne i niedokończone, ale łączy je jedno – przyśniły się nam naprawdę. Jeśli masz odwagę, zajrzyj nam do głowy…